Co by powiedzieli znani warszawiacy?

W zbiorze Il secondo diario minimo [Drugi] Diariusz najmniejszy[1] Umberto Eco zainicjował przesympatyczną grę słowną Come va? Jak leci? Prezentował w niej teoretyczne odpowiedzi jakich, na owo banalne z pozoru pytanie, udzieliłyby postaci znane ze świata historii, nauki i literatury. Odpowiedzi powinny być (w miarę) krótkie, rzeczowe, trafne, precyzyjne, charakterystyczne dla danej postaci i zawierające kwintesencję jej biografii, osobowości, dokonań i głoszonych opinii. Jak widać nie jest więc sprawą prostą ani wymyślenie takowej odpowiedzi, ani też jej zrozumienie, operować bowiem należy szeroko pojętą wiedzą literacką, historyczną, kulturową oraz naukową z dziedzin, które odnoszą się do prezentowanych postaci. A chyba jeszcze trudniejsze jest tłumaczenie odpowiedzi na inne języki, chcąc zachować zwięzłość i dowcip autora w kontekście kulturowym Włoch. Jako italianistka mogę zapewnić, że znakomita część przykładów stanowi grę słów, które wiele tracą w tłumaczeniu, niezależnie od języka, na który zostałyby przetłumaczone.

warszawiacy

[1] Tytuł nadany na podstawie pierwszego tomu Diario minimo – Diariusz najmniejszy, Wydawnictwo Znak, Kraków 2007, tł. Adam Szymanowski.

Jednakowoż spróbujmy, bo czemu by nie, wszak to zabawa! Wybraliśmy kilka postaci z listy Eco. Ani ich identyfikacja, ani dopasowanie odpowiedzi nie powinny przysporzyć większych problemów. I tak oto na przykład na pytanie: Jak leci? Galileusz mógłby odpowiedzieć: „Jakoś się kręci”[2], Homer: „Czarno to widzę”[3], Nobel: „Dynamicznie!”[4], Freud: „To pan niech mi opowie”[5], Agata Christie: „Zgadnij”[6], Einstein: „Względnie”[7], Onan: „Zadowalająco”[8], Mahomet: „Pod górkę”[9], Kartezjusz: „Myślę, więc dobrze”[10], Beethoven: „Przepraszam, nie dosłyszałem?”[11], natomiast Łazarz być może powiedziałby: „Czuję się jak nowo narodzony!”[12]

[2] Galileo: „Gira bene”  dosł. dobrze się kręci
[3] Omero: „Me la vedo nera”  dosł. widzę ją (przyszłość) czarno
[4] Nobel: „Sono in pieno boom” – dosł. przeżywam boom/jestem w samym środku boomu
[5] Freud: „Dica lei” – dosł. pan niech powie
[6] Agatha Christie: „Indovini” – dosł. niech pan zgadnie
[7] Einstein: „Rispetto a chi?” dosł. względem kogo?
[8] Onan: “Mi accontento” – dosł. zadowalam się
[9] Maometto: „Male, vado in montagna” – dosł. źle, jadę w góry
[10] Cartesio: “Bene, penso” – dosł. dobrze, myślę
[11] Beethoven: “Non mi sento bene” – dosł. źle się czuję, nota bene: sentire – słyszeć, sentirsi – czuć się; gra słów odnosząca się do głuchoty kompozytora, przywodząca na myśl: Non sento bene  Nie słyszę dobrze.
[12] Lazzaro: „Mi sento rivivere”   czuję się, jakbym ponownie żył

CO BY POWIEDZIELI ZNANI WARSZAWIACY?

No dobrze, ale tu mamy do czynienia z międzynarodowymi postaciami, a co odpowiedzieliby nasi rodacy? A jeszcze bardziej zawężając – warszawiacy? Tacy rodowici oraz ci, którzy warszawiakami byli w sercu albo przyjechali tu robić wielką karierę. Lub też tacy, bez których stolica nie mogłaby się po prostu obyć!

Jak każde miasto, również i Warszawa ma swoją galerię dziwacznych, acz sympatycznych postaci, które wyryły się na kartach historii, awansując  czasem nawet do rangi legendy. Jedną z takich osób był bez wątpienia Józef Michał Bazewicz (1867-1929), znany w latach 20. XX wieku – być może przede wszystkim –warszawiacy jako posiadacz oryginalnych wąsów. Fakt, że był geografem i kartografem (na początku nawet poważanym, ale z czasem zaczęto podważać jego kompetencje, a w 1926 roku jego mapy wykluczono ze szkolnictwa, aczkolwiek dziś zarówno mapy, jak i Atlas Królestwa Polskiego z 1907 r. znów robią furorę) uważano w stolicy za rzecz mniej istotną, niż jego paradny strój, na który składały się: cylinder, sięgający kostek czarny płaszcz z peleryną i futrzanym kołnierzem, biały szal, frak, getry i lakierki. Jednak głównym atrybutem tej nietuzinkowej postaci były niesamowitej długości wąsy, które z dumą obnosił po Nowym Świecie i Alejach Ujazdowskich. Służyły mu też jako sposób na niewinny flirt – przysiadał się do stolika kawiarnianego, podkręcał wąsa i, niby niechcący, łaskotał koniuszkiem wąsa uszko pięknej damy. Ach, te wąsy! Zapewne w całej Warszawie, a może i Polsce, tak długich i wypielęgnowanych z pewnością by nie znalazł, a ich właściciela znał, chociażby z widzenia, bodaj każdy. Ów dziwak, kolorowy ptak stolicy, zwracający powszechną uwagę swoim ekscentrycznym wyglądem i zachowaniem, był bohaterem licznych anegdot w prasie i kabarecie. Postać Józefa Michała Bazewicza wzbudza we mnie szczególnie dużą sympatię, gdyż kojarzy mi się z nim Jacek Dehnel, elegancki jegomość z cylindrem i laseczką, którego pamiętam z początku studiów na UW. Gdy spotykałam go na dziedzińcu, za każdym razem miałam wrażenie, że to reinkarnacja pana Bazewicza, tylko wąsów brak.

Vars i Sava: Panie Józefie, co słychać? Jak leci?
Józef Michał Bazewicz: Wąsko.

 ***

Gdy mowa o oryginałach stolicy, doprawdy nie sposób nie wspomnieć też o warszawskim Sokratesie! A był nim Franc Fiszer (1860-1937), swoista kontaminacja prof. Bralczyka i Pana Kleksa. Potężna postura, niecodziennej obfitości broda, tubalny głos, binokle, fajeczka. Nie ukończył (choć studiował) filozofii, a „filozofem” go nazywano. Nie napisał ani jednej litery, nie wydał żadnej książki, a mówiono o nim „literat”. Zajmował się głównie metafizyką, którą uprawiał namiętnie przy kawiarnianych stolikach, w szczególności w owiaFranc Fiszernej sławą Małej Ziemiańskiej przy Mazowieckiej, wciągając w dysputy całą warszawską bohemę, która – z wdzięczności za interesujące wywody – fundowała wódeczkę i obfitą zagrychę, a wręcz czuła się zobowiązana wspierać finansowo stołecznego Zagłobę. Pośród mecenasów utrzymywania krasomówczego talentu Fiszera były takie osobistości jak Bolesław Leśmian, Antoni Słonimski, Julian Tuwim, Władysław Tatarkiewicz czy hrabia Potocki. Sam płacić Fiszer zazwyczaj nie miał czym, bo majątek swój dawno był przehulał. Ale nie tylko strawę fizyczną sobie cenił. Książki pochłaniał masowo i w całości, przeważnie w przeciągu jednej nocy. Czyniło to zeń erudytę, autora setek, a może i tysięcy bon motów oraz anegdot. Spośród nich szczególnie często przytaczane są przytyki do Bolesława Leśmiana, serdecznego kompana Fiszera, znanego ze swej znikomej postury. Zważywszy natomiast na słusznych rozmiarów sylwetę figlarza, dowcip wypadał tym zabawniej: „Zajechała pusta dorożka, z której wysiadł Leśmian.”, „Bolesław dziś nie przyjedzie, bo przejechał go jamnik.” Rozwodził się też na temat emancypacji kobiet: „Właściwie kobiety dzielą się na dwie kategorie: damy i nie damy.” Ubóstwiany, wielokrotnie cytowany, opisywany i portretowany artysta-cygan; bywalec zarówno najwspanialszych salonów, jak i knajp trzeciej kategorii, kpiarz na zawołanie, dowcipniś jakich mało. Nawet nekrolog, który pojawił się w gazetach po śmierci Fiszera, cała Warszawa uznała za jego kolejny żart.

Vars i Sava: Panie Franciszku, co słychać? Jak leci?
Franc Fiszer: Usiądźmy, napijmy się, przedyskutujmy to.

  ***

Henio LermaszewskiHenio Lermaszewski, wraz z innymi bohaterami serialu Dom, mieszkał w kamienicy przy ul. Złotej 25, którą tak naprawdę „grała” kamienica się przy ul. Pańskiej 85, a na Złotej 25 byłby teraz PKiN.

Henio, którego brawurowo zagrał Zbigniew Buczkowski, był takim typowym, warszawskim cwaniaczkiem – sprytny, obrotny, we wszystkim się orientował, wszystko umiał załatwić, z każdym udało mu się ubić jakiś interes. Jak z rękawa sypał zabawnymi powiedzonkami, a na dodatek zbałamucił młodą sąsiadkę z prowincji, Danusię, która  wzdychała do Daniela „Azji” Olbrychskiego.

Vars i Sava: Panie Heniu, co słychać? Jak leci?
Henio Lermaszewski: Luks malyna, szefuniu! Karoseria gra, podwozie też! [12]

 

[12] „Karoseria gra, podwozie też!” – Serial Dom, odcinek 12: Henio Lermaszewski do Jacka Bawolika o jego dziewczynie, mijając ich na schodach.

 ***

Nikodem DyzmaHistoria Nikodema Dyzmy, bohatera słynnej powieści Tadeusza Dołęgi-Mostowicza (w filmie znakomicie zagrali go zarówno Adolf Dymsza, jak i Roman Wilhelmi), ma miejsce w okresie sanacji i Wielkiego Kryzysu, ale jej uniwersalność i ponadczasowość sprawia, że równie dobrze mogłaby się wydarzyć i dziś. Do Warszawy przyjeżdża prowincjusz z Kresów bez wykształcenia i ogłady. Znalezione na ulicy zaproszenie na rządowy raut pomaga Nikodemowi sprytem wkręcić się w wyższe sfery, w ciągu jednego wieczoru staje się człowiekiem, z którym trzeba się liczyć. I pomyśleć, że zaczęło się od wytrąconego z ręki talerzyka z sałatką… Jak Polak głodny, to zły – jak mówi stare porzekadło. Splot wydarzeń oraz przypadków działających na korzyść Dyzmy, pomaga mu zrobić oszałamiającą wręcz karierę, a także przez długi czas ukrywać ignorancję polityczną, gospodarczą, finansową, lingwistyczną i kulturową. Bez większego trudu odbija cudzą żonę, mówiąc bezczelnie: „Pańska żona rozwodzi się i wychodzi za mnie.” Na co Kunickiemu nie pozostało nic innego, jak powiedzieć: „Ach, tak.” Z funkcji administratora awansuje Dyzma na prezesa banku, a nawet dostaje propozycję objęcia stanowiska premiera.

Vars i Sava: Panie Nikodemie, co słychać? Jak leci?
Nikodem Dyzma:  Fuksem.

  ***

Maurycy Pusch (1928-1902 lub 1903), fotograf warszawski, specjalizował się w fotografii teatralnej, wykonał wiele zdjęć widoków Warszawy. Przepiękne zdjęcia można znaleźć w albumie Vues de Varsovie.

Maurycy PuschTarg na Rynku Staromiejskim, Maurycy Pusch, ok. 1895 r.

Wykonywane przez niego portrety często były wzorem do drzeworytów zamieszczanych w stołecznych gazetach. Fachu uczył się u Józefa Giwartowskiego, właściciela pierwszego w Polsce zakładu dagerotypowego[13], otwartego w 1841 roku. Po latach współpracy z cenionymi fotografami, Pusch otworzył własny zakład, który mieścił się przy ul. Miodowej 1, z czasem przeniósł się na Marszałkowską 131.

Vars i Sava: Panie Maurycy, co słychać? Jak leci?
Maurycy Pusch: Mam dobre widoki.

 

[13] Dagerotypia to proces fotograficzny, w wyniku którego na metalowej płytce otrzymuje się dagerotyp – unikatowy obraz bez możliwości powielenia.

 ***

Mieczysław Fogg (1901-1990), najsłynniejszy trubadur Mieczysław Foggdwudziestowiecznej Warszawy, był prawdziwym ambasadorem kultury. Pan Mieczysław był człowiekiem niezwykle eleganckim, zawsze uśmiechniętym – prawdziwym dżentelmenem […] z aksamitnym głosem. Początkowo występował jako członek chóru Dana, a od 1938 r. – jako solista. Śpiewał w warszawskich kabaretach i kawiarniach, a także w radiu. Nagrał ogromną liczbę płyt. W czasie powstania śpiewał dla rannych w szpitalach. Natychmiast po wojnie, wśród gruzów miasta, uruchomił lokal Café Fogg przy ulicy Marszałkowskiej 119 (obecnie umiejscowiona byłaby w okolicach naprzeciwko skrzydła Junior Galerii Centrum). Objechał z koncertami skupiska Polonii w wielu krajach.[14] Występował m.in. ze Stefanią Grodzieńską i Stefanem „Wiechem” Wiecheckim. Gdy w 1945 r. inaugurował otwarcie kawiarni „Piosenką o mojej Warszawie”, słuchacze płakali ze wzruszenia. Przyświecała mu idea witania śpiewem powracających do stalicy mieszkańców.

Warszawo, kochana Warszawo,
Tyś treścią mych marzeń, mych snów,
Radosnych przechodniów twych lawą,
Ulicznym rozgwarem i wrzawą,
Ty wołasz mnie, wołasz stęskniona
Upojnych piosenek i słów –
Jak bardzo dziś pragnę zobaczyć cię znów,
O moja Warszawo wyśniona.

tekst Albert Harris

Po wojnie  założył własną wytwórnię płytową Fogg-Record. Po latach prawnuk słynnego pieśniarza otworzył klimatyczną kawiarenkę przy ulicy Niecałej. Od 2004 r., podczas Ogólnopolskiego Festiwalu Piosenki Retro im. Mieczysława Fogga, wręczane są Złote Liście Retro. W tym roku OFPF honorowym patronatem objęła prezydent Warszawy Hanna Gronkiewicz-Waltz.

Vars i Sava: Panie Mieczysławie, co słychać? Jak leci?
Mieczysław Fogg: Rekordowo.

 

[14] Olgierd Budrewicz Słownik Warszawski, WAiF, Warszawa 2004, s. 80.

 ***

Który kraj, które miasto może poszczycić się podwójnym noblistą, będącym jednocześnie rodzicem kolejnego noblisty? A Warszawa może, gdyż Warszawa miała zaszczyt wydać na świat i kształcić w początkowej fazie Marię Skłodowską-Curie (1867-1934), fizyka i chemika, pierwszą kobietę będącą profesorem Sorbony, współtwórczynię nauki o promieniotwórczości oraz autorkę pionierskich prac naukowych, a także pierwszą kobietę (i pierwszego obcokrajowca) pochowaną pod kopułą Panteonu w Paryżu w uznaniu jej zasług. Urodziła się i krótko mieszkała przy ul. Freta 16 (potem rodzina przeniosła się na ul. Nowolipki, szkoda, że po wojnie budynek nie został odbudowany, zadowolić się musimy jedynie muralem), teraz mieści się tam muzeum jej poświęcone[15]. Odwiedzający go turyści zazwyczaj są zaskoczeni, że tak wielka uczona mieszkała w tak skromnych warunkach. Osiągnęła ogromny sukces mimo niełatwego życia półsieroty, złamanego serca i konieczności zdobywania wiedzy w sposób niekonwencjonalny na Uniwersytecie Latającym. Pracowała i zarabiała na studia siostry, żeby następnie móc wyjechać i rozpocząć studia w Paryżu. Nigdy nie zapominała o Polsce, nawet odkryty pierwiastek nazwała: polon. Swoje wystąpienia zwykła zaczynać od słów: „Urodziłam się w Warszawie…”

Maria Skłodowska-Curie

Dzięki bezpośredniej pomocy Marii w warszawskiej Pracowni Radiologicznej mogły rozwijać się badania naukowe. W 1925 roku odwiedziła Polskę i wzięła udział w poświęceniu kamienia węgielnego pod Instytut Radowy w Warszawie (obecnie Centrum Onkologii – Instytut im. Marii Skłodowskiej-Curie w Warszawie), a potem przybyła ponownie na jego otwarcie. Upamiętniona jest w nazwie ulicy, na pomnikach, banknotach, monetach, jest patronką szkół i uczelni, i chociaż raz jest Skłodowską-Curie[16], a raz Curie-Skłodowską, nadal pozostanie Marią z Warszawy. Stolicy miły jest fakt, że przed wyjazdem na Sorbonę, to w laboratorium przy Muzeum Przemysłu i Rolnictwa, gdzie kierownikiem pracowni fizycznej był jej kuzyn Józef Boguski, miała możliwość rozpocząć badania analizy chemicznej i zetknęła się z pracą naukowo-badawczą.

Vars i Sava: Pani Mario, co słychać? Jak leci?
Maria Skłodowska-Curie: Radzę sobie.

 

[15] W związku z zaplanowaną na lata 2015–2016 przebudową i modernizacją budynku muzeum, 16 grudnia 2014 placówka została tymczasowo przeniesiona na parter Kamienicy pod Samsonem przy ul. Freta 5.

[16] Dlaczego upieramy się przy wersji Skłodowska-Curie, a nie Curie-Skłodowska? Ano dlatego, że to jest polski tekst, a Maria była Polką i według pięknej polskiej tradycji, to imię rodowe stawia się jako pierwsze i właśnie tę polskość chcielibyśmy podkreślić i upamiętnić.

 ***

Felek Zdankiewicz (1856-?) był chłopak morowy, w latach 20. XX w. zasłynął jako król warszawskich doliniarzy (złodziei kieszonkowych) i został uwieczniony w balladzie podwórzowej spisanej w 1901 r., znanej np. wersji Stanisława Grzesiuka oraz Projektu Warszawiak. Dokładny życiorys złodzieja nie jest potwierdzony, również sama ballada śpiewana jest w co najmniej kilku wersjach. Powodem może być fakt, że Zdankiewicz lubił się przechwalać i koloryzować, opowiadając kamratom o swoich wyczynach.

Pochodził ponoć z porządnej, religijnej rodziny, jednak dał się wciągnąć w szemrane towarzystwo, głównie za sprawą złodziejskiego duetu braci Zielińszczaków, z którymi zamieszkał przy ul. Dobrej 10 i uczył się doliniarskiego fachu. Zerwał kontakty z rodziną, poznał Mańkę, z którą miał syna. Wcielony został do carskiej armii, jednak nie odpowiadał mu taki tryb życia, przynajmniej tak mówi jedna z wersji ballady, zdezerterował więc i ukrył się u Mańki. Konkubina miała już niestety nowego kochanka i wydała Felka władzom. Zdradzonemu Zdankiewiczowi udało się zbiec z więzienia, zabił po drodze dwóch klawiszy i – wraz z koleżkami – zemścił się na niewiernej kochance. Inna wersja mówi, że kompani sami rozprawili się z Mańką. Niezbyt długo cieszył się wolnością – ponownie schwytany, został skazany na dożywocie, chociaż mówi się też, że wyrok skrócono mu do 12 lat. Nie wykorzystał jednak szansy na poprawę, pod koniec lat 20. ponownie został skazany na dożywocie za morderstwo. W swoich pamiętnikach, które spisywał ponoć za kratami, wyjawił, że żałuje złodziejskiego życia. Kto wie, być może.

Vars i Sava: Panie Felku, co słychać? Jak leci?
Felek Zdankiewicz: Morowo!

 ***

Pisarz, dziennikarz, muzykolog Jerzy Waldorff (1910-1999) był varsavianistą z urodzenia i temperamentu. Pamiętał Warszawę sprzed obu wojen światowych i nieraz o nich pisał. W książce „Dolina szarej rzeki” czytaliśmy ze zdumieniem jak to mały Jurek w czasie pierwszejJerzy Waldorff wojny światowej oglądał z balkonu pilota niemieckiego samolotu, wychylającego się przez okienko i wyrzucającego ręką bombę. […] Zaczepny felietonista. Szydził z przywar obyczajowych, ubolewał nad upadkiem kultury dnia powszedniego, tęsknił do minionej elegancji. […] Miał charakterystyczny, niepowtarzalny sposób mówienia, starannie dobierał słowa, chętnie sięgał po staropolszczyznę. Swoim śpiewającym, niekiedy świadomie kabotyńskim głosem przyciągał słuchaczy radiowych i telewizyjnych.[17] Laureat Nagrody m. st. Warszawy, odznaczony został Krzyżem Komandorskim z Gwiazdą Orderu Odrodzenia Polski za wybitne zasługi dla kultury polskiej. Obywatel Honorowy m.st. Warszawy. Był przewodniczącym Komitetu Opieki nad Starymi Powązkami. Z jego inicjatywy corocznie 1 listopada znane osobistości ze świata kultury i mediów prowadzą na cmentarzu kwestę, aby zebrać fundusze na renowację starych pomników. Mimo oporu władz kościelnych został pochowany na Powązkach. W tym samym grobie spoczywają prochy Mieczysława Jankowskiego, wybitnego tancerza Opery i Teatru Narodowego w Warszawie, wieloletniego partnera życiowego Waldorffa.

Vars i Sava: Panie Jerzy, co słychać? Jak leci?
Jerzy Waldorf: I dobrze, i źle, i poważnie, i śmiesznie…[18]

 

[17] Olgierd Budrewicz Słownik Warszawski, WAiF, Warszawa 2004, s. 283.

[18] Jerzy Waldorff o muzyce: „Z muzyką powinno być jak z życiem: i dobrze, i źle, i poważnie, i śmiesznie.”

 ***

Fryderyk ChopinMoże i Fryderyk Chopin (1810-1849) pochowany został w Paryżu, ale jego serce, zgodnie z życzeniem muzyka,  znajduje się w Warszawie – w Kościele Św. Krzyża. Po drodze musiało wiele przejść: gwałtowny sprzeciw władz kościelnych, lata niehonorowego przechowywania, bombardowanie, z którego uszło tylko cudem (ocalał filar, w którym znajdowało się serce). Zeszłoroczna ekspertyza wykazała na szczęście, że serce, jak na swój wiek, ma się znakomicie.

W Warszawie znalazł się krótko po urodzeniu, początkowo mieszkał z rodzicami w Pałacu Saskim, następnie w pawilonie przy pawilonie Pałacu Kazimierzowskiego, wreszcie w Pałacu Czapskich-Krasińskich na Krakowskim Przedmieściu (obecnie mieści się tu Akademia Sztuk Pięknych), gdzie na ścianie frontowej widnieje pamiątkowa tablica. Uczył się prywatnie w wybitnych, warszawskich pedagogów, a później w Szkole Głównej Muzyki. Wielokrotnie, od ósmego roku życia, koncertował W Warszawie. W 1830 r. wyjechał za granicę, gdzie doceniono talent młodego twórcy, z którego Polska jest dumna. Cała jego twórczość przesiąknięta jest polskością, Etiudę rewolucyjną skomponował na wieść o wybuchu powstania listopadowego w Warszawie. [19]

Vars i Sava: Panie Fryderyku, co słychać? Jak leci?
Fryderyk Chopin: Koncertowo!

 

[19] Olgierd Budrewicz Słownik Warszawski, WAiF, Warszawa 2004, s. 50.

 ***

O działalności Alfonsa Cynjana pisał ongiś Antoni Słonimski w „Kronice Tygodniowej”. Najsłynniejszą akcją tego warszawskiego oszusta była sprzedaż Kolumny Zygmunta przyjezdnemu z prowincji nieborakowi, który miał ją ponoć nabyć za 45 zł (inne źródła podają też, że za 100 zł) w prezencie ślubnym dla córki. Pewien zabawowy Francuz wynajął od Cynjana Dworzec Główny, aby urządzić w nim bankiet, a jeszcze komuś za pokaźną sumkę wcisnął oszust tramwaj z remizy na Muranowie. Zhandlował też prawo pobierania kopytkowego, czyli opłatę za przepędzenie bydła przez żelazny Most Kierbedzia (na jego miejscu wybudowano Most Śląsko-Dąbrowski). Cynjan wpadł podczas rozbiórki linii kolejowej, kiedy to zezwalał miejscowym zabierać drewniane podkłady, służące za opał, sam zaś gromadził szyny, które sprzedawał na skupie złomu – szczodre serce wydało się władzom zbyt podejrzane. Oszust został aresztowany i skazany na 3 lata więzienia.

Vars i Sava: Panie Alfonsie, co słychać? Jak leci?
Alfons Cynjan: Przekonywająco.

 

 ***

Maniusia Kitajca spotkamy w powieści Wiecha złożonej z dwóch części:  „Café pod Minogą” oraz „Maniuś Kitajec i jego ferajna”. Powieść była oparta na dziejach okupacyjnych i wczesnopowojennych pewnego towarzystwa złożonego głównie z warszawskich taksówkarzy, mieszkających na Starówce. Okupacyjne przeżycia bohaterów miały w większości wypadków za podstawę realne fakty, nieco tylko zmienione, przystosowane do biegu powieściowej akcji. […] Opowieść przyjaciela spożytkowałem w Minodze, zmieniając różne okoliczności, […] obdarzając kluczami do mieszkania Maniusia Kitajca i jego ferajnę[20]

Vars i Sava: Panie Mańku, co słychać? Jak leci?
Maniuś Kitajec: No jak pragnę zdrówka, proszę szanownech państwa, leguralny cymesik oraz mniód,-cukier-ultramaryna!

 

 [20] Stefan Wiechecki Piąte przez dziesiąte, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1970, s. 118.

 ***

Włodzimierz Bartoszewicz (1899-1983), grafik, malarz, ilustrator, tak pisał o Warszawie w przedmowie do Piórkiem o Warszawie: Pomimo że po spaleniu naszego warszawskiego mieszkania wypadło mi mieszkać w Poznaniu – w sumie dłużej niż w Warszawie – nigdy nie przestałem właśnie Warszawy uważać za swoje miasto i czuć się z nią duchowo związanym. Nieraz przypomnienie widywanych na ulicach charakterystycznych scenek, przeżytych wydarzeń, zasłyszanych powiedzonek, kawałów czy opowiastek, wywoływało uśmiech na twarzy i wprawiało mnie w dobry humor. Z czasem do rysunków dopisałem komentarz. Powstał z tego zbiorek satyrycznie ujętych, ale prawdziwych opisów codziennego życia przedwojennej, okupacyjnej i wyzwolonej Warszawy.[21]

 Włodzimierz Bartoszewicz
Vars i Sava: Panie Włodzimierzu, co słychać? Jak leci?
Włodzimierz Bartoszewicz: Obrazowo.

 

[21] Włodzimierz Bartoszewicz Piórkiem o Warszawie, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1987, s. 5. Rysunek z okładki.

 

Według Was co odpowiedzieli by owi warszawiacy? Może macie pomysły dla innych osób?
A u Was co słychać? Jak leci?

 

 

 

[1] Włodzimierz Bartoszewicz Piórkiem o Warszawie, Krajowa Agencja Wydawnicza, Warszawa 1987.
[2] Olgierd Budrewicz Słownik Warszawski, WAiF, Warszawa 2004.
[3] Umberto Eco, tł. Adam Szymanowski Diariusz najmniejszy, Wydawnictwo Znak, Kraków 2007.
[4] Umberto Eco Il secondo diario minimo, Bompiani, collana Tascabili, Milano 2006.
[5] Stefan Wiechecki Wiech Piąte przez dziesiąte, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1970.
[6] Stefan Wiechecki Wiech Café pod Minogą, Maniuś Kitajec i jego ferajna, Czytelnik, Warszawa 1977.
 
Zdjęcia pochodzą z zasobów internetowych

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *