Hrabina z Zapiecka

wpis w: Porzekadła, SEZON 3 | 0

Hrabina z Zapiecka to kolejne warszawskie powiedzonko, które przytaczamy w cyklu POZNAJEMY WARSZAWĘ POPRZEZ PORZEKADŁA. Wspominał o nim m.in. Wiech jeszcze w swoim przedwojennym felietonie noszący takiż właśnie tytuł.

POznajemy Warszawę poprzez porzekadła

HRABINA Z ZAPIECKA

Każda z dzielnic naszej stolicy ma swoje ulubione zwroty, używane przez wymownych obywateli podczas kłótni. Inaczej klnie Kercelak, inaczej Szmulowizna i Marymont. «Starówka» posługuje się wypróbowanymi zwrotami, które przetrwały od czasów imć panów Baryczków[1] i tak się pokryły patyną wieków, że dzisiejsze pokolenie nie rozumie już ich znaczenia, powtarza je jednak z należytym szacunkiem i namaszczeniem jako drogą pamiątkę po ojcach. Chcąc poznać Stare Miasto i jego język nie potrzeba czytać Or-Ota ani zapuszczać się w wąskie szyje starych uliczek, wystarczy udać się na ulicę Trębacką do sądu grodzkiego, gdzie likwiduje się spory powstałe między staromiejskimi patrycjuszami.[2]

Jeśli pani Nowakowa z trzeciego piętra do pani Nowakowej z drugiego piętra, w obecności pani Nowakowej z pierwszego piętra (pan Nowak z półpiętrza nadszedł przypadkiem później), podczas dyskusji nad pytaniem, kto ma wytrzeć tej soboty posadzkę na schodach, głośno wyraziła się: „Z pani jest dopiero osoba! mogłaby mi pani wskoczyć na język, żebym panią mogła wypluć!” — to jest to naruszenie czci, poniżające w opinii publicznej, i może być zmyte tylko skargą sądową. Ponieważ w tych sprawach istnieje kilka instancyj, i wszystkie prawnicze kruczki muszą być wyczerpane, proces potrwa sporą ilość miesięcy. Jakie to ma znaczenie, każdy wie, także pani Nowakowa z trzeciego piętra i pani Nowakowa z drugiego piętra. Mimo to żadna ze stron nie chce ustąpić. Dlaczego? Z jednej strony, ponieważ trzeba tej osobie „pokazać”, a po drugie ponieważ obrażona osoba nie mogłaby chodzić po świecie z podobną plamą na – honorze. Do niedawna Państwo pomagało energicznie przy tem tak długotrwałem praniu czci. Obecnie posiadamy na szczęście par. 444 kodeksu postępowania karnego, który pozwala sędziemu skutecznie zatamować przypływ tzw. „pyskówek”. Sędzia, otrzymawszy skargę o naruszenie czci, może po prostu sprawę umorzyć, nie rozpisując wcale rozprawy, o ile po przeczytaniu skargi przyjdzie do przekonania, że w zarzuconem działaniu w ogóle nie ma obrazy czci, lub że oskarżenie jest widocznie bezpodstawne. Jeśli zaś drobna kara zostanie wymierzona, dalszy tok instancyj jest wykluczony. Wtedy taka „obrażona istota” molens volens [sic!] musi się zadowolić wyrokiem 1-ej instancji. „Jakże mi was żal, panie Nowakowe z trzeciego i z drugiego piętra”. Czas obecny jest za poważny, aby zaprzątać tylu prawników, i puszczać w ruch całą maszynerję sądową, dla byle drobiazgu.[3]

O „dzisiejszym pokoleniu” pisał Wiech w czasach przedwojennych. W XXI wieku już pewnie mało kto pamięta albo w ogóle wie, co oznaczało powiedzenie hrabina z Zapiecka, a było to określenie na tyle obraźliwe, że można było wytoczyć sprawę cywilną delikwentowi za to, że ośmielił się kogoś nazwać w ten sposób. Spróbujcie sobie wyobrazić dwie przekupki, które podczas kłótni obrzucały się wyzwiskami typu: ty flądro niemyta! albo ty kaczebicho jedna! W wyższych sferach zapewne szukano nieco bardziej wyszukanych zwrotów, na co być może wskazuje właśnie hrabina z Zapiecka, zestawiając w kpiący sposób tytuł szlachecki z nazwą miejsca, gdzie w XIX wieku odbywał się słynny targ na gołębie i ptaki śpiewające.[4]

Ogólnie słowo zapiecek oznacza miejsce, legowisko w wiejskiej izbie za piecem, na piecu[5]. Według legendy nazwa ulicy pochodzi od przygody, jaka przydarzyła się Kaziowi, pomocnikowi majstra z Wąskiego Dunaju, wrócimy jeszcze do tej opowieści. Na rogu Zapiecka i Piwnej mieściła się Cafe „Pod Minogą” z powieści Wiecha, restauracja trzeciej kategorii z wyszynkiem, gdzie podawano żymne i goronce zakonski i w której modne były inne wyzwiska: Ach, ty minogo z małym łepkiem za wieczne ondulacje szarpana, ja cię tu zaraz nauczę szaconku dla gościa![6]

W miejscowości Zapiecek mieszkali także Jacek i Placek, bohaterowie powieści Kornela Makuszyńskiego „O dwóch takich, co ukradli księżyc”.[7]

 

 

[1] Baryczkowie – rodzina mieszczan warszawskich z przełomu  XVI i XVII w.

Śród patrycyatu Starej Warszawy zajmowali Baryczkowie zawsze wybitne, a w XVII wieku przodujące miejsce. Przedstawiciele tego rodu odznaczali się rozwiniętym zmysłem politycznym i doświadczeniem w sprawach publicznych, opromienionem nieraz światłem wysokiej nauki. Stale obierani na urzędy publiczne, zasiadali w „porządkach” radzieckim i ławniczym, piastowali najwyższe godności burmistrza i wójta miasta. (…) O wielkiej zamożności Baryczków wymownie świadczy taryfa domów ułożona w roku 1655 dla rozkładu okupu szwedom. Należy przytem pamiętać, że po za nieruchomościami w obrębie Starej Warszawy (Kamienica Baryczkowska) posiadali  niektórzy członkowie rodu jeszcze grunta nowomiejskie oraz dobra ziemskie. (…) Największą może chlubę przynosi rodowi Baryczków dzieło kulturalno-oświatowe, tzw. Studium formale, czyli zakład naukowy, gdzie wykładano teologię i filozofię. Nosił on nazwę Baricianum. (…) Baryczkowie tej linii stanowili zwykłą rodzinę patrycyuszowską, której członkowie obracali się wyłącznie w kole interesów mieszczańskich, interesów rzadko kiedy publicznej natury, nie gardzili handlem, trochę pieniacze, słowem byli to typowi bogaci mieszczanie staromiejscy. [w:] Maksymilian Boruch Baryczkowie. Dzieje rodu patrycyuszowskiego Starej Warszawy, Towarzystwo Miłośników Historyi, Warszawa 1914, ss. 4-11. w domenie publicznej e-Biblioteki Uniwersytetu Warszawskiego.

[2] Stefan Wiech Wiechecki Dobry Wieczór – Kurier Czerwony 1937, nr 117 [w:] Bronisław Wieczorkiewicz Gwara warszawska dawniej i dziś, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1968, ss. 90-91.

[3] Tajny Detektyw nr 42 (przykład) w domenie publicznej

[4] Kwiryna Handke Dzieje Warszawy nazwami pisane, Biblioteka Warszawska, Muzeum Historyczne m.st. Warszawy 2011, s. 193.

[5] zapiecek [w:] Słownik języka polskiego pod red. W. Doroszewskiego

[6] Wiech Cafe „Pod Minogą”, Czytelnik, Warszawa 1977, s. 6.

[7] Chłopcy byli strasznymi leniami, postanowili ukraść i sprzedać księżyc, żeby mieć dużo pieniędzy i nie musieć nigdy pracować. W rolę urwisów w filmie z 1962 roku wcielili się bracia Kaczyńscy. 

 

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *