GTWb – Akcja XCIV – Wspomnienie z PRL

wpis w: Fabularyzujemy, GTWb, SEZON 2 | 6

Kolorowy wiatr odnowy. Wspomnienie z PRL

Rozdział I – PRL vs. Vars

            Jakiś niespodziewany jazgot wyrwał Varsa z błogich objęć Morfeusza. Obudziła się z lekka tylko jego świadomość, ciało nadal spało. Kolejny irytujący odgłos skłonił go do uchylenia lewej powieki, niech prawe oko jeszcze trochę sobie pośpi.
– Co się dzieje, skąd ten łomot w środku nocy? – pomyślał półprzytomny.
– Vars, wstawaj, już po jedenastej! Będziesz się tak wylegiwał cały dzień? Wczoraj miałeś posprzątać pokój, ale jak wolałeś biegać z kolegami, to dziś się musisz tym zająć. Służby u nas nie ma. My z tatą zaraz wycho… – pokrzykiwania matki zagłuszało coś w rodzaju eksplozji za oknem.
– Aaaa, to sąsiad próbuje uruchomić swojego malucha! Stary rzęch! – pomyślał chłopak rozżalony, że nie dane mu było się porządnie wyspać. – Przecież dziś niedziela! Nie wstanę, tak będę leżał! – Vars zacisnął powieki i próbował zmusić się do zaśnięcia, ale odgłosy z parkingu pod blokiem skutecznie wybiły go z sennej idylli. Wściekły odrzucił kołdrę i zerwał się z impetem, uderzając głową w twardy obiekt.
– A żeby cię tak… – od niedawna sypiał na tapczanpółce i każdej nocy z hukiem boleśnie sobie o tym przypominał.

Usiadł na krawędzi łóżka i rozejrzał się po pokoju, próbując rozmasować bolące miejsce. Faktycznie przydałoby się tu jakoś ogarnąć, psiakostka. Brudne ubrania walały się po podłodze, skarpety kopnął wieczorem pod łóżko, a poplamioną koszulkę wcisnął gdzieś pod fotel. Blat biurka umazany był gumą arabską. Kilka dni temu kleił z Krzyśkiem papierowy model samolotu i tak byli obaj podekscytowani ideą wypróbowania, czy model da radę polecieć, że o umorusanym biurku całkiem zapomniał. Nawet puszki pokryła już widoczna warstewka kurzu. Był bardzo dumny ze swojej kolekcji! Ojciec pomógł mu przymocować do ściany wąskie półeczki, na których Vars ustawiał nowe trofea. Ostatnim z nich była puszka po czechosłowackim piwie, którą wyhandlował od Patryka, a ten wycyganił ją od wujka. Poświęcił na nią swój najlepszy kapsel z Brazylią i czerwonego resoraka, ale warto było – żaden chłopak na osiedlu takiej nie miał!
– Synku, wstałeś? – w uchylonych drzwiach pojawiła się mama, gotowa do wyjścia. – Na stole w kuchni zostawiłam ci naleśniki z serem, jak wrócimy, to zrobię kotlety. Do kuchenki nie podchodź, skóra mi cierpnie na samą myśl, że znów możesz coś zmajstrować… Jutro wyjdę wcześniej z pracy, to pójdziemy do mięsnego na Płocką. Pani Stefaniakowa obiecała nam zająć kolejkę. Może zdążymy też do papierniczego, chciałbyś nowe flamastry? Tylko musisz tu trochę posprzątać, synku, bądź grzecznym chłopcem. My z tatusiem idziemy na wybory. Słodka godzino, może się w tym kraju coś wreszcie zmieni! A ty chcesz nadal żyć w takim bałaganie? Twoi koledzy też tak brudzą? Na pewno nie. Klucz zostawiam na wieszaku, zamknij na górny zamek. Swojego trzeba pilnować. No, lecę, pa.
– Pa – Vars był taki zły, że nie wtrącił wcześniej ani słowa. – Synku, bądź grzeczny. Synku, posprzątaj pokój. Synku, zamknij drzwi. Synku, nie dotykaj kuchenki. – Mama traktuje go jak dziecko, a przecież on za dwa miesiące kończy 10 lat! Przestał być jej małym synusiem. Co on, drzwi zamknąć nie umie? Rodzice ciągle upierali się, żeby nosił klucz na szyi, chociaż jego koledzy już od dawna mieli fajowskie breloki w kształcie odblaskowej sprężyny doczepianej do szlufki. Vars potrafił też przyrządzić sobie na śniadanie przysmak nad przysmaki, czyli smażoną mielonkę. Kroi się ją w centymetrowe plastry i smaży tak długo, aż zrobi się czarna podeszwa, taką Vars lubił najbardziej. Do tego musztarda i ze dwie pajdy chleba, a wszystko popija się zimnym mlekiem. Mama zawsze powtarza, że żołądek ma ze stali i nic mu nie zaszkodzi. Kto by się tam bawił w podgrzewanie mleka, nie jest dzidziusiem. Poza tym, jak się tylko mleko spuści z oka, to zaraz cała kuchenka zalana, a swąd unosi się jeszcze przez wiele godzin. Wystarczyło uchylić kapsel i wypić mleko prosto z butelki, nawet szklanki nie trzeba przy tym brudzić. Tylko raz zapomniał o pilnowaniu patelni, bo zaczytał się w „20 000 mil podwodnej żeglugi”. Mielonka spaliła się na amen, buchały kłęby dymu i dopiero waląca w drzwi sąsiadka uświadomiła mu, że coś się dzieje. Pani sąsiadka nie omieszkała opowiedzieć o wszystkim rodzicom. Vars nasłuchał się, aż mu uszy spuchły, że patelnię używała jeszcze babcia, a on ją doprowadził do ruiny. Chłopiec bał się zapytać, czy chodziło o babcię, czy o patelnię. Na dodatek nie dostał kieszonkowego i miał zakaz używania kuchenki aż do odwołania. Jeden wypadek i zaraz taka heca na czternaście fajerek!

Gdyby tylko chłopaki dowiedzieli się o tym, że mama traktuje go jak dziecko, zaraz mieliby używanie! Szef bandy nie może pozwolić sobie na taki dyshonor! Vars nigdy nie słyszał o większym bohaterze niż He-Man, od zawsze chciał być taki jak on. W największym sekrecie założył z Patrykiem i Krzyśkiem tajne bractwo o nazwie Eternia i z dumą stanął na jego czele. Patryk wcielił się w Orka, a Krzysiek – w Zbrojnego Rycerza. Żaden z nich nie miał kota, więc Cringerem był pies Patryka, Tajfun, wilczur niemiecki. Nawet lepiej, bo był większy od kota, szkoda tylko, że bardzo nie lubił, jak się na nim siadało. Vars uwielbiał chwytać za miecz (został mu jeszcze jeden z czasów, jak był małym brzdącem) i wykrzykiwać: Na potęgę Posępnego Czerepu, mocy przybywaj! Trzeba przyznać, że stanowili zgraną ferajnę, a przygody mieli nawet fajniejsze niż ci z telewizji. Tylko żaden z nich nie chciał być Szkieletorem. Na początku nawet się o to pokłócili, więc ustalili, że walczyć będą z niewidzialnym wrogiem albo z inną podwórkową bandą, która im się przeciwstawi. Grupa była tajna do czasu, aż Krzysiek nie wypaplał tajemnicy swojej młodszej siostrze. Zezowata smarkula zagroziła, że jeśli nie przyjmą jej do bandy, to poskarży się rodzicom i tatuś na nich nakrzyczy. Nie pomogły tłumaczenia, że w bractwie, jak nazwa wskazuje, są sami mężczyźni. Tak przynajmniej próbowali jej wmówić, ale rezolutna małolata słusznie zauważyła, że w grupie He-Mana była też Czarodziejka, a ona by się na nią świetnie nadawała. Chcąc nie chcąc, musieli przyjąć Marlenę do swojej paczki. Smarkata pochwaliła się o tym koleżance z ławki, a następnego dnia o grupie Eternia wiedziała już cała szkoła. Gdyby Marlena nie była dziewczynką, chłopaki spraliby ją na kwaśne jabłko. Chcieli ją nawet wykluczyć z bandy za zdradę, ale mała wpadła w ryk i omal nie poleciała z jęzorem do rodziców. Dla świętego spokoju pozwolili jej zostać. Vars nigdy by się nikomu nie przyznał, że jeśli już mieliby przyjąć do bractwa jakąś dziewczynę, to zamiast Marleny wolałby kogoś zupełnie innego. Ten ktoś miał nawet włosy tak samo rude, jak Teela, która pomagała He-Manowi. Inne dzieci naśmiewały się z rudych włosów koleżanki, ale Vars uważał, że są całkiem fajne. Żadna dziewczynka takich nie miała. Ale ona wolała być tą głupią Anią z Zielonego Wzgórza i bawić się w herbaciane podwieczorki!

Vars ze złością kopnął skarpetki jeszcze głębiej pod łóżko, a spod blatu biurka odkleił gumę i włożył ją sobie do ust. Kurde, rozpakował ją przecież wczoraj wieczorem, a guma już traciła smak! Trzeba będzie ją obtoczyć w cukrze i zabarwić kredką, powinna smakować lepiej. Chłopiec wyciągnął się na tapczanie w swojej ulubionej pozycji, czyli na brzuchu, a brodę podparł zaciśniętymi pięściami. Ech, różniło ich wszystko, nie dało się ukryć… On lubił gumę Turbo, ona zbierała historyjki z Donalda. On wklejał naklejki do albumu ze zwierzętami, ona wybrała ten z Barbie. Z Barbie! On grał z kolegami w dwa ognie, ona ze swoimi koleżaneczkami skakała w gumę albo grała w klasy. On po szkole odpinał tarczę i chował ją głęboko do kieszeni, a ona z dumą nosiła odznakę wzorowego ucznia. On miał zegarek Montana z masą przycisków, a ona paradowała z tym niebieskim badziewiem, do którego dołączali długopis i kalkulator w tym samym kolorze do kompletu. On miał kolarzówkę, a ona jeździła na Pelikanie. Ona wymieniała się z koleżankami pięknie powyklejanym ABC, podczas gdy on napisał jej w pamiętniku: Ku pamięci, mięci kupa, wpisał się Alojzy D… Bardzo się na niego o to wtedy obraziła. (Przecież to tylko tak dla draki, pożartować nie wolno?) On biegał z chłopakami po podwórku i strzelał z karabinu niczym Rambo, a ona chodziła z koleżankami w przód i w tył po krawężniku, udając aktorów, którzy tańczyli na przewalonym drzewie w tym babskim filmie. Vars wcale go nie oglądał, to mama kiedyś uparła się, żeby wziąć ten głupi film na Wolumenie, chociaż tata obiecał mu Indianę Jonesa. Przewinął tylko do tej sceny z drzewem. Boki zrywać!

Vars leniwie zerknął na zegarek. O raju, już po dwunastej, a przecież o pierwszej był umówiony z chłopakami! Podwinął prześcieradło, uniósł część z tapczanem i rozejrzał się za kluczykiem, bo to ustrojstwo czasem się otwierało, jeśli się nie przekręciło zapadki. Jak na złość kluczyka ani śladu, więc podparł tapczan fotelem. Powinno wytrzymać. Przy okazji wyciągnął rzucony podkoszulek i pomyślał, że skoro już i tak jest brudny, to przyda się do wytarcia kurzu z puszek. Nie wiedział, czym by tu zmyć klej z blatu biurka, więc położył na wierzch kartkę z bloku. Była niepierwszej świeżości, ale te kartki jakoś tak zawsze szybko się gniotły. Zgarnął brudne skarpetki i kilka ubrań z podłogi, obrzucił pokój uważnym spojrzeniem i stwierdził, że jeżeli się przewietrzy, to całość będzie sprawiała wrażenie pomieszczenia po generalnych porządkach, postanowił więc zostawić uchylony lufcik. Dobra jest!

Brudne ubrania zostawił w łazience i poszedł do kuchni. Zjadł dwa naleśniki z serem, a po namyśle dołożył na talerz jeszcze cztery. Całość zapił kefirem, zdrowo odbeknął i stwierdził, że w ten oto sposób pożarł wszystko, co zostawiła mu mama. Trudno, potem się coś wymyśli. Pobiegł do łazienki, przepłukał usta wodą i przetarł twarz szlafrokiem (bo wisiał najbliżej). Chciał założyć świeżą koszulkę, ale przypomniał sobie, że ostatnią czystą poplamił wczoraj napojem z torebki, bo źle włożył rurkę i spora część czerwonego płynu trysnęła prosto na podkoszulek. Poza tym przecież przed chwilą wycierał nim kurze, nie będzie paradował po podwórku jak ostatnie prosię. Wśród wyniesionych do prania rzeczy wyszukał inną koszulkę, obwąchał rękawki w okolicy pach, a uznawszy, że jest znośnie, strzepnął podkoszulek trzykrotnie i wciągnął go na grzbiet. Wszedł jeszcze na chwilę do swojego pokoju, złapał deskorolkę, ściągnął klucz z wieszaka, zamknął drzwi i zawołał windę. Po chwili, zdyszany, wbiegł z powrotem po schodach, żeby zamknąć drzwi na górny zamek. Banda już na niego czekała przy trzepaku.

Ciekawe, czy będzie tam dziś Ruda ze swoją świtą? Varsowi wcale na tym nie zależało, skąd, tak się tylko zastanawiał.

PRLPRLPRL

Rozdział II – PRL vs. Sava

         Jak każdej soboty, tak również i wczoraj Sava uczestniczyła w wielkich, domowych porządkach. Co prawda na co dzień utrzymywała swój pokój w nienagannym stanie, ale sobotnie porządki rzecz święta – tak mawiała babcia, a potem mama. Zresztą Sava lubiła sprzątać. Zaczynała od zaścielenia łóżka, przykrywała pościel kolorową narzutą i kładła na niej poduszki do dekoracji. Było ich trzy, a każda w innym kolorze. Najpierw szła niebieska, obok fioletowa, a z przodu zielona. O, tak, bardzo schludnie wyglądało świeżo zasłane łóżeczko. Potem odkładała na miejsce zabawki, wyrównywała do jednej linii pudełka gier planszowych i sprawdzała, czy wszystkie książki stoją na półkach tuż przy krawędzi. A następnie miękką szmatką czyściła z wyimaginowanego kurzu półkę z matrioszkami, parapet, blat komody i szafki przy łóżku. Dywan i podłogę w jej pokoju odkurzała mama, która uważała, że nikt poza nią samą lepiej tego nie zrobi. Nie pozwała też podlewać kwiatów, bo każdy wymagał innej ilości wody. Wystarczyło tylko jeszcze wetknąć czerwony długopis do kolorowego pojemniczka na przybory biurowe i można było z całym przekonaniem stwierdzić, że pokój lśnił czystością. Sava lubiła swój pokój. Był całkiem inny niż pokoje jej koleżanek. One miały meble ze sklepu, wszystkie wyglądały właściwie tak samo. Mebelki dla niej zrobił tatuś. Sam je złożył i pomalował.

Wczoraj Sava wykonała wszystko, co do niej należało, odrobiła nawet lekcje, więc w niedzielny poranek mogła poczytać, pooglądać telewizję albo… pomarzyć. Jej wyobraźnia niczym nie ustępowała imaginacji Ani Shirley. Sava potrafiła godzinami bujać w obłokach i wyobrażać sobie, że spotyka swoich ulubionych książkowych bohaterów. Dziewczynka snuła się po pokoju bez celu i nie wiedziała, co ma ze sobą zrobić. Ogarnął ją jakiś melancholijny nastrój. Otworzyła szufladę biurka i wyjęła swój nowy piórnik zamykany na magnes. Dostała go od cioci i jutro wszystkie koleżanki zzielenieją z zazdrości, tym bardziej że w piórniku leżały ułożone równiutko pachnące długopisy! Sava pogłaskała je, uśmiechając się na myśl o tym, co powiedzą koleżanki. Zamknęła piórnik i odłożyła go do szuflady.
O trzynastej miała się spotkać z Kasią-Dianą, Izą-Janką i Alicją-Józią, żeby wspólnie obmyślić krój sukni ślubnej, którą Ania miała założyć na ślub z Gilbertem.

Ach, żeby wszyscy chłopcy byli tacy jak on! Gilbert nigdy nie napisałby w pamiętniku czegoś tak okropnego, jak ten wstrętny Vars. Co on sobie wyobraża? Zresztą, co to za chłopiec, który za największy smakołyk uważa Vibovit wyjadany z saszetki obślinionym palcem i z wrzaskiem skacze z szafy na wersalkę? Myślał, że nikt nie widział, jak ukradkiem wyrzucał termos do kosza na śmieci. Pewnie stłukł wkład i nie przyznał się rodzicom! Różniło ich dosłownie wszystko, nie dało się ukryć… Ona z gracją jeździła na wrotkach, a on szalał na deskorolce. Ona kupowała w sklepiku szkolnym wafelki Koukou Roukou, a on kwaśne gumy Shock tylko po to, żeby robić głupie miny. Ona miała nową parę ślicznych, kolorowych plastików, których zazdrościły jej wszystkie koleżanki z podwórka, a on w zimę biegał w tych wstrętnych Relaksach. Ona lubiła przeźrocza z rzutnika, a on szpanował, że u nich w domu jest magnetowid i filmy ogląda się na kasetach video. Ona była zawsze czysta i pachnąca, on używał mleka w tubce jako pasty do zębów. Ona lubiła 5-10-15, on wolał Teleranek. Ona chrupała prażynki ziemniaczane, a on chipsy Chio. Ona była Moniką, on Kulfonem. Ona była Pi, a on Sigmą.

Sava ponownie podeszła do biurka, ale tym razem wyjęła z szuflady pudełko białej kredy. Razem z dziewczynkami wymyślą piękną suknię! Żeby tylko pan gospodarz znów ich nie pogonił z miotłą. Bardzo nie lubił, gdy dzieci rysowały po chodniku. Po namyśle wpięła we włosy zieloną spinkę. Wiedziała, że ten kolor ładnie podkreślał jej rude włosy. Kiedyś bardzo nie lubiła swoich włosów, nawet przez nie płakała, ale odkąd Vars powiedział, że dzięki nim wyróżnia się wśród innych dziewczynek, jakoś tak z dnia na dzień zaczął jej się ten rudy kolor podobać. Zresztą przecież Ania z Zielonego Wzgórza też miała rude włosy. A gdy dorosła, zrobiły się kasztanowe.

Ciekawe, czy Vars będzie dziś na podwórku i czy zauważy jej nową spinkę? Savie wcale na tym nie zależało, skąd, tak się tylko zastanawiała.

PRL PRL PRL


Rozdział III

          Przy trzepaku byli już wszyscy. No, prawie wszyscy. Vars z uczuciem zawodu stwierdził, że Savy nie ma wśród dzieci. Chyba nie wyjechała na wakacje? Szkoła przecież jeszcze się nie skończyła. Chłopaki z jego bandy jak zwykle zwisali z trzepaka głową w dół. Pewnie się założyli, kto dłużej wytrzyma. Smarkata Martyna zawsze odpadała jako pierwsza, ale dziś jej z nimi nie było. Panienki z Zielonego Wzgórza siedziały niedaleko na krawężniku i zażarcie się sprzeczały. Miał ochotę do nich podejść i zapytać o Savę, ale coś go powstrzymywało. Z członkami swojej paczki też nie chciało mu się gadać. Jakoś nagle całkiem stracił humor, sam nie wiedział dlaczego. Usiadł naburmuszony na deskorolce i patrzył nieprzytomnie w dal.

Dopiero gdy zobaczył złote włosy połyskujące w słońcu, zrozumiał, że cały czas patrzył w kierunku, z którego zwykle przychodziła Sava. Nikt jej jeszcze nie zauważył i Vars mógł bezkarnie się jej przyglądać. – Ale fajna ta zielona spinka! Pasuje jej do włosów – pomyślał. Sava wychwyciła wzrok chłopca i przystanęła, zaskoczona i chyba zawstydzona, ale zaraz odzyskała animusz, uniosła dumnie głowę niczym prawdziwa Ania z Zielonego Wzgórza i podeszła bliżej.
– Cześć! – zawołała, starając się, żeby nikt nie usłyszał drżenia jej głosu. Dlaczego nagle zachciało jej się płakać i uciec gdzieś daleko?
Dzieci ucichły i spojrzały na nią jednocześnie.
– O, cześć, jesteś wreszcie! Co tak długo? – zapytała Iza-Janka.
– Nie widzisz? Spóźniła się, bo najpierw musiała się wystroić! – powiedziała z przekąsem Alicja-Józia.
– Co ty gadasz?! – Sava zalała się rumieńcem, bo zrozumiała, że chyba jednak przesadziła z tą nową spinką. – Musiałam jeszcze wyrzucić śmieci i przynieść kompot z piwnicy.
– W tych nowych butach i spince? – zakpiła Alicja-Józia.
– Tak! – zdenerwowała się Sava. – Byłam już gotowa do wyjścia, ale mama kazała mi iść.
– Dobrze, dobrze, nie tłumacz się tak, bo jeszcze ktoś pomyśli, że coś bujasz – Alicja chyba nie uwierzyła w wyjaśnienia Savy.

Dziewczynka przysiadła na krawężniku i przygryzła wargę, żeby się nie rozpłakać. Vars oparł łokcie na kolanach i udawał, że przygląda się pełzającemu robakowi, ale tak naprawdę zerkał na Savę. Widział, że jest smutna, a i on był w nastroju pod zdechłym Azorem. Oboje siedzieli bez słowa, a członkowie ich grup w ogóle nie zwracali na nich uwagi.
– Dobra, ja odpadam, głodny jestem i w głowie mi się kręci – powiedział Krzysiek i zeskoczył z trzepaka. – Gdzie ta Marlena? Miała mi przynieść coś do żarcia, guzdrała! – rozejrzał się wokół, ale nigdzie nie widział siostry i zrezygnowany chwycił za piłkę, którą przyniósł Patryk.
– Nie siadaj na piłce, bo się zrobi jajo! – wrzasnął Patryk, zeskoczył z trzepaka i odepchnął kolegę.
– Przecież nie siadam! Czego się drzesz? – obruszył się Krzyś.
– O raju, patrzcie! – zawołał Patryk, a wszystkie dzieci podążyły wzrokiem we wskazanym kierunku.
Podeszła do nich Marlena, ale ledwo ją poznali. Dziewczynka miała na sobie różową spódniczkę-lambadówkę, która była bardzo krótka i ukazywała w całej krasie jej serdelkowate nogi. Żółta podkoszulka miała rozcięcia na dole i na rękawkach, a każdy frędzel kończył się małym supełkiem. Zrobiła koński ogon z boku głowy i nałożyła tyle kolorowych frotek, ile pozwoliła jej na to długość włosów.
– Zatkało kakao? – zapytała Marlena, podpierając się prawą ręką pod bok.
– Coś ty na siebie włożyła? – wycedził Krzysiek, który nie znał się zupełnie na najnowszych modowych trendach.
– No co, nie podoba ci się? To od cioci Krysi, właśnie przyjechała. Dla ciebie przywiozła trampki i czapkę z daszkiem.
– Chyba ciotka-Klotka, a nie ciocia Krysia! – Patryk ze śmiechu turlał się po trawniku. – Słyszałem, że w Czarnobylu tak się ubierają!
– Idź się leczyć na nogi, bo na głowę za późno. Nie znasz się – Marlena kpiąco spojrzała na Patryka, a potem podała bratu zawiniątko z papieru śniadaniowego.
– Masz, przyniosłam ci kawałek, ciocia przywiozła.
– Blok czekoladowy? Pycha! – Krzysiek wsadził sobie do ust jeden z dwóch przyniesionych przez siostrę kawałków.
– Te, sobek, uważaj, żebyś się nie udławił! – zawołał Patryk, któremu aż ślinka ciekła na myśl o domowym przysmaku. – Daj gryza!
Daj to był chiński sprzedawca jaj! – odpowiedział Krzysiek i wyszczerzył czekoladowe zęby. – No masz, masz…
– Masz, to krzywe nogi jak…
– Patryk, jesteś u pani! – przerwała mu Alicja.
– Skarżypyta bez kopyta!
– Kto się przezywa, sam się tak nazywa! – naburmuszyła się dziewczynka.
– A ty jesteś głupia i masz wszy! – odciął się Patryk.
– Cisza na morzu, cisza w kościele, kto się odezwie, ten będzie ciele! – próbowała uratować sytuację Kasia-Diana.
I faktycznie zapadła cisza. Ale tylko na chwilę.
– Sava, co tak siedzisz, miałyśmy rysować suknię ślubną – Alicji nie spodobało się, że dzieci robią to, co kazała im Kasia.
Sava podała Alicji przyniesione pudełko. Dziewczynka wyjęła kredę, narysowała na chodniku dwa bufiaste rękawy i stójkę pod szyją. Iza sięgnęła po drugi kawałek kredy i dorysowała resztę sukienki. Po namyśle zrobiła też dwa rzędy falbanek na samym dole i dołożyła małe kwiatuszki przy dekolcie. Alicja narysowała koślawą głowę panny młodej i długi welon.

Vars zerkał to na sukienkę, to na Savę, wreszcie zapytał: – Podoba ci się?
Sava spojrzała na niego zaskoczona. Nie sądziła, że któregokolwiek chłopca zainteresuje krój jakiejś tam sukienki.
– Tak, jest bardzo ładna.
– Gilbertowi na pewno się spodoba! – dołożyła Alicja.
Vars zmarszczył brwi.
– Jakiemu Gilbertowi? – zapytał ponuro.
– No, Gilbertowi. Ania bierze ślub z Gilbertem, tym z książki, on jest lekarzem – poinformowała go Iza.

Vars wstał, spojrzał jeszcze raz na suknię, a potem na Savę. Siedziała na niskim krawężniku z kolanami podciągniętymi pod brodę i poprawiała zieloną spinkę wpiętą w te swoje śliczne, rude włosy.
– Jaki dzisiaj jest dzień? – zapytał.
– 4 czerwca 1989 roku, a bo co? – bąknął Patryk.
Vars nagle wszystko zrozumiał. To było takie proste! Mama miała rację, od dziś wszystko się zmieni!
– Ta cała wasza Ania może brać ślub, z kim sobie chce. Ale Sava zostanie moją żoną. Moją. Licząc od dziś za 20 lat. Tak?
Wszystkie dzieci aż otworzyły usta z zaskoczenia i spojrzały wyczekująco na dziewczynkę. Sava odgarnęła złote włosy, nieśmiało spojrzała na Varsa i cicho powiedziała:
– Tak.

he man teela 2

***

Przyznajemy, że aż przykro nam przerywać tę rzewną opowiastkę, ale należy się kilka słów wyjaśnienia, żeby potem nie było nieporozumień. Historia ta miesza w sobie rzeczywistość z fikcją, ekhm, literacką. Faktycznie w 1989 roku Vars i Sava mieli po 9-10 lat, jednak nie znali się w tamtym czasie, niemniej oboje mieszkali i wychowywali się w Warszawie. Nie byli też jedynakami, co może sugerować tekst. Każde z nas ma rodzeństwo, które przy okazji serdecznie pozdrawiamy, jeśli nas tu odwiedza. Jesteśmy przedstawicielami schyłkowej fazy PRL-u i zapamiętaliśmy z niego to, co najlepsze, czyli smaki i kolory dzieciństwa, a nie szare blokowiska, internowania, stan wojenny czy polityczne spory. Za szczylowaci na to jesteśmy. Granice Warszawy wyznaczało osiedle, na którym się mieszkało, a jazda tramwajem była wyprawą w nieznane. Nie myśleliśmy wtedy o tym, czym jest Warszawa. Warszawa była domem, od zawsze, po prostu. Wybraliśmy formę takiej oto fabularyzowanej opowiastki, która jest efektem rozmów, wspomnień, śmiechu, wzruszeń. Zmierzch PRL-u z punktu widzenia dzieci, które nie wiedziały, co to ten PRL. Dla nas było to po prostu nasze dzieciństwo, wcale nie takie szare i smutne, jak postrzegana jest ta epoka. Wspominaliśmy, bałaganiliśmy, smażyliśmy mielonkę, równaliśmy książki. Wszystkie gadżety i podwórkowe odzywki to autentyczne wspomnienia z naszego dzieciństwa. Użyliśmy tych w miarę cenzuralnych, bo wiadomo, że na podwórku latało niezłe mięcho. Opis pokojów jest oczywiście przejaskrawiony, ale pokazać miał różnice między nami, a tych jest sporo, ale – jak wiadomo – przeciwieństwa się przyciągają. Vars nie był aż takim bałaganiarzem, a Sava nigdy nie miała takich ślicznych mebelków. Pokój ten jest kontaminacją marzeń dziewczynek z podwórka, ale nie samej Savy, która nigdy nie lubiła białych mebli ani koloru różowego, nigdy też nie miała lalki Barbie. Meble mieliśmy takie same, co wszyscy, wystane w Emilce, toporne, w kolorze znienawidzonego buku albo sosny miodowej. Kolorowy pokoik jest dla wszystkich dzieci, które o takim marzyły pod koniec lat 80. Prawdą jest też, że Vars i Sava wzięli ślub dokładnie w 20 lat od dnia, w którym skończył się w Polsce komunizm, jak to ogłaszała pani Szczepkowska, czyli 4 czerwca 2009 roku, jednak data ta wybrana została zupełnie z innego powodu, a Sava nie miała sukni ślubnej z bufiastymi rękawami. Zresztą nie miała żadnej sukni. I nie ma też naturalnie rudych włosów. Mąż nigdy nie widział jej w innych włosach niż rude, więc dużego przekłamania nie było. Reszta mniej więcej się zgadza. Zawłaszcza ta mielonka, strzepywanie koszulki i klepanie książek na równo z półką. Do dziś. Ania z Zielonego Wzgórza zgadza się po stokroć. Też do dziś.

Takie właśnie mamy kolorowe wspomnienia z szarej epoki okolic dnia, kiedy to ponoć zawiał nowy wiatr. (Ale nie nam oceniać, bośmy za szczylowaci).

A jakie warszawskie wspomnienia z PRL-u mają inni członkowie Grupy Trzymającej Warszawskie blogi? koniecznie zajrzyjcie TUTAJ, inne nasze fabularyzowane historie poznacie z kolei TUTAJ.

6 Responses

  1. zuzia

    Pięknie opowiedziane…:)

    W 1989 miałam trzy lata i chyba nic nie pamiętam z tamtych czasów, ale w wieku 10-15 lat sobotnie porządki to i u mnie była świętość. Często zaczynałam od przemeblowania, czasami nie mogłam się doczekać i już w piątek wieczorem zaczynałam szurać meblami, po czym zasypiałam w bałaganie. W sobotę od samego rana sprzątanie itd.Po wszystkim lubiłam siadać z herbatką i patrzeć jak jest pięknie. Uwielbiałam budzić się w niedzielny poranek w czyściutkim pokoju, leniwie spędzając poranek z książką w czystej pościeli, a potem w tv leciała Ania…
    Muszę sobie zaplanować taki weekend!!!:)

    A takie białe mebelki to ja bym chciała:)

    • Vars i Sava

      A kojarzysz coś z wymienionych rzeczy? Na pewno jeszcze jadło się Vibovit w Twoich czasach ;)

      Też bardzo lubiłam przemeblowania, z siostrą kombinowałyśmy co kawałek, chyba był w ogóle szał na to. Teraz czasem miałabym ochotę coś poprzestawiać, ale meble mamy wszystkie w zabudowie, więc się nie da :)

      Białe mebelki zawsze możemy zrobić :)))

  2. Marcin K

    Bardzo fajne opowiastki. Mój pokój przypominał bardzo pokój Varsa – jeśli chodzi o bałagan – oczywiście, na ścianie były zazwyczaj plakaty jakichś zespołów itp. ale generalnie to jest to. Pokoje dziewczyn zawsze były nudne :)

    • Vars i Sava

      Fakt, pokoje dziewczyn zawsze są dość pretensjonalne i nie można w nich bałaganić, nuuuudy :) a wiesz, jak trudno było zrobić bałagan w pokoju Varsa? Na żywca to szybko jakoś leci, a na ekranie trzeba się porządnie nakombinować.

      Tak się jakoś składa, że my oboje z muzyką trochę na bakier jesteśmy, więc plakatów po ścianach nie rozklejaliśmy, przynajmniej nie samodzielnie. Ale któregoś razu moja bacia chciała zrobić wnuczkom niespodziankę. Byłyśmy z siostrą w szkole, a ona w tym czasie wytapetowała nam pół pokoju plakatami, które wzięła od naszej 18-letniej kuzynki. Ona słuchała heavy metalu, ostrego rocka i plakaty miała z niemieckich pism.Piosenkarze z tatuażami, długimi włosami, w czarnych skórach. Wchodzimy do pokoju, a tam obok książek z serii o Ani z Zielonego Wzgórza i domku dla lalek na ścianach miałyśmy czarne diabły. Płakałyśmy obie całą noc. Babcia te plakaty przykleiła na klej z mąki i wody. Nijak nie szło tego odkleić, odchodziło razem z farbą i tynkiem.

      A zbierałeś coś w dzieciństwie? Vars robił i kolekcjonował modele samolotów, a my z siostrą karteczki z notesików :D Jak każda baba.

Skomentuj zuzia Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *