GTWb – Akcja XCVII – W pałacowym cieniu

wpis w: Fabularyzujemy, SEZON 2 | 2

XCVII Akcję GTWb, której temat brzmi: W pałacowym cieniu postanowiliśmy wykorzystać na nasze kolejne fabularyzowane opowiastki, które tym razem zamienią się w kolejny cykl. Będzie on polegał na tym, że do istniejących historii, tekstów, zdjęć, rycin dokleimy ciąg dalszy, całkowicie fikcyjny, wyimaginowany, raz krótszy, raz dłuższy. Ogólnie należy te historie przyjmować z przymrużeniem oka, pamiętając o uproszczeniu, kontaminacjach, skrótach myślowych i skokach w czasie. Zapraszamy zatem na cykl POZNAJEMY WARSZAWĘ POPRZEZ FABULARYZOWANIE. Dziś opowieść o Pałacu Prezydenckim, zwanym ongiś Pałacem Koniecpolskich, Radziwiłłów, Lubomirskich, Namiestnikowskim oraz Rady Ministrów, a także o jednej z jego sławnych mieszkanek, księżnej Aleksandrze Zajączek, znanej jako Królowa Śniegu. O jej lodowych zabiegach pielęgnacyjnych do dziś krążą legendy. Oto opowieść, która mogłaby się wydarzyć w pałacowym cieniu…

 

palac namiestnikowski 1823

W PAŁACOWYM CIENIU

 

Starsi ludzie wciąż jeszcze nazywali Radziwiłłowskim ten piękny pałac na Krakowskim Przedmieściu, chociaż coraz bardziej wchodziła już w zwyczaj nowa nazwa – Namiestnikowski. Ozdobiony od paru lat u wejścia kamiennymi lwami dłuta Landiniego, a na dachu figurami roboty Malińskiego, przeniesionymi ze zburzonej Bramy Krakowskiej, był od roku 1815 siedzibą namiestnika Królestwa Kongresowego, generała Zajączka, świeżej daty księcia.
Wiele sobie opowiadano w Warszawie o zbytkach tego pałacu, którego przeróbka kosztowała olbrzymią sumę dziewięciu milionów florenów[1], a na urządzenie i ozdoby wydano jeszcze około trzech milionów. Bywający w licznych domach warszawskich stary poeta Niemcewicz mawiał z goryczą, że za te pieniądze stanąłby na Wiśle tak potrzebny Warszawie most. Obszerny dziedziniec lśnił od starannie przycinanej i podlewanej zieleni trawników, a za pałacem schodził w dół ku Wiśle ogród, w którym tułały się jeszcze echa szumnych zabaw urządzanych tu w czasie, gdy pałac był siedzibą teatru kamerdynera Ryxa i klubem najwytworniejszego towarzystwa warszawskiego.

 

palac namiestnikowski

Szerokie schody marmurowe wiodły z przedsionka do apartamentów na pierwszym piętrze. Na lewo szło się do wychodzących na Wisłę pokojów namiestnika, na prawo do patrzących oknami na dziedziniec i dalej na Krakowskie Przedmieście apartamentów księżnej Zajączek.
Mimo hucznych balów urządzanych co pewien czas w tym obszernym pałacu, mimo przyjęć popołudniowych i wszelkiego rodzaju zebrań towarzyskich, dom zamieszkały przez dwoje starych, samotnych ludzi nie robił wrażenia wesołego.
Namiestnik Zajączek, od czasu gdy stracił nogę w kampanii napoleońskiej 1812 roku, nie chodził o własnych siłach: nosili go w głębokim wyściełanym fotelu dwaj ugalonowani lokaje, zjawienie się jego poprzedzał zawsze charakterystyczny stuk laski, którą, w czasie gdy go niesiono, dotykał podłogi, jak gdyby nie chciał tracić kontaktu z ziemią. Księżna?…
Oto znajduje się w swej gotowalni na pierwszym piętrze pałacu. Siedzi przed olbrzymim lustrem. Na toalecie widnieje mnóstwo flakonów, butelek i buteleczek, szczoteczek, pędzelków, maści, pachnideł, barwiczek. Wokół księżnej cały dwór: fryzjer, pokojówka, panna służąca, garderobiana. Księżna jest wyraźnie w złym humorze. Nie podoba jej się fryzura, którą fryzjer z wielkim mozołem zbudował właśnie na jej głowie. Nie byle jaki to fryzjer: księżna, Francuzka z pochodzenia, sprowadziła go sobie aż z Paryża. Nie po to, jak teraz wykrzykuje podniesionym głosem, by czesał ją jak pokojówkę i fryzurą postarzał, zamiast odmładzać. Nie po to go sprowadziła i nie po to płaci mu rocznie horrendalnie wielką sumę 10 tysięcy złotych polskich.
Aby postarzał… Tu właśnie leży istota całej sprawy. Księżna Zajączek dawno już przekroczyła sześćdziesiątkę, ale za nic nie chce skapitulować. Chce być młoda i musi być młoda. Ma ku temu ważkie powody…

W pałacowym cieniu

O tych powodach ćwierkają już wróble na drzewach warszawskich ogrodów i całe miasto trzęsie się od plotek. Wszyscy wiedzą, że księżna zakochana jest bez pamięci w człowieku młodszym od niej o przeszło trzydzieści lat. W światowym, wykształconym, znanym z utworów drukowanych w pismach, układnym, gdy trzeba, bardzo czułym referendarzu Wojciechu Grzymale. Tak się już zresztą składa w życiu księżnej Zajączek, że zawsze ma takiego, dla którego musi za wszelką cenę bronić się przed starością. Kiedy jako panna Pernette przybyła do Polski z ojcem, który był zawiadowcą dworu hetmana Ogińskiego, od razu potrafiła rozkochać w sobie wielu kawalerów. Dotrzymała co prawda wówczas wiary francuskiemu narzeczonemu, felczerowi Isaure, ale wkrótce po ślubie porzuciła go, by poślubić młodego wtedy oficera polskiego, Zajączka. Miał takie ogniste spojrzenie czarnych oczu, takie zabójcze baczki à la książę Józef i taki kędzierzawy czub! Będąc jego małżonką, nie traciła jednak ani na chwilę powodów, dla których chciała utrzymać młodość i urodę. I oto teraz powód ten miał na imię Albert, jak z francuska wymawiała imię Wojciecha Grzymały.[2]

– Sava, co tak stoisz?! Natychmiast przygotuj mi kąpiel, muszę zmyć to paskudztwo!
– W tej chwili, Wasza Miłosć, tylko…
– Tylko co? – z miejsca wzburzyła się księżna.
– Lód się skończył, Wasza Miłość, a chłopak nie zdążył jeszcze dowieźć świeżej partii.
Sava spuściła głowę i czekała na wybuch gniewu. Usta księżnej zacisnęły się w wąską linijkę, a policzki spłonęły purpurą.
– Czy ja dobrze słyszę? Otaczają mnie sami partacze! Widzisz przecież, że z nocnego lodu nic już nie zostało! Czym prędzej biegnij do koniuszego, niech zaprzęga konia i jedzie bez chwili zwłoki! Zrozumiano?

Sava nawet nie śmiała spojrzeć na księżną, dygnęła tylko niezdarnie i wybiegła z sypialni, bacząc, żeby przypadkiem nie potknąć się ze zdenerwowania o własne nogi. Czekała ją długa przeprawa przez pałacowe korytarze, co było dość nużące, jednak wolała się pospieszyć, żeby dodatkowo nie denerwować swojej pani.
Królowa Śniegu, jak nazywano księżną Aleksandrę zarówno na salonach, jak i wśród służby, naprawdę zapracowała sobie na swój przydomek. Całe jej życie było jednym pasmem wyrzeczeń i tortur. Każdy ranek zaczynała od kąpieli w lodowatej wodzie. Savie na samą myśl cierpła skóra. Gdy wchodziła rano do wychłodzonej nocnym powietrzem sypialni swojej pani, miała ochotę natychmiast rozpalić ogień w kominku. Ale zamiast tego przygotowywała zimną kąpiel, szczękając zębami. Dobrze, że na ten czas wolno jej było przynajmniej zamknąć okna. Zmuszona była przywdziewać barchany, a stopy otulać onucą, bo w przeciwnym wypadku zapalenie płuc było właściwie murowane! Księżnej to nie groziło, bynajmniej. Była zahartowana codziennymi, wielokilometrowymi spacerami i przejażdżkami konnymi. Deszcz czy śnieg – nieważne. Jej pani dzień w dzień musiała odbyć swój morderczy maraton, po którym nie mogła liczyć nawet na filiżankę rozgrzewającej herbaty. Królowa Śniegu nie spożywała gorących napojów ani posiłków, Sava podejrzewała, że pewnie by się od nich roztopiła… Wszystko, co księżna Aleksandra wkładała do ust, było zimne i paskudne. Nawet gotowane warzywa musiały być uprzednio wystudzone. Sava, która lubiła smacznie zjeść, zupełnie tego nie rozumiała. Ale też prawda była taka, że jej skóra nie przypominała alabastru, a talia nie była tak wąska, mimo że Sava była od księżnej dobre kilka dekad młodsza. Ile dokładnie, tego nie wiedział nikt. Pewnie nawet sama Aleksandra pogubiła się już we własnej metryce, tak bardzo zależało jej na oszukaniu czasu.
I dotychczas świetnie jej się to udawało. Księżna Zajączkowa była najpiękniejszą kobietą, jaką Sava widziała w całym swoim życiu. Ale nie dałaby sobie ręki uciąć, że przy całym tym pięknie księżna była również osobą szczęśliwą. Być może była, bo chociaż płaciła wysoką cenę za drakońską dietę i wyczerpujące zabiegi upiększające, to w zamian dostawała od życia to, co sobie upatrzyła. A traf chciał, że zwykle chodziło się o przystojnych adoratorów. Mawiają, że kobieta jest jak wino – im starsza, tym lepiej smakuje. W księżnej rozsmakowywała się cała masa coraz to młodszych absztyfikantów. Byli na każdej jej skinienie, spełniali nawet najbardziej wydumaną zachciankę. Walczyli o miejsce u jej boku słowem, floretem i muszkietem. Patrząc na nią, wszyscy widzieli olśniewająco piękne zjawisko.

„Pamiętam panią Zajączkową w gazowej sukni z różą we włosach i wachlarzem w ręku – opowiadał jeden z bywalców jej salonu – i wyznam, że jeśli nie zachwycony, to zdziwiony stanąłem na jej widok. Miała wówczas sześćdziesiąt pięć lat, a zachowała czerstwość, wdzięk i ubiór młodego wieku. Czuła i kochała jak piętnastoletnia panienka.”[3] Oj tak, księżna wiedziała, jak rozpalać zmysły mężczyzn! Książę Zajączek, choć sam aniołem nie był, musiał wykazywać się iście anielską cierpliwością i wyrozumiałością w ciągu mijających lat ich małżeństwa. Zaiskrzyło między nimi od pierwszego wejrzenia. Co tu dużo mówić, po prostu odbił Aleksandrę temu francuskiemu niedojdzie i upajał się swoim zwycięstwem. Szybko udało mu się załatwić unieważnienie ich małżeństwa, a potem z radością sam ją zaobrączkował, z góry wiedząc, że ta błyskotka na palcu nie będzie się równała z wieczną wiernością jego żony. Wszak nie można mieć wszystkiego. Aleksandry nie interesowały jego metresy, a on udawał, że nie dostrzega nowej biżuterii, obrazów, figurek i innych drobiazgów, będących wyrazem uwielbienia rozlicznych wielbicieli jego żony. Wyjeżdżali razem do wód, chadzali do opery, świetnie się bawiąc w swoim towarzystwie. Mogli sobie wzajemnie ofiarować tak wiele, że doprawdy nie było najmniejszego sensu psuć tego znakomitego układu – skrywanego w pałacowym cieniu – wygodnego dla nich obojga. Zresztą teraz, po amputacji, nie mógł doprawdy oczekiwać, że ta energiczna niewiasta usiedzi przy nim w spokoju.

***

– Co za szczęście, że jednak zdecydowałam się na próbną fryzurę. Pięknie bym wyglądała na jutrzejszym balu! –  pomyślała z goryczą księżna.
Wyciągnęła z włosów grzebyk z kości słoniowej i rzuciła go na łóżko. Mimo wzburzenia starała się kontrolować – wszak grzebyk był prezentem od Alberta i nie darowałaby sobie, gdyby któryś z ząbków się wyłamał.
– Ułoży mi pan włosy na nowo, ale tym razem oczekuję powiewu świeżości. Chyba pan nie chce, żebym żałowała swojej decyzji o sprowadzeniu pana tutaj, prawda? Zapewniam, że szybko znalazłabym zastępcę na pana miejsce.
Osobisty fryzjer księżnej nie był przyzwyczajony do takich obelg. Zbierał laury i pochwały od bywalczyń salonów całej Europy. Do Warszawy przygnała go fama księżnej Aleksandry, o której opowiadano niestworzone historie. Gdy dotarł do pałacu, okazało się, że żadna z owych opowieści nie była przesadzona. Księżna zniewalała urodą i jednocześnie onieśmielała go do tego stopnia, że dosłownie zapominał języka w gębie. Tym razem też nie był w stanie nawet słowem zareagować na jej przytyki. Sądził, iż księżna się omyliła. Fryzura, którą wyczarował na jej głowie, dodawała uroku i ukazywała jej cudowną, łabędzią szyję. Ale nie śmiał dyskutować. Ukłonił się z szacunkiem i wraz ze swoim pomocnikiem udał się w stronę pałacowego skrzydła, gdzie znajdowały się jego stancje.

Księżna usiadła w fotelu i spojrzała z uwagą w lustro toaletki. Od tygodnia szykowała się na bal. Wszystko było już właściwie gotowe: przeprowadziła szereg zabiegów pielęgnacyjnych, wczoraj załatwiła u krawcowej ostatnie poprawki nowej sukni, wybrała naszyjnik, który podkreślał kolor jej oczu. To wszystko dla niego! Albert wart był każdego zachodu! Z czułością spojrzała na grzebyk do włosów. Jutro będzie prawdziwą ozdobą jej fryzury! Księżna podeszła do łóżka i niechcący kopnęła stojącą pod nim miednicę, rozlewając przy tym wodę z roztopionego lodu.
– No tak, pokojówka znów nie zdążyła tego uprzątnąć! –  pomyślała z irytacją.
Miednice i wiadra były już właściwie stałym elementem wyposażenia jej sypialni. Kazała do nich wkładać lód, który obniżał temperaturę pomieszczenia, księżna bowiem już dawno zauważyła, że niska temperatura wpływa dobroczynnie na jej skórę. Lód stał się jej prawdziwym sprzymierzeńcem. Sypiała przy otwartym oknie nawet zimą. Nie lubiła nagrzanej pościeli, więc w nocy zdarzało jej się zmieniać łóżko nawet kilkukrotnie, byle tylko poczuć upragniony chłód. Aby się jednak całkowicie nie wyziębić, przykrywała się skórą z sarny. Chłód w sypialni panował jednak tylko wtedy, gdy przebywała w niej sama. Jeżeli gościli w niej młodzi adoratorzy, płomień namiętności rozgrzewał każdy centymetr wychłodzonych na co dzień pomieszczeń.

W pałacowym cieniu

***

Sava zbiegła ze schodów i w drzwiach stajni zderzyła się z wychodzącym pośpiesznie młodym mężczyzną. Zachwiała się tak mocno, że gdyby jej nie przytrzymał, z pewnością by się przewróciła. Serce zakołatało jej w piersi i całkowicie zaschło w gardle z wrażenia. Spojrzała na Varsa zakłopotana i zaczerwieniała się po same uszy.
– Już w porządku? Przepraszam, mało panienki nie staranowałem, ale bardzo się spieszę.
– Cokolwiek to jest, będzie musiało poczekać. Księżna zażyczyła sobie kąpieli i potrzebuje lodu – powiedziała cicho Sava.
– Co? Teraz? Przecież miałem go przywieźć dopiero wieczorem! – chłopak skrzywił się z niezadowoleniem.
– Księżnej nie spodobała się fryzura, więc wszystkie zabiegi poszły na marne, trzeba zacząć od początku.
– Ona to ma cierpliwość! A panienka razem z nią! Ja na panienki miejscu dawno bym oszalał!
Sava uśmiechnęła się rozbawiona, a potem nagle westchnęła smutno.
– Powiem panu coś, ale proszę obiecać, że mnie pan nie wyda, obiecuje pan?
– No pewnie! O co chodzi? –  chłopak przybliżył się do Savy i zaciekawiony nadstawił ucho.
– Powoli i ja mam dość tych dziwactw księżnej. Do tej pory znosiłam wszystko cierpliwie i bez gadania wykonywałam jej polecenia. Przygotowuję jej zimą kąpiel, podaję lód, którym się naciera, nie narzekam przy tym na zimno, chociaż tak naprawdę mam ochotę owinąć się jakimś grubym pledem. Ale ostatnio księżna zapowiedziała, że rozpocznie nową metodę upiększającą, to ponoć hit stosowany przez wielkie damy w całej Europie, a mnie na samą myśl robi się słabo…
Sava ucichła w najciekawszym momencie, aż Varsowi podniosło się ciśnienie.
– No niechże wreszcie panienka to z siebie wydusi! Co to za metoda?
Sava na chwilę wstrzymała oddech, a potem wyrzuciła jednym tchem:
– Księżna będzie się okładać surowym mięsem – Sava była tak przestraszona i zażenowana, że aż odwróciła wzrok.
– Co takiego? Co ona znowu wymyśliła? Lód jej już nie wystarcza? I co, może to ja mam jej to mięso przywozić? –  zakpił Vars.
– Pewnie tak… – powiedziała cichutko Sava –  ale teraz musi pan gnać po lód, bo gotowa nam obojgu głowy pourywać!
– Już jadę. Zaniosę lód pod drzwi sypialni, nie będzie panienka przecież tego dźwigać.
Sava aż pokraśniała z radości na te słowa, ale starannie ukryła fakt, jak wielką przyjemność sprawiła jej troska Varsa.
– Proszę zastukać, przyjdę odebrać lód – uśmiechnęła się, a jemu aż dech zaparło. Chciał jej powiedzieć coś miłego, ale jak zwykle nic odpowiedniego nie przyszło mu do głowy. Nie miał jakoś śmiałości do kobiet. Odchrząknął głośno i zapewnił, że uwinie się w ciągu godziny. Poszedł zaprząc konia, a Sava skierowała się ku schodom wiodącym do wejścia kuchennego.

***

– Czy mamy wystarczającą ilość wosku? – zapytała hrabina, podziwiając swoją smukłą nogę wystawioną nad taflę zimnej wody w wannie.
– Oczywiście, Wasza Miłość – odpowiedziała Sava, a w myślach dodała: wosku jest tyle, że starczyłoby dla wszystkich kobiet, które wezmą udział w jutrzejszym balu. Sava była świadkiem codziennych rytuałów księżnej. Po kąpieli przychodził czas na nacieranie lodem całego ciała. Skóra aż czerwieniała przy kontakcie z zimną substancją, ale kobieta w ogóle nie zwracała na to uwagi. Przed wielkimi wyjściami dodatkowo woskowała ciało, dzięki czemu  jej skóra wyglądała jak porcelana. Księżna pluskała się w ziemnej wodzie, czekając na świeżą partię lodu. Z rozkoszą pomyślała o tym, że już niedługo będzie on pieścił jej skórę niczym najczulszy kochanek.
Ciekawe, czy zdecydowałaby się na te lodowe tortury, gdyby wiedziała, że Albert, jej wielka miłość, już niedługo nada list adresowany do George Sand…

 

 

 

 

palac namiestnikowski 1823 przypisy

[1] floren: Już pod wyrazem dukat wyka­zaliśmy, że od roku 1262 m. Florencja bila dukaty (może najpierwsze w Europie) z napisem nazwy tego miasta, co spowodo­wało, że rozchodzące się po świecie duka­ty florenckie zaczęto nazywać powszech­nie, a więc i w Polsce, florenami, po lac. florenus, we Włoszech florini d’oro. Na­zwa potoczna polska „czerwony zloty” przez długi czas w dokumentach łacińskich, a nawet nieraz i polskich brzmiała florenus, równie jak w Niemczech gdzie floren był pierwotnie także monetą złotą, inaczej zwaną gulden. Następnie nazwa ta przeniesioną została i na guldeny sre­brne, których skrócony znak pozostał do­tąd fl. analogicznie do nazwy polskiej „złotego”, oznaczającej monetę srebrną.
floren [w:] Gloger Zygmunt Encyklopedia Staropolska, PW Wiedza Powszechna, Warszawa 1978, tom II, s. 159.

[2] Beylin Karolina Warszawy dni powszednie 1800-1914, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1985, ss. 110-112.

[3] Nadzieja Jadwiga Od jakobina do księcia namiestnika, Wydawnictwo Śląsk, 1988.

 

 

2 Responses

  1. Marcin K

    Gdyby księżna Zajączek żyła dziś, wyglądałaby zapewne jak matka słynnego Sylvestra Stallone, Jackie Stallone. Polecam wygóglać, ale nic nie jeść ani nie pić.

Skomentuj Marcin K Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *