Jeżycjada w Warszawie

A gdyby tak Jeżycjada działa się w Warszawie? Tak, wiemy, wiemy, dla miłośników serii Małgorzaty Musierowicz to będzie zapewne szok, a może nawet świętokradztwo. Spieszymy więc wszystkich uspokoić, że to jedynie zabawa wyobraźni w ramach CXXX Akcji GTWb – Literackie inspiracje. Oboje jesteśmy wielbicielami serii (Vars świeżutkim, ale już wciągniętym na dobre), jakiś czas temu wybraliśmy się do Poznania na Off VarSav, aby przespacerować się po mieście śladami bohaterów Jeżycjady. W planach mieliśmy następnie przeanalizowanie w ramach serii POZNAJEMY WARSZAWĘ POPRZEZ KSIĄŻKI, czy jest jakakolwiek TEORETYCZNA i WYIMAGINOWANA szansa na to, aby Jeżycjada mogła zostać osadzona w Warszawie. W ten oto sposób cykl VarSavskie Dekady rozwinął się w serii POZNAJEMY WARSZAWĘ POPRZEZ ARCHITEKTURĘ nie tylko o warszawskie budowle, pomniki i parki, ale także te poznańskie. Wszystkich wielbicieli cyklu Małgorzaty Musierowicz serdecznie zapraszamy na spacer śladami bohaterów Jeżycjady po Poznaniu i Warszawie.

Jeżycjada

JEŻYCJADOWY DISCLAIMER

Ten wpis jest poświęcony miłośnikom Jeżycjady i żywimy głęboką nadzieję, że pomysł przypadnie do gustu zarówno Autorce, jak i wielbicielom serii. Nikogo nie chcemy obrazić ani urazić, ma to być jedynie zabawa, podróż po Warszawie w poszukiwaniu lokalizacji, w których można odnaleźć miejsca z książek. Wycieczka podobna do tej śladami Bullerbyn, którego wszak też w Warszawie nie ma, a jednak oczyma wyobraźni odnaleźliśmy tę magiczną krainę w stolicy, ponieważ nosimy ją w sercu. W tym wypadku ma być podobnie – unieśmy się na skrzydłach fantazji. Z szacunkiem i sentymentem uznajemy, że Poznań jest znakomitym wyborem, jeżeli chodzi o osadzenie akcji serii, nikt nie ma zamiaru tego negować. Spacer po Warszawie w poszukiwaniu alternatywnej rzeczywistości to jedynie zabawa i ma być frajdą zarówno dla nas, jak i dla wszystkich jeżycjadowych fanów.

A jako że to wpis dla miłośników Jeżycjady, na tej stronie nie będzie żadnych przepychanek na temat patriarchalizmu, wyalienowania czy praw do nazwy serii Jeżycjada. Każdy miłośnik cyklu zna historię korespondencji profesora Raszewskiego z Małgorzatą Musierowicz  – doprawdy nikt nam tego nie musi tłumaczyć, na Jowisza! Czterdziestoletni dorobek literacki związany z jedną serią, która przyciąga kolejne pokolenia, jest wyznacznikiem rangi Autora i pewne prawa powinny być rozumiane same przez się, chociażby przez szacunek do wykonanej pracy. My ową pracę w pełni szanujemy, nazwy serii używamy wyłącznie w celach opisowych.

Jest jeszcze jedna kwestia, być może najważniejsza – Jeżycjadę darzę miłością bezwarunkową i przyjmuję ją taką, jaka jest. A żyję i tak po swojemu, nie czuję się do niczego zmuszana, nie czuję się w obowiązku żyć według proponowanej w serii wizji świata. Nie to jest przecież zamiarem Autorki. Każdy wszak decyduje za siebie. Niepotrzebne są więc żadne przepychanki. Jeżeli ktoś nadal ma coś do zarzucenia, to może powinien dokładniej przeanalizować nie tylko treść, ale i kunszt literacki Kalamburki. Sądzę też, że jeżeli coś jest dobre dla noblisty, to dla mnie tym bardziej.

Uprzedzamy jednocześnie, że w poniższym tekście znajduje się wiele cytatów i opisów, które mogą ujawnić treść książek – dla fanów obeznanych z serią to nihil novi, jednak wolimy uprzedzić osoby zaczynające przygodę z Jeżycjadą. (Szczęściarze! – jeszcze sami nie widzą, ile przyjemności ich czeka i że sami sobie mogą zazdrościć!)

Chcielibyśmy także uprzedzić, że w tekście znajdują się opisy działań wojennych oraz ich skutków, które mogą być odebrane jako drastyczne – osoby nieletnie proszone są o uzyskanie zgody rodziców bądź opiekunów przed zapoznaniem się z treścią wpisu.

W niniejszy wpis włożyliśmy nie tylko mnóstwo serca, ale i czasu – aby powstał, potrzeba było nie tyle dni czy tygodni, ale wręcz miesięcy wytężonych działań. Wszystko po to, abyśmy teraz mogli zaprezentować efekty wielbicielom serii Jeżycjada. Każde ze zdjęć można kliknąć, aby je powiększyć i dokładniej obejrzeć.

MOJA JEŻYCJADA

Jeżycjada pojawiła się w moim życiu właściwie przez przypadek, a miało to miejsce 25 lat temu. Buszowałam w bibliotece szkolnej między regałami z książkami obłożonymi w szary papier  (którego nota bene nie znoszę, ponieważ zakrywają okładki książek, a nie po to książka ma okładkę, żeby ją zakrywać, zwłaszcza gdy wkłada się tyle pracy w projekt okładki, ile weń wkłada Małgorzata Musierowicz, która samodzielnie opracowuje okładki swoich książek, a Jeżycjada wygląda dzięki temu zjawiskowo). Przeglądałam książki metodą, której nauczyli mnie potem w Liceum Księgarskim, czyli „po księgarsku” – jeszcze jej wtedy nie znałam, ale intuicyjnie potrafiłam znaleźć książkę, która mnie zainteresowała. Czy też raczej – to książka mnie znalazła, istnieje bowiem teoria, która mówi, że to książki znajdują odpowiedniego czytelnika. Jeżeli jakaś książka nie trafi do czytelnika, oznacza to, że po prostu nie była dla niego przeznaczona. A zatem nie martwcie się, Drodzy Czytelnicy, wszystkie książki, które powinniście przeczytać, wcześniej czy później trafią na Wasze stoliki nocne, do Waszych rąk, a na koniec – do Waszych serc. Czy to nie pocieszająca teoria w świetle tego, ile cudowności czeka, żeby po nie sięgnąć, a my nigdy nie mamy wystarczająco czasu, aby to zrobić? Przeglądałam więc książki, mając w pamięci obraz widziany niedawno w autobusie – oto szczupłe dziewczę z włosami białymi jak len pochylało się nad książką z biało-czarnymi ilustracjami. Jako że mam nawyk sprawdzania, co ciekawego czytają ludzie w środkach komunikacji miejskiej, wtedy też zerknęłam: była to Kłamczucha Małgorzaty Musierowicz. Jako że nie znałam tej autorki, postanowiłam poszukać jej książek w szkolnej bibliotece. Znalazłam właśnie Kłamczuchę. Zaintrygował mnie piegus na okładce (czyli Robrojek, okulary Anieli leżą na ławce – w swoich zbiorach mam już zupełnie inną okładkę), a także początek pierwszego rozdziału:

Wielkie historie miłosne mogą nie mieć końca.
Ale co muszą mieć nieodzownie – to początek.

Małgorzata Musierowicz Kłamczucha

Cóż ja wtedy wiedziałam o miłości? Ano nic. Ale jako nastolatka marzyłam o tym, aby spotkać kiedyś swego rycerza (niekoniecznie na białym koniu, gdyż moim ulubionym kolorem jest czarny), a więc historia miłosna okularnicy z Łeby naprawdę mnie zaintrygowała. Pierwsze zdanie powieści często przeważa o tym, czy po daną książkę sięgniemy, czy też nie. Okazuje się, że wcale nie okładka, wcale nie opis, często nawet nie recenzje, a właśnie pierwsze zdanie powieści jest fundamentalne. Małgorzata Musierowicz rozpoczyna swoje książki w sposób niesamowicie intrygujący. W ostatniej części Jeżycjady, Ciotce Zgryzotce, przeszła samą siebie. Kto nie wierzy, niechaj zajrzy.

 

Jeżycjada

Sięgając po Kłamczuchę, nie wiedziałam jeszcze, że los powiedzie bohaterkę do Poznania. Nie zauważyłam też, że Kłamczucha nie była pierwszą częścią serii napisanej przez Małgorzatę Musierowicz. A dowiedziałam się o tym już następnego dnia w tramwaju, gdy – zaczytana w powieści – podniosłam wzrok po mocnym szarpnięciu i ujrzałam przed sobą dziewczynę mniej więcej w moim wieku, która czytała książkę tej samej autorki pt. Szósta klepka. Nasze spojrzenia się skrzyżowały i uśmiechnęłyśmy się do siebie porozumiewawczo, ona bowiem też zauważyła, co czytałam. Wróciłam do swojej książki, ale poczułam, że nie jestem sama – kolejna młoda osoba śledziła tekst razem ze mną. Nikt nie lubi, gdy mu ktoś czyta przez ramię, ale pomyślałam, że przecież mi nie ubędzie tej książki i wspólnie przeczytałyśmy kilka rozdziałów. Po skończeniu Kłamczuchy sięgnęłam po Szóstą klepkę, a potem czytałam już wszystko, co tylko znalazłam w bibliotece. Książki spodobały mi się tak bardzo, że postanowiłam mieć je na własność, żeby móc po nie sięgnąć w każdej chwili, gdy najdzie mnie ochota. Jednak były to czasy, kiedy brało się to, co akurat było dostępne. Dlatego też kolejne tomy kupowałam w przypadkowej kolejności przez długie lata. Niektóre zaś musiałam kupić po raz wtóry, ponieważ pożyczone z dobrego serca egzemplarze nigdy do mnie nie powróciły. Moja Jeżycjada to zbiór różnych wydań i rozmaitych okładek. Ale uwielbiam tę zbieraninę, wbrew wszelkiej logice i zdrowemu rozsądkowi. Zawsze wściekam się, gdy wydawca wprowadza jakieś zmiany w serii, którą kolekcjonuje się przez długie miesiące albo nawet lata – tego się czytelnikowi po prostu nie robi! W przypadku Jeżycjady nie stanowi to dla mnie problemu. Może dlatego, że Wydawnictwo Akapit Press, w którym obecnie wydawana jest Jeżycjada, dopiero od jakiegoś czasu wprowadziło numerację poszczególnych tomów. Gdyby robili to starannie, pewnie zależałoby mi na tym, żeby cała Jeżycjada, która stoi na półce w naszej bibliotece, była jednolita, jednak nie dość, że numery, a także tytuły i nazwisko autora umieszczone są na grzbietach książek na różnej wysokości, to na dodatek nie z tej strony, która mi odpowiada. Wszystkie książki w naszej domowej bibliotece ustawione są bowiem w ten sposób, aby tytuły można było czytać od góry do dołu, a nie odwrotnie – i nie ma bata, żeby stały inaczej! Akapit Press drukuje książki całkowicie na odwrót – numerki na grzbiecie książek są odwrócone „do góry nogami”. Nolens volens musiałam więc się ich pozbyć – numeracja tomów jest starannie zaklejona i nie burzy jeżycjadowej harmonii: nie zaczyna się od czapy od któregoś tam numeru obróconego o 180 stopni. Tak jest ładnie, estetycznie, miło dla oka. Wśród jeżycjadowej kolekcji są też dwa wydania Małomównego i rodziny (który został dołączany do serii ponoć na prośbę samych czytelników – Autorka spięła klamrą Małomównego… i Jeżycjadę, wprowadzając postać Nerwusa). Drugie wydanie Małomównego… różni się nieco od pierwszego. W Słowie od autora czytamy, że pani Musierowicz nie była do końca zadowolona ze swojego debiutu, dlatego wprowadziła poprawki. Pierwsze wydanie Małomównego… jest jednak gratką dla wielbicieli jej twórczości i niechże Autorka nie ma mi za złe tego, że egzemplarz ten trafił do mojej kolekcji – po latach poszukiwań wyszperałam go gdzieś w przestworzach i cieszę się niezmiernie, że mi się to udało. Pierwsze wydanie stoi sobie dumnie tuż obok drugiego. Mam też inne książki Małgorzaty Musierowicz, wśród nich Frywolitki, Łasucha i Całuski…., ale to Jeżycjadę ukochałam najbardziej. Niektóre z egzemplarzy serii są już zaczytane do cna, mają powycierane okładki, podklejone grzbiety, a nawet (o zgrozo!) poplamione kartki (Mila Borejko też czytała przy jedzeniu!), ale niechaj pierwszy rzuci kamieniem ten, kto jest w stanie przeczytać Jeżycjadę bez sięgania po jakąś smaczną przekąskę…  Nie żałuję zresztą zupełnie – „zużycie” książki świadczy o zamiłowaniu do lektury, a nie ma chyba większej pochwały dla pisarza niż „apetycznie podniszczona książka”, której jest autorem (vide: Ignacy Borejko w Noelce), dlatego też bez żadnego skrępowania podsuwałam Małgorzacie Musierowicz owe wyczytane egzemplarze, aby złożyła na nich podpis. Na kilku mam także przemiłe dedykacje, na których widok za każdym razem się uśmiecham, wspominając spotkania z Autorką. A było ich kilka – każde niezapomniane.

 

W dniu premiery kolejnego tomu Jeżycjady robię sobie czytelnicze święto. Chociaż bardzo często kupuję książki przez Internet, Jeżycjada stanowi wyjątek – nie zamawiam nowych części internetowo, ponieważ ryzykowałabym, że przesyłka przyjdzie zbyt późno. Egzemplarz nowego tomu muszę mieć już pierwszego dnia – jest wtedy kupiony, oznakowany ekslibrisem (wszystkie nasze książki mają ekslibrisy), przeczytany, wygłaskany i ustawiony na półce obok reszty tomów. Tego dnia nie ma mnie dla nikogo. Wieczór poprzedzający jeżycjadowe święto poświęcam na ogarnięcie wszystkich najpilniejszych spraw w pracy i w domu (prowadzimy własną działalność, więc łatwiej to zorganizować) i gotuję gar zupy pomidorowej, żeby następnego dnia mieć święty spokój i żeby mąż nie chodził głodny i nie marudził. Rano wybieram się do księgarni – przeważnie tej samej, czyli do Księgarni im. Stefana Żeromskiego przy al. Solidarności 119/125 w Warszawie (obecnie Świat Książki) – wybieram przeznaczony dla mnie egzemplarz (musi dobrze leżeć w dłoni), a w drodze powrotnej kupuję kwiaty i jakieś smakowitości. W domu zaparzam imbryk herbaty (obecnie zielona z grejpfrutem, czarnej już niestety pić nie mogę), moszczę sobie gniazdko i całkowicie zatapiam się w jeżycjadowy świat. Siedzę w kuchni Borejków, wybieram się na spacer Mostem Teatralnym, witam się z daleka z Pegazem i zbiegam po schodach na Teatralce. To jest mój czas i nikt ani nic nie jest w stanie mi go zakłócić. Żaden telefon, żaden mail, żaden wiercący w ścianie sąsiad. Lekturę zaczynam od… zerknięcia na sam koniec, żeby sprawdzić, czy będzie kolejny tom i jaki będzie nosił tytuł. Mam wtedy pewność, że świat będzie jeszcze trwał. Takeśmy się bowiem z tym światem umówili, że się nie skończy, dopóki w Jeżycjadzie nie zostanie postawiona ostatnia kropka. Każdy miłośnik serii ma nadzieję, że jednak nigdy to nie nastąpi. Uwaga: spoiler alert! Podczas lektury ostatniego tomu, czyli wydanej w 2018 roku Ciotki Zgryzotki, przeżyłam prawdziwy szok, ponieważ treść ewidentnie wskazywała, iż jest to pożegnalna część. Ale na końcu podana była wszak zapowiedź kolejnego tomu, więc o co chodzi? Na swojej stronie, która właśnie obchodzi dziesięciolecie istnienia (gratulacje i pozdrowienia dla wszystkich Księgowych!), Autorka potwierdziła, że planowała zakończyć serię na tej właśnie części, jednak zmieniła zdanie. Miłośnicy sagi odetchnęli z ulgą, a Sava nabrała pewności, że świat ten jeszcze co nieco pociągnie. Dobra nasza!

Il Linguaggio di Trolla

Na temat Jeżycjady powstało mnóstwo prac rocznych, seminaryjnych, licencjackich i magisterskich – napisałam takową i ja podczas studiów italianistycznych. W pracy zajęłam się porównaniem polskiej i włoskiej wersji Języka Trolli (Il linguaggio di Trolla). Udało mi się nawet skontaktować z tłumaczką, mieszkającą we Włoszech Anną Sitkowską, której nazwisko zostało źle zapisane w wersji włoskiej i nieźle musiałam się naszukać, zanim znalazłam właściwą osobę. Pani Anna jest wielbicielką Jeżycjady i chciała, aby Małgorzata Musierowicz była czytana również we Włoszech. Powieść Il linguaggio di Trolla została wydana nakładem Domu Wydawniczego Besa, które stawia sobie za cel popularyzowanie we Włoszech zagranicznych autorów, nawet tych mniej znanych. Zapytałam wtedy, dlaczego wybrała akurat Język Trolli, zamiast zacząć tłumaczenie od początku serii. Odpisała, że ani jej dzieci, ani Włosi jako tacy nie zrozumieliby niuansów PRL-u, Trolla była akurat ostatnim z wydanych tomów, była więc wtedy najbardziej aktualna.

W pracy zajęłam się porównaniem dosłownie wszystkiego, nie tylko tekstu, ale i okładki. We włoskiej wersji Trolla nie nosi zielonego kapelusika, tylko jakąś czerwonawą czapkę, co okropnie mnie zirytowało. We włoskim wydaniu brakuje też, niestety, znanych i lubianych przez czytelników ilustracji Małgorzaty Musierowicz, które bardzo dużo wnoszą i nadają klimat każdej powieści. Porównywałam m.in.: imiona (Stanisława-Stalnislawa), nazwiska (Zajęczyk-Zajeczyk) i przezwiska (Tygrysek-Tigrotto), nazwy geograficzne (Pobiedziska-paesino Pobiedziska), a nawet gwarę (gzubek-ragazzino) czy odniesienia kulturowe obu krajów (we włoskiej wersji nie ma nic na temat przełamania się opłatkiem, dziecięca piosenka Stary niedźwiedź mocno śpi została zastąpiona włoską Filastrocca giro girotondo, grzanki z żółtym serem, kminkiem i pomidorami stały się bruschettą, a Walenty spał na karimatce z rękoma i nogami rozłożonymi niczym l’Uomo Vitruviano di Leonardo da Vinci). W tłumaczeniu jest sporo zmian, hiperonimów, opisów, a nawet pominięć. Niekiedy jest to zrozumiałe, innym razem można by było moim zdaniem jeszcze pokombinować. Ale każdy tłumacz decyduje sam. Największym zaskoczeniem był dla mnie Helmut, który w tłumaczeniu mówi biegle po włosku, a przejęzycza się jedynie tam, gdzie jest to już po prostu niezbędne. Cały dowcip i urok pana Oracabessy niestety utracił się w tłumaczeniu. Ogólnie przekład jest całkiem niezły, ale moim zdaniem zbyt nierówny. Niektóre fragmenty są jak spod pióra filologa, inne – jakby pisała je osoba, której włoski nie jest pierwszym językiem. I sądzę, że właśnie tak było, ale muszę przyznać, że książkę i tak czytałam z wielką przyjemnością, ponieważ w czasie pobytu we Włoszech – a spędziłam tam cztery lata – bardzo brakowało mi Jeżycjady we włoskim wydaniu, bo kilka polskich części oczywiście ze sobą zabrałam. Cztery lata bez Jeżycjady? Niepodobna!

ŚLADAMI BOHATERÓW JEŻYCJADY… W WARSZAWIE

Jeżycjada

Pomysł na próbę odnalezienia jeżycjadowych miejsc w Warszawie zrodził się już wiele lat temu, ale – jak wszystko w życiu – musiał odpowiednio dojrzeć. W tym roku zaistniał dodatkowy czynnik, który pomógł w realizacji planu – mój mąż sam z siebie zaproponował, żebyśmy wspólnie przeczytali całą Jeżycjadę! Od wielu lat czytamy razem książki – Vars czyta na głos, a Sava słucha – dzięki czemu wspólnie odświeżyliśmy sobie wiele książek z dzieciństwa, a także poznaliśmy nowe powieści i opowiadania. Tego roku z okazji naszej rocznicy ślubu wybieraliśmy się w czerwcu do Poznania. Chciałam pokazać mężowi Poznań Borejków z nadzieją, że może uda mi się zachęcić go do wspólnego poznawania serii. Nie przypuszczałam jednak, że stanie się to jeszcze przed naszym wyjazdem! Mąż stwierdził, że w takim razie przed podróżą musi poznać przynajmniej fragment cyklu, żeby rozpoznać miejsca, w które chcę go zabrać i mieć przy tym większą frajdę. Swoją drogą ciekawe, jak teraz będzie wyglądał jeżycjadowy dzień? Czy najpierw sama przeczytam nowy tom, czy może dostanę całkowity zakaz indywidualnego czytania i przeczytamy nową część wspólnie? Jeszcze tego nie ustaliliśmy. Jednak trzeba przyznać, że czytanie znanych sobie książek razem z druga osobą dostarcza niebywałych wrażeń! Zauważa się zupełnie nowe detale i poznaje intonację odmienną od tej, którą ma się utartą w myślach (chociaż moze dziwnie to brzmi).

Gdy wjeżdżaliśmy do Poznania, byliśmy już w połowie Pulpecji, a obecnie czytamy Czarną polewkę. Przygotowałam trasę składającą się z miejsc, o których mowa w początkowych częściach serii. Do każdego z tych miejsc dołączyłam fragmenty z książek, w których była o nich mowa. W przygotowaniu przewodnika bardzo pomogła mi książka Poznań Borejków, która zabiera czytelnika na kilka spacerów trasami bohaterów cyklu. Nie mogłam jednak zbyt dużo pokazać z owego przewodnika mężowi, ponieważ zawierał on fragmenty, których Vars jeszcze nie poznał. Trzeba jednak przyznać, że bardzo przyjemnie wraca się do cytatów powiązanych z danym tematem. Założenie było takie, że miały to być fragmenty tylko z początkowych części, żeby nie zdradzić Varsowi tego, co wydarzy się w kolejnych tomach – chyba że cytat wyjątkowo pasował i nijak nie można było go pominąć, nie mógł jednak zdradzać zbyt wiele. Muszę przyznać, że ciężko było czasami się powstrzymać, żeby nie zawołać: A wiesz, kto tu będzie potem mieszkał? A wiesz, kto się z kim ożeni i właśnie w tym miejscu wszystko się zacznie? A wiesz, co będzie studiował Józinek, a jaką uczelnię wybierze Laura? Ostatkiem sił trzeba było to jednak zrobić. Przewodnik oparty na początkowych tomach serii ma też dodatkowy plus – nie będę ukrywać, że największym sentymentem darzę bowiem pierwszą połowę cyklu, nawet pomimo tego, że nie było mnie na świecie w momencie, gdy rozgrywa się akcja kilku pierwszych tomów. Czyli ja z tego pokolenia do Kalamburki. Kolejne tomy również czytałam i to wielokrotnie, ale to te pierwsze są wyczytane na amen.

Miałam ogromną frajdę z tego, że mogłam zwiedzać Poznań śladami bohaterów Jeżycjady razem z moim mężem, który, gdy tylko zaczął czytać serię, przepadł kompletnie. I tak oto narodził się nowy jeżycjadowy wielbiciel, który wiedział, gdzie mieszkają Borejkowie, kto gonił Maćka Ogorzałkę po Moście Teatralnym, a nawet gdzie Baltona i Patrycja tarzali się po śniegu. Miał kilka podejść do Jeżycjady, ale to widać był ten właściwy moment.

Do Poznania śladami Jeżycjady wybrałam się po raz drugi. Pierwszy raz miał miejsce osiemnaście lat temu – razem z koleżanką wędrowałyśmy z mapą w ręku bez wcześniejszego przygotowania. To był zupełnie spontaniczny wyjazd, który skończył się licznymi otarciami na stopach i w miejscach, o których nie wypada mówić, zeszłyśmy bowiem Poznań wzdłuż i wszerz. Cóż tam otarcia! Szybko się zagoiły, a wspomnienia pozostały.

Jeżycjada

Ale zwiedzanie ze wtajemniczonym mężem to przyjemność zupełnie innego kalibru! Tym razem wszystko odbyło się w sposób zorganizowany i metodyczny. Przygotowany przewodnik pomógł nam w ustaleniu trasy, którą rozłożyliśmy na kilka dni, bo mimo że jeżycjadowy świat dzieje się w dość zawężonej strefie, miejsc do odwiedzenia jest całkiem dużo, zajęło nam to więc naprawdę sporo czasu. Każde z tych miejsc chcieliśmy nie tylko obfotografować, ale także lepiej poznać – czytaliśmy więc poszczególne fragmenty książek, które wstawiłam do naszego prywatnego przewodnika i przypominaliśmy sobie kontekst oraz dalsze historie bohaterów, które mąż już zdążył poznać. To była ogromna frajda! Zarówno przed osiemnastoma laty, jak i teraz czułam, że poruszam się po Poznaniu, jakbym znała go na wyrywki – wielbiciele Jeżycjady często odnoszą takie wrażenie. Małgorzata Musierowicz ma nieprawdopodobny talent do opisów, dlatego każdy miłośnik cyklu czuje się w Poznaniu jak w domu i nawet gdy odwiedza to miasto po raz pierwszy, ma wrażenie, że przechadza się dobrze znanymi ulicami i rozpoznaje mijane budynki. Gdy czytamy powieść, której akcja zbiega się z czasami, w których żyjemy, trudno wyłapać te wszystkie smaczki i zaobserwowane zjawiska. Dopiero po latach docenimy wartość tego typu opisów, przypomnimy sobie, co królowało w latach 80., a co było na topie w kolejnej dekadzie. Autorka Jeżycjady jest wręcz mistrzynią obserwacji i relacjonowania takich szczegółów, które z czasem ulatują z pamięci, ale przypomniane, przywołują niesamowity sentyment. Na dodatek z biciem serca czeka się, aż ni z tego, ni z owego z tłumu przechodniów wyłoni się któraś z sióstr Borejko.

Wpisów o spacerach śladami bohaterów Jeżycjady jest w Internecie całe mnóstwo. Miłośnicy serii jeżdżą do Poznania specjalnie po to, żeby stanąć pod kamienicą Borejków, podelektować się i powzruszać. Szczerze powiedziawszy, wcale im się nie dziwimy, bo zrobiliśmy to samo. Ale czy ktoś próbował odszukać jeżycjadowe miejsca w swojej miejscowości? My jesteśmy z Warszawy, więc właśnie tu postanowiliśmy poszukać obecności Jeżycjady. Okazało się, że nie jest to znów takie niemożliwe, chociaż niektóre z miejsc nie objawiły się nam tak od razu. Trzeba było dać się ponieść fantazji, pomyśleć i dopasować jedno miejsce do drugiego. Niektóre są wręcz oczywiste, inne mogą wydać się kontrowersyjne lub nieco zaskoczyć. Ciekawi jesteśmy, jak miłośnikom serii spodoba się nasz wybór…

W jaki sposób wybraliśmy konkretne miejsca? Przeglądaliśmy albumy, przewodniki, strony internetowe, spacerowaliśmy ulicami Warszawy, zaglądaliśmy w nieznane rejony, żeby sprawdzić, czy znajdziemy coś ciekawego – w ten sposób odkryliśmy np. wieżyczkę Żaków. Należy pamiętać, że przestrzeń nie gra tu roli. Nie zawężaliśmy stref poszukiwań do żadnej konkretnej dzielnicy czy osiedla, ograniczała nas jedynie wyobraźnia.

A zatem zaparzcie kubek dobrej herbaty, rozsiądźcie się wygodnie przy stole w kuchni u Borejków i uruchomcie wyobraźnię, zabieramy Was bowiem nie tylko na wycieczkę po Poznaniu śladami bohaterów Jeżycjady, ale także na równolegle przebiegający spacer po Warszawie, który pokazać ma, że w jakimś alternatywnym wszechświecie akcja cyklu mogłaby się dziać także w stolicy.

Uprzedzamy jednak, że to będzie najdłuższy post w historii tej strony, a może i w dziejach ludzkości… Niechaj więc to będzie kubek zaiste zacnych rozmiarów. A najlepiej cały imbryk.

KAMIENICA BOREJKÓW

Chociaż Jeżycjada nie zaczyna się na Roosevelta 5, a Borejków poznajemy dopiero w późniejszych tomach, to właśnie tutaj, w tej przepięknej secesyjnej kamienicy z drzewem, mieści się serce sagi – chyba każdy się z tym zgodzi. I mimo że czas biegnie, nastają nowe pokolenia, a nad Borejkowskim stołem następuje zmiana aranżacji (kto wie, ten wie), to jednak sentyment pozostaje, a serce mocniej bije, gdy pomyśli się o domu Borejków.

Kamienicę zaprojektowała spółka Bohmer i Preul, znana i ceniona w Poznaniu firma architektoniczna. Trzeba przyznać, że projektanci działali z rozmachem i nie żałowali ozdobników ani skomplikowanych elementów budowlanych – są i wykusze, i balkony, i loggie. Okna każdego z pięter udekorowano w odmienny sposób, a bogate zdobienia florystyczne do dziś robią wrażenie. Budynek ukończono w 1905 r. Jak to dobrze, że drzewo umieszczone na balkonach, zostało już odrestaurowane. Nie ma nic gorszego niż wybrać się na wycieczkę i zastać rusztowania w miejscu, o którym marzyło się przez długi czas. (vide: Big Ben w Londynie).

Borejkowie zamieszkali tu przed niespełna dwoma miesiącami, ulegając namowom swej starej znajomej, pani Trak, która po śmierci męża postanowiła przenieść się do mieszkania mniejszego i wygodniejszego. Lekkomyślni jak zwykle Borejkowie zgodzili się na zamianę, podniecani myślą, że czynsz w owym starym mieszkaniu kwaterunkowym jest o wiele niższy niż opłata za mieszkanie spółdzielcze. W tym aspekcie sprawę wygrali. Lecz pod wszystkimi pozostałymi względami raczej nabito ich w butelkę, co było nieuczciwością o tyle względną, że Borejkowie po prostu nie uważali się za pokrzywdzonych. Mieszkanie miało kaflowe piece, do których węgiel trzeba było zdobywać podstępami i szantażem, po zdobyciu zsypywać do piwnicy, a następnie wnosić codziennie w kubełkach do mieszkania. Jednakże ten mankament był dla Borejków jedynie źródłem ukojenia i zachwytów. Czyż mogło istnieć bowiem coś rozkoszniejszego niż ciepły piec z pięknych starych kafli, do którego tak błogo przytulić się plecami w mroźny wieczór zimowy! Podobnie spaczone widzenie rzeczywistości przejawiali ci beznadziejnie nieżyciowi lokatorzy w odniesieniu do rozmamłanego i grożącego wybuchem piecyka w łazience (który ich zdaniem był prześlicznym mosiężnym zabytkiem niemieckiej secesji), podłóg spróchniałych i wymagających ustawicznego pastowania (lecz jakże miło skrzypiących pod nogami), sufitów z kurzem osadzającym się złośliwie na gipsowych stiukach i girlandkach (ale cóż za rozkosz obudzić się rano i ujrzeć nad sobą coś tak różnego od stropów żelbetowych z rurami kanalizacyjnymi!) i tak dalej, i tak dalej. Dodatkowym mankamentem mieszkania była okoliczność, że remontowano je zapewne w latach dwudziestych. (…) fakt, że w nowym mieszkaniu było więcej miejsca i że nareszcie można było zapraszać wszystkich gości, jakich miało się ochotę zobaczyć, stanowił dla każdego z Borejków źródło nieustającej uciechy. A to się czuło.

Małgorzata Musierowicz Kwiat kalafiora

Gabrysia ruszyła szybkim krokiem i wkrótce znalazła się przed bramą swego domu. Była to piękna, choć zaniedbana kamienica secesyjna, pod numerem piątym ulicy Roosevelta. Jej bramę otaczał szeroki stiukowy fryz z malowniczym motywem wstęgi, a kute w żelazie wielkie drzewo z rozłożystą koroną stanowiło ozdobę balkonów pierwszego i drugiego piętra. Na parterze, nad mieszczącą się w suterenie wytwórnią kołder, znajdowało się mieszkanie Borejków – zatłoczone książkami, meblami, roślinami oraz zabawkami dwóch pokoleń dziewcząt (…) Gabriela pchnęła drzwi bramy, z których dawno już wybito kobaltowe szybki; zostały zastąpione zwykłym, grubym szkłem o szlifowanych krawędziach (w których, niezależnie od pogody, lśniły zawsze ułamki tęczy).

Małgorzata Musierowicz Noelka

Nie wyobrażam sobie, aby nie przystanąć przy Roosevelta 5 za każdym razem, gdy jestem w Poznaniu. Kilka lat temu byliśmy tam na Targach Poznańskich, a że kamienica Borejków jest o rzut beretem, namówiłam wszystkich uczestników wyjazdu na spacer w wyjątkowe miejsce – pokazałam im wtedy owo słynne, przepiękne drzewo i wszyscy byli pod wrażeniem.

W tym roku odwiedziny u Borejków miały wyjątkowy charakter, ponieważ odbył się tam nasz doroczny ślub. Każdego roku 4 czerwca, czyli w rocznicę naszego ślubu, wyjeżdżamy z Varsem w jakieś urokliwe miejsce, aby odnowić naszą przysięgę małżeńską. Tegoroczny ślub odbył się właśnie przy Roosevelta 5 i moment ten zapamiętam na zawsze!

Jeżycjada
Jeżycjadowy ślub – Roosevelta 5, Kamienica Borejków, Poznań – 4 czerwca 2018 r.

Gdzie mieszkaliby Borejkowie, gdyby akcja Jeżycjady działa się w Warszawie? Z pewnością byłoby to wyjątkowe miejsce, dlatego długo szukaliśmy. W końcu nasz wybór padł na gmach przy ulicy Filtrowej 68, Kamienicę Pocztowej Kasy Oszczędności. Wybraliśmy ten budynek z kilku powodów. Jest to naprawdę pięknie odbudowana kamienica (chociaż dużo w niej zmieniono), bodaj najpiękniejsza na Starej Ochocie, w sąsiedztwie pl. Narutowicza. Tuż przed frontem biegną tory tramwajowe, całkiem jak w Poznaniu przy Roosevelta. Budynek jest urozmaicony – może nie ma aż tak nieposkromionej architektury, jak ten poznański, jest bowiem bardziej uporządkowany, ale równie interesujący: znajdziemy tu wykusze, pilastry, żłobienia i taras ze zdobieniami, takimi jak rogi obfitości czy putto, czyli motyw dekoracyjny przedstawiający małego nagiego chłopca. Borejkowie mieli na swojej kamienicy drzewo, w Warszawie mieliby przepięknego orła z rozpartymi skrzydłami. Ogromną ozdobą są też baranie głowy. Pod jedną z nich umiejscowiona jest przedwojenna tabliczka. Jednak o wyborze zadecydował głównie jeden element – zjawiskowa brama przejazdowa z trójskrzydłowymi kutymi wrotami. Śmiem twierdzić, że brama ta jest nawet piękniejsza niż poznańska, Borejkowie i ich goście z pewnością byliby zachwyceni.

Kamienicę projektu Józefa Handzelewicza wzniesiono w 1926 r. dla pracowników Pocztowej Kasy Oszczędności.

Po zniszczeniach wojennych [kamienica] została odbudowana, lecz nadano jej zupełnie inny kształt. W 1929 r. plac Narutowicza nie był jeszcze ostatecznie uformowany, gdy architekt Zygmunt Tillinger wybudował dla PKO dwie, stojące obok siebie, obszerne, wielopiętrowe kamienice. Pocztowa Kasa Oszczędności budowała nowe domy lub kupowała już zbudowane, nawet z lokatorami. Budynki były lokatą kapitału, a jednocześnie czynsze zbierane od mieszkańców stanowiły stały dopływ gotówki. Była więc PKO zwykłym kamienicznikiem, który zarabiał na lokatorach. Obydwie kamienice stanowiły, przez swą wielkość i dużą liczbę lokali, solidne zabezpieczenie. W budynku Filtrowa 68 było 478 mieszkań, a przy Filtrowej 70 – 243. Za dwa pokoje z kuchnią i łazienką – standard najczęściej spotykany – płaciło się średnio 62 złote, a za trzy pokoje z kuchnią i tzw. pomieszczeniem służbowym – i 100 złotych.

Ireneusz Zalewski Echa dawnej Warszawy. Kolejne 100 adresów, Skarpa Warszawska, Warszawa 2016, s. 22.

Czy można sobie wyobrazić, żeby ul. Roosevelta nosiła inną nazwę? Na jednym z posiedzeń Komisji Kultury i Nauki Rady Miasta miejscy radni dyskutowali na temat nazw niektórych poznańskich ulic i rozważali możliwość nazwania fragmentu ul. Roosevelta imieniem Lecha Kaczyńskiego, gdyż twierdzili, że amerykański prezydent nie zrobił zbyt wiele dobrego dla Polski. Z całym szacunkiem dla prezydenta Kaczyńskiego, ale przynajmniej dobrze, że mowa była jedynie o fragmencie ulicy, bo jednak „dom Borejków przy Kaczyńskiego” nie brzmi jednak tak samo…

Mieszkańcy kamienicy już pewnie nie zwracają uwagi na ludzi fotografujących budynek ze wszystkich stron albo mają z tego niezły ubaw. A za to przyjezdni z niedowierzaniem przecierają oczy, bo wytwórnia kołder, o której mowa była w książkach napisanych kilkadziesiąt lat temu, nadal istnieje. Obowiązkowo trzeba też sprawdzić, czy faktycznie jest wejście do kamienicy od ulicy Zacisze – ano jest, ale obecnie nad wejściem wywieszona jest tabliczka z nazwą i numerem ulicy Roosevelta, Aniela pewnie by się już nie pomyliła. Są i witrażyki na tyłach klatki schodowej, i okna od frontu na wysokim parterze, przez które nie ośmieliłyśmy się nigdy zajrzeć, nawet gdyby były umieszczone niżej (szanujmy zawsze czyjąś prywatność). Zupełnie wystarczyło to, że tam byliśmy, postaliśmy, obejrzeliśmy florystyczne dekory na fasadzie, przyjrzeliśmy się pięknej bramie, stwierdziliśmy obecność okien sutereny i poczuliśmy prawdziwą magię Borejkowskiej kamienicy. Trudno nawet to opisać, samemu trzeba tego doświadczyć.

Jeżycjada
Kamienica Borejków, Roosevelta 5, Poznań. Tu mieszkali Borejkowie, ich sąsiadka pani Szczepańska, Pawełek Nowacki z rodziną, a w suterenie – bracia Ogorzałkowie, gdzie potem mieszkała Ida z rodziną.
Jeżycjada
Kamienica Pocztowej Kasy Oszczędności, Filtrowa 68, Warszawa.
Jeżycjada
Kamienica Borejków, Roosevelta 5 w Poznaniu, tabliczka z numerem na budynku.
Jeżycjada
Filtrowa 68, Warszawa. Zabytkowa, przedwojenna i odrestaurowana tabliczka z numerem, nad nią ozdobna barania głowa.
Jeżycjada
Kamienica Borejków, ozdobne drzewo na balkonach kamienicy przy Roosevelta 5 w Poznaniu.
Jeżycjada
Filtrowa 68, Warszawa. Orzeł nad bramą przejazdową.
Jeżycjada
Kamienica Borejków, Roosevelta 5 w Poznaniu, piękna brama wejściowa.
Jeżycjada
Filtrowa 68 w Warszawie, brama przejazdowa z wrotami.

Miejsce to wybraliśmy jeszcze z jednego powodu – odegrało ono znaczącą rolę w historii Warszawy. W tym budynku 31 lipca 1944 r. płk. dypl. Antoni Chruściel „Monter” podpisał rozkaz rozpoczęcia Powstania Warszawskiego, o czym przypomina tablica pamiątkowa. Myślę, że Ignacy Borejko, miłośnik historii, doceniłby ów wybór.

Jeżycjada
Tablica pamiątkowa na kamienicy przy ul. Filtrowej 68 w Warszawie.

We wrześniu 1939 r. obydwa budynki zostały uszkodzone pociskami artyleryjskimi i bombami zapalającymi. W kamienicy numer 68 zdewastowanych było 16 lokali, budynek przy Filtrowej 70 ucierpiał bardziej. Tutaj zniszczeniom uległo 40 pomieszczeń. Jeszcze większych uszczerbków kamienica numer 70 doznała podczas Powstania Warszawskiego. Prawie cały jej front został zmasakrowany do tego stopnia, że w 1947 roku, gdy przystąpiono do odbudowy, wzniesiono dom do czwartego piętra i zmieniono fasadę. Ściana frontowa została wygładzona, usunięto wszystkie ryzality, lizeny i balkony. Ujednolicone zostały gabaryty okien, a skrajne osie zamurowane. Jedynie w większości okien wystawowych i wejść do sklepów utrzymana została ich przedwojenna wielkość. Autorem odbudowy i przebudowy budynku przy Filtrowej 70 był inżynier architekt Jerzy Wierzbicki. W tym czasie na wolnej działce od strony Grójeckiej dobudowano fragment oznaczony numerem 32, jednolity w sylwetce z budynkiem przy Filtrowej 70.

Warto jeszcze dodać ciekawostkę, że w mieszkaniu numer 33 przy Filtrowej 68 w czasie wojny ukrywał się znany aktor – Fryderyk Jarosy.

Ireneusz Zalewski Echa dawnej Warszawy. Kolejne 100 adresów, Skarpa Warszawska, Warszawa 2016, ss. 22 i 24.

KAMIENICA PROFESORA DMUCHAWCA

Kamienica, w której mieszkał profesor Dmuchawiec oraz jego wnuczka Kreska (i potem też jej rodzina), a przez pewien okres także Dumbo, mieści się tuż koło kamienicy Borejków, po tej samej stronie ulicy Roosevelta pod numerem 6. W Poznaniu spotkaliśmy wiele budynków z tego typu ozdobnymi elementami na fasadzie, ten jednak jest wyjątkowy przez wzgląd na profesora. W ubiegłym roku w kamienicy został wyremontowany dach oraz balkony.

Profesor Dmuchawiec to niedościgły wzór pedagoga – zawsze o takim marzyłam. Potrafił zachęcić do dyskusji podczas lekcji polskiego, a po szkole interesował się problemami uczniów. Ilu takich miałam okazję spotkać na swojej drodze? Policzmy: jeżeli dziś jest poniedziałek, to… ani jednego, niestety. Zawsze uważałam, że do nauczycielstwa trzeba mieć powołanie, a nawet i to nie jest gwarancją powodzenia. (Tak, pani Aurelko. Powiem pani, że ja też kiedyś kochałam młodzież, tak jak pani teraz bynajmniej. Ale mi to przeszło. – Małgorzata Musierowicz Żaba)

Ulicę Roosevelta [Patrycja] przebiegła już biegiem, rejestrując tylko kątem oka, że pod szóstką, na czwartym piętrze, na balkonie Dmuchawca, dumny łopot tetry obwieszcza światu, że oto przyszła wiosna i że mnóstwo rzeczy potrafi wyschnąć na dworze.

Małgorzata Musierowicz Pulpecja

W bramie [pan Jankowiak] spotkał wysoką blondynkę z dzieciakami i zapytał, gdzie tu mieszkają Ogorzałkowie, bo lista lokatorów wisiała wysoko, nie wiadomo dlaczego nad samym sklepieniem. (…) Okazało się, że blondynka była grzeczna i miła, zaraz mu powiedziała, że to aż na czwartym piętrze i że nie trzeba dzwonić ani pukać, bo drzwi są zawsze otwarte.

Małgorzata Musierowicz Dziecko piątku

Jeżycjada
Kamienica profesora Dmuchawca, Roosevelta 6, Poznań. Mieszkał tu profesor z wnuczką Kreską, przez jakiś czas Dumbo, a potem także rodzina Kreski.
Jeżycjada
Kamienica pod zegarem, Chłodna 20, Warszawa.
Jeżycjada
Kamienica pod zegarem, zbliżenie na zegar, Chłodna 20, Warszawa.

Zdecydowaliśmy, że profesor powinien zamieszkać w Warszawie w równie pięknej kamienicy, dlatego też ta przy Chłodnej 20, czyli Kamienica pod Zegarem, wydała nam się idealna. Czyż nie jest ucieleśnieniem wyobrażeń warszawskiej kamienicy? Zabytkowa kamienica w stylu secesyjnym jest jedną z niewielu, jakie ocalały przy Chłodnej. Autorami projektu byli Józef Czerwiński i Wacław Heppen, budynek powstał w latach 1912-1913. Miał on stropy o konstrukcji stalowo-ceglanej, które pozwoliły na przetrwanie ataków wojennych. Po wojnie rozebrano tylko najwyższą, uszkodzoną kondygnację z dekoracyjnym zwieńczeniem. Zlikwidowano także windę, a w szybie windowym z czasem utworzone zostały łazienki.

Przed wojną ulica Chłodna nazywana była Wolską Marszałkowską. Była to ruchliwa ulica, po której jeździły tramwaje (do dziś w bruku są pozostałości torów – ich rozstaw jest o kilkanaście centymetrów szerszy od rozstawu współczesnych torowisk), stały przy niej piękne kamienice i szpalery przystrzyżonych drzew. Podczas wojny ul. Chłodna, przy której stoi kamienica, oddzielała małe i duże getto. Niedaleko budynku wybudowano drewnianą kładkę łączącą getta, w jej miejscu ustawiono w 2011 r. Kładkę Pamięci – pomnik w kształcie podświetlanej instalacji symbolizującej dawną kładkę. Mieszkańcy getta warszawskiego nazywali budynek „Białym domem” lub „Zamkiem”. W kamienicy tej mieszkał wraz z żoną prezes warszawskiego Judenratu, czyli utworzonej przez Niemców Rady Żydowskiej, Adam Czerniaków. 23 lipca 1943 r. popełnił on samobójstwo w proteście przeciw wywozom Żydów do Treblinki.

W 2011 r. zakończyła się rewitalizacja ulicy Chłodnej, dzięki staraniom mieszkańców wyremontowana została także fasada Kamienicy pod Zegarem.

Najbardziej chyba znana jest kamienica przy Chłodnej pod nr 20, a to za sprawą odnowionej przez wspólnotę mieszkaniową elewacji oraz zagranicznych wycieczek odwiedzających miejsce, w którym znajdowała się kładka łączyła dwie części getta. Ale dla mnie osobiście Chłodna 20, to adres pod którym mieszkałem – lokal 65 – z rodzicami od 1939 roku, z przerwą gdy Niemcy zmieniali granice getta. Nas wyrzucono, a sprowadziły się tu rodziny żydowskie z szefem Judenratu – Czerniakowem. Po raz wtóry wypędzeni zostaliśmy w trakcie Powstania Warszawskiego. Po powrocie na „stare śmieci” mieszkaliśmy do Powstania 1944 r., a później – do 1976 roku. Jak pamiętam – z wojennej tułaczki wróciło pod dwudziestkę niewiele rodzin.

Warto też przypomnieć kultową dla nas postać pana Kurka, naszego sąsiada, który prowadził sklep spożywczo-warzywny na parterze. By sprostać oczekiwaniom klientów codziennie wstawał o trzeciej w nocy, jeździł po towar, dźwigał na plecach ciężkie worki z ziemniakami. Na całej Chłodnej mówiło się: „Idę po zakupy do Kurka”.

Wspomnienia Jerzego Łąpiesia, mieszkańca kamienicy przy Chłodnej 20.

Nasza Chłodna, Urząd Dzielnicy Wola m. st. Warszawy, Przewodnik, Warszawa 2011, s. 17.

WILLA STRYBÓW

Dom Strybów przy Krasińskiego 9, czyli ni to willa, ni to pałacyk, jak powiedział Tomek Kowalik, przyciąga spojrzenia przechodniów – niebanalna konstrukcja i przeuroczy balkonik. Pod dachem willi zastać można cztery odmienne osobowości: braci Cyryla (zwanego Cyryjkiem) i Metodego, syna Metodego – Grzegorza oraz córkę ostatniego, Elkę, która była zdrowa i mocna, jak orzech. Uwielbiam przekomarzania braci, z Elką pewnie bym się nie skumplowała, a Grzegorz zawsze wydawał mi się znakomitym kandydatem na partnera życiowego (gdyby jeszcze pamiętał ważne daty!) i całkowitym niedorajdą, jeżeli chodzi o rolę macocha. Jakoś tak niezbyt wiele wiedział o hodowli dziewczynek i tak mu już zostało.

Często wyobrażam sobie portret babci Heleny, wiszący na pustej ścianie, utrzymany w brązach i błękitach. Obraz był piękny. A babcia Helena na nim – młoda i romantyczna. Siedziała w fotelu, z książką i kotem, orzechowymi oczami wpatrując się w wazon pełen irysów. (Małgorzata Musierowicz Noelka).

Lata mijają, ustroje padają, zmienia się władza i zmieniają się obyczaje – a ulica Krasińskiego nie reaguje na te zmiany zupełnie. Może dlatego, że nie ma tu niechlujnych parkanów, które można by oklejać warstwami plakatów wyborczych „Siła spokoju”, czy „Głosuj na listę 32”. Nie ma tu też kamienic, którym można by wmontować w parter witryny sklepowe. Nie byłoby, zresztą, po co. Uliczka jest mało ruchliwa. Dziwaczne domki i wille, urocze pałacyki, oddzielone są od chodnika ogródkami. Wycofane, tajemnicze, nie stroją do przechodnia zachęcających min. Przeciwnie, może go nawet odrobinę onieśmielają. Toteż w czasie gdy pobliska ulica Dąbrowskiego (już nie Jarosława a Henryka) przeżywała paroksyzmy prywatyzacji, zaś dolne partie jej kamienic obrastały we wciąż nowe okna wystawowe, sklepy, szyldy, magazyny, reklamy, a nawet zwierciadła – przy ulicy Krasińskiego otynkowano na nowo zaledwie jeden dom, ten pod dziesiątką. W piwnicy pod dwójką, tuż przy narożniku Roosevelta, powstał mały zakład naprawy lodówek. I tyle. Nic więc dziwnego, że ulica Krasińskiego niezmiennie tchnie atmosferą tajemnicy. Zwłaszcza w dni deszczowe.

Małgorzata Musierowicz Noelka

– A, to jest twój dom? – spytał Tomek, kiedy podeszli pod numer dziewięć na Krasińskiego. – Ładny. Teraz dopiero widzę, jak się przyglądam. Ni to willa, ni to pałacyk. A jaki ma śmieszny balkonik! Z balkoniku właśnie wyglądał pan Maciołka. Omal szyi nie złamał, wyzierając zza balkonowych drzwi.

Małgorzata Musierowicz Noelka

Jeżycjada
Willa Strybów, Krasińskiego 9, Poznań. Mieszkał tu Grzegorz z córką Elką, oraz bracia Cyryl (zwany Cyryjkiem) i Metody. Wszyscy trzej rozpuścili Elkę jak dziadowski bicz, bo nie mieli pojęcia o hodowli dziewczynek. Metody ponoć miał, ale on nie został dopuszczony.
Jeżycjada
Ambasada Republiki Chorwacji, ul. Ignacego Krasickiego 25 na Mokotowie w Warszawie.

Na warszawski dom Strybów wybraliśmy Ambasadę Republiki Chorwacji, mieszczącą się przy ul. Ignacego Krasickiego 25 na Mokotowie. Budynek ma równie intrygującą architekturę – zwłaszcza ów niesymetryczny dach – może więc spokojnie spełniać rolę małego pałacyku.

WILLA PANA KAROLKA PASZKIETA

O, pan Karolek to nasz ulubieniec! A w połączeniu z Basią tworzą duet nie do podrobienia! To tutaj któregoś lata Ida pracowała jako dama do towarzystwa, uratowała Krzysiową szczękę, podjęła się próby resocjalizacji braci Lisieckich i czyściła Lucepera z zielonej farby. A po którym to parapecie wspinała się Borejkówna, próbując czmychnąć przed Klaudiuszem?

Willa przy Krasińskiego to kolejny dowód na fantazję architekta. Niestety nasze zdjęcie było zbyt prześwietlone, dlatego musieliśmy posiłkować się Google Street View – budynek na szczęście widać w całej okazałości i to z obu stron. Poniżej prezentujemy tę, która bardziej nawiązuje do wybranej przez nas warszawskiej lokalizacji, czyli Willi Szarej mieszczącej się przy Wybrzeżu Kościuszkowskim 47. Podobnie jak poznański budynek, również i modernistyczny dom mieszkalny i kąpielowy Inspekcji Sieci Kanalizacyjnej i Wodociągowej, wzniesiony w roku 1905 według projektu Bronisława Brochwicz-Rogoyskiego, ma niebanalną kompozycję i ciekawą formę wieży. Podczas wojny budynek uległ znacznym zniszczeniom, w latach 1994-1997 został zmodernizowany zgodnie z nagradzanym projektem warszawskiego architekta Andrzeja Kicińskiego. Obecnie budowla wchodzi w skład kompleksu BUW i nosi nazwę Collegium Iuridicum IV imienia Cezarego Berezowskiego, mieści się w nim Instytut Prawa Międzynarodowego i Centrum Prawa Angielskiego. Stalowo-szklana konstrukcja dachów i wieży jednym przypadła do gustu, inni uważają ją za zbezczeszczenie budynku. Tak czy siak, Szara Willa znakomicie wpasowuje się nam w zamysł architektoniczny budynku poznańskiego.

Pilnie potrzebna pani towarzysząca starszej osobie – przeczytała z kolei i gwałtownie przełknęła makaron. – O, sekundę! To by chyba było niezłe. Paszkiet, Krasińskiego 10a m. 1. Ha! Nie do wiary! Ulica Krasińskiego była jedną z przecznic Roosevelta – arterii, przy której stała kamienica Idy. Od swojego domu do narożnika Krasińskiego Ida miała najwyżej dwadzieścia metrów. Wyglądało to na prawdziwe zrządzenie losu.

Małgorzata Musierowicz Ida sierpniowa

Ida szła gładką jezdnią jak we śnie, rozglądając się na boki w poszukiwaniu domu numer dziesięć. Znalazła go wreszcie blisko skrzyżowania z ulicą Mickiewicza. Budynek był dziwaczny, nieregularny, z oknami o łukowatych szczytach, wieżyczką i kilkoma wejściami. Zdeptany trawnik z dwoma niewysokimi starymi drzewami otaczał dom, oddzielając go od rozkopanej ulicy.

Małgorzata Musierowicz Ida sierpniowa

Jeżycjada
Willa pana Karolka Paszkieta, Krasińskiego 10a, Poznań. Mieszkał tu pan Karol z wnukiem Krzysiem, którego uratowała Ida, oraz gospodyni Basia, która zawsze lubiła dorzucić swoje trzy grosze. Google Street View, stan na 2014 r.
Jeżycjada
Willa Szara, Wybrzeże Kościuszkowskie 47, Warszawa.

KAMIENICA ŻAKÓW-HAJDUKÓW-KOŁODZIEJÓW

Oto jeden z bardziej romantycznych budynków w całym Poznaniu – willa z wieżyczką przy Słowackiego. Któż czasem nie marzy, żeby zamknąć się w takiej wieży i odpocząć od problemów całego świata? I to nawet gdy w perspektywie jest codzienna porcja jajecznicy. Dom nie jest tak żółty, jak w wyobraźni miłośników Jeżycjady (pewnie przydałoby mu się czyszczenie), ale wieżyczka rekompensuje doprawdy wszystko! Balkony są wyremontowane – może było to konieczne po eksperymentach, jakie przeprowadzał na nich Bobcio, bawiąc się w Nerona? Li i jedynie.

Z wyborem warszawskiego odpowiednika Willi Żaków był niejaki problem, głównie przez wzgląd na zaskakującą mnogość opcji – z kilku zrezygnowaliśmy, gdyż na coś w końcu trzeba było się zdecydować. Pierwszą możliwością wydał się budynek przy al. Wilanowskiej 204 – jest żółciutki i ma przeuroczą wieżyczkę. Za każdym razem, gdy tamtędy przejeżdżamy, wyobrażam sobie, że w wieży tej zamknęła się Danka. (Fakt, że światło się świeci, nie oznacza jeszcze, że zamknięty na wieży osobnik nadal dycha, bo – jak wiadomo – żarówka nie gaśnie samoczynnie w obecności nieboszczyka. Żeby sprawdzić, najlepiej wpuścić mysza. Chyba że osobnik mysza nie widzi. Albo się go nie boi. Albo się boi, ale nie chce tego okazać. To wtedy już gorzej. Ech, trzeba przyznać, że pobyt Cesi na wieżyce prezentował się o wiele bardziej romantycznie…)

Drugą opcją kamienicy z wieżyczką jest przecudowny dom przy ul. Bajońskiej 6 na Saskiej Kępie, przy którym ni stąd, ni zowąd wyrasta wieża z czerwonej cegły, niczym w średniowiecznej warowni. Jest to dzieło człowieka, który marzył ponoć o tym, aby mieszkać w kasztelu – i jakimś cudem pod koniec lat 60. udało mu się wybudować taki niewielki zameczek z wieżą. Człowiekiem tym był Bohdan Wegler, żołnierz kampanii wrześniowej i uczestnik Powstania Warszawskiego. Dół wieży wyłożony jest kostką z warszawskich chodników. Nie tylko sama wieża, ale także kraty w oknach wyglądają wręcz zjawiskowo.

Zupełnym przypadkiem odkryliśmy też nieprawdopodobną wieżę przy jednym z domów stojących w miejscowości Rybno na Mazurach, dokąd wybraliśmy się na weekendowy wypad. Mimo że wieżyczka nie stoi w Warszawie, postanowiliśmy ją dołączyć do wpisu jako architektoniczną ciekawostkę.

Wypatrywaliśmy Hajduka chowającego się przy kiosku koło Kamienicy Żaków i czekającego na Cesię, jednak nigdzie nie udało nam się znaleźć żadnego kiosku. Nie było kogo zapytać, bo DUA mieszka już zupełnie gdzie indziej.

Mieszkanie Żaków, dziwaczne i nietypowe, nawet jak na stare budownictwo, choć w zasadzie odpowiadało państwowym normom metrażowym, posiadało wiele miłych zakątków, których najbardziej nawet zajadły urzędnik ADM-u nie zaliczyłby do powierzchni mieszkalnej.

Trzon mieszkania stanowił długi wąski korytarz bez okien, z którego liczne powikłane odnogi prowadziły do różnych dziwacznych pomieszczeń, między innymi: dwóch pokoi, dwóch pokoików, kuchni, łazienki, kilku skrytek niewiadomego przeznaczenia, spiżarni i pralni. W jednej ze skrytek znajdowały się drzwiczki, za którymi upiorne schodki wiodły wysoko na strych, a ze strychu na wieżyczkę z umocowanym na czubku blaszanym kogutkiem.

Małgorzata Musierowicz Szósta klepka

Oto podchodzili już do bramy żółtej kamienicy z wieżyczką, osłoniętej wielkim, starym drzewem. Dom, miły i zaciszny, nosił nad bramą datę budowy: 1911.

Małgorzata Musierowicz Noelka

Jeżycjada
Kamienica Żaków, ul. Słowackiego 18, Poznań. Mieszkali Tu Żakowie, Bobcio (późniejszy Baltona) z mamą, a nieco później Hajdukowie i Kołodziejowie, czyli siostry Cesia i Julia z rodzinami.
Jeżycjada
Aleja Wilanowska 204, Warszawa.
Jeżycjada
Ulica Bajońska 6, Saska Kępa, Warszawa.
Jeżycjada
Ulica Bajońska 6, Saska Kępa, Warszawa.
Jeżycjada
Wieżyczka domu Żaków, ul. Słowackiego 18, Poznań. Tutaj zamknęła się najpierw Danka, a potem Cesia, skąd korespondowała z Hajdukiem przy pomocy koszyka poruszającego się w górę i w dół. Bobcio zauważył.
Jeżycjada
Wieżyczka (być może) inspirowana tą w Kamienicy Żaków, Rybno na Mazurach.

WILLA KOWALIKÓW

Willa Kowalików przy Teatralce – ech, ileż to cudownych, jeżycjadowych wspomnień! To tu wepchała się Kowalikom zakochana w Pawełku Aniela, która przybyła do Poznania, żeby być jak najbliżej ukochanego. Za karę przyszło jej zdobywać fach w Liceum Poligraficznym (maszynoznawstwo!), a poznański Casanova okazał się niegodzien jej uczucia. To tutaj, w pokoju po studencie, który sprytem załatwiła sobie Aniela u ciotki Lili, odbyło się sympatyczne spotkanie, podczas którego Gabrysia dowiedziała się, że ma w domu Świnki Trzy. Przy parapecie służącym za blat biurka, zadumała się Bella, nieświadoma tego, że dobrym duchem pomieszczenia wybranego na jej pokój, była niegdyś Aniela, o którą córka Robrojka była szalenie zazdrosna. To tutaj Elka poznała Tomka, który zauroczył ją tak mocno, że zapomniała o Balatonie. To tu także wspomniany Baltona założył razem z Tomkiem kwiaciarnię Florek, w której sprzedawali trzy rodzaje bukietów: barokowe, rokokowe i rockowe (te ostatnie z paskami blue jeansu zamiast wstążeczek). To pod Willę Kowalików zajechała ciężarówka, w której za meblami i domowymi akcesoriami Przeszczep ukrył naręcza róż dla Belli niczym hrabia Leszek Czyński dla Marysi Wilczurówny w Znachorze. To tutaj Natalia biegła do Robrojka, nie zdając sobie jeszcze sprawy z powodów, jakie ją w to miejsce przywodzą.

No cóż, willa nie powala urodą, trzeba sobie to otwarcie powiedzieć. Ale nie szkodzi – ważne jest to, co się działo pod dachem i gdzie nawet różnice pokoleń łagodziły się w obliczu ważnych spraw. W Warszawie szukaliśmy budynku, w którym byłaby mansarda z jednym małym okienkiem i znaleźliśmy takowy przy ul. Malczewskiego 31 na Wierzbnie.

Od ulicy Fredry zbiega ku Teatralce bardzo stromy trawnik, który zimą przekształca się w najpopularniejszy w Poznaniu tor saneczkowy. Skwerek, porośnięty wytartą murawą, opatrzony w piaskownice i ławeczki, otaczają z trzech stron wysokie, soczystozielone ściany ogromnych kasztanów. W głębi, za kasztanami, kryją się w ogródkach stare wille jednakowego brudnoszarego koloru, który jest mieszaniną kurzu dziesięcioleci z sadzą przejeżdżających opodal niezliczonych pociągów.

I właśnie tym torem saneczkowym zbiegła Aniela w kierunku domu Mamertów.

Przed nią wznosiła się nieduża piętrowa willa, której ciemny fronton urozmaicały szkarłatnymi plamami kwitnące na balkonie pelargonie. Powyżej balkonu, w otwartym oknie poddasza, suszyły się dwa niebieskie podkoszulki dziecięce, cztery pary małych skarpetek, a także nawleczone na nitkę grzyby. Zza grzybów dobiegał męski głos śpiewający od serca piosenkę pod tytułem „Sing-Sing”, a towarzyszyło mu rytmiczne postukiwanie o metalicznym zabarwieniu.

Małgorzata Musierowicz Kłamczucha

Myśl jego wróciła do Anieli Kowalik i wiersza, który czytała dziś w radio. Wiersz był mu znany od dawna. Lechoń. Pamiętał jeszcze, kiedy posłyszał go po raz pierwszy: na jej imieninach, w pierwszej klasie Liceum Poligraficznego. Zaprosiła wtedy całą paczkę kolegów do swojego malutkiego pokoiku na poddaszu u wujostwa, gdzie wtedy mieszkała. To była ta szara willa przy Teatralce, przez okno widać było korony kasztanów i tory kolejowe, ciotka Anieli upiekła tort, i długo siedzieli, słuchając jak dudnią pociągi i jak Aniela deklamuje wiersze.

Małgorzata Musierowicz Córka Robrojka

Jeżycjada
Willa Kowalików przy Teatralce, Noskowskiego 2, Poznań. Mieszkali tu Kowalikowie z dziećmi, ciotka Lila i Aniela. Działała tu także kwiaciarnia „Florek”.
Jeżycjada
Ulica Malczewskiego 31, Warszawa.

KAMIENICA ŻEROMSKICH

Jeżycjada potrzebowała takiej indywidualności, jaką jest Bernard Żeromski. Przez moment być może co nieco do tej postaci nawiązywali Helmut Oracabessa (łamańce językowe) i Bodzio (niezgrabność i niejaka rubaszność), przyznać jednak trzeba, że Bernard jest jedyny w swoim rodzaju. Tylko jemu udało się w jakimś stopniu poskromić Kłamczuchę, a to już naprawdę coś znaczy!  

Żeromscy mieszkali w kamienicy z kolejną rozkoszną wieżyczką przy ul. Mickiewicza 36 (spróbujcie znaleźć Żeromskiego na Mickiewicza!), powstałej około 1910 r. Żaden z budynków, które do tej pory wynaleźliśmy, nie nawiązywał do narożnej kamienicy w Poznaniu, trzeba więc było szukać dalej. Natrafiliśmy na modernistyczną kamienicę przy ul. Rakowieckiej 41 (róg Asfaltowej). Uznaliśmy, że ulica Rakowiecka, jedna z głównych arterii Starego Mokotowa, będzie odpowiednim miejscem dla malarza i aktorki. Na jednej ze ścian budynku pod numerem 41 ostały się ślady rozprysku pocisku, który uderzył w kamienicę w czasie Powstania Warszawskiego.

Dotarli już do końca ulicy Mickiewicza, gdzie po lewej stronie piętrzyła się narożna, wytworna kamienica z początku stulecia, zwieńczona, naturalnie, rozkoszną wieżyczką. Frontowe okna o zaokrąglonych narożnikach i łuki  wnęk balkonowych ukazywały oświetlone wnętrza o sufitach z kasetonów.
Ale kuzynka Tomka mieszkała na ubogim poddaszu, u jakiejś antypatycznej, skrzywionej paniusi.

Małgorzata Musierowicz Noelka

Te stare kamienice Jeżyc! – ich bramy, woniejące moczem, ich tynki, poodłupywane i groźne dla życia przechodniów, ich wieżyczki, w których rezydują nietoperze, ich nietypowe okna z poczerniałymi ramami i drzwi, wiszące na jednym zawiasie! – Żaba zawsze myślała, że w czymś takim mieszkać nie chciałaby za nic.

A jednak, kiedy dotarła na Mickiewicza, gdzie w narożnym domu, na ostatnim piętrze, mieszkał Piotrek z rodziną – pomyślała, że w pewnych okolicznościach mogłaby zapewne zmienić zdanie.

Małgorzata Musierowicz Żaba

Jeżycjada
Kamienica Żeromskich, ul. Mickiewicza 36, Poznań. Mieszkali tu Aniela i Bernard Żeromscy z bliźniakami, Piotrem i Pawłem. Google Street View, stan na 2014 r.
Jeżycjada
Ulica Rakowicka 41, Stary Mokotów, Warszawa.

BLOK JÓZEFA, FELI I JOANNY BOREJKÓW

Na ulicę Nad Wierzbakiem w dzielnicy Sołacz dotarliśmy późnym wieczorem i zdjęcia zupełnie nam nie wyszły. Ale jako że jest to ulica jakich wiele w każdej niemal miejscowości, a miejsc do odwiedzenia mieliśmy jeszcze mnóstwo, nie zdążyliśmy już zrobić nowego zdjęcia, wspomogliśmy się więc Google Street View.

Nad Wierzbakiem – w języku niemieckim ulica ta zwała się „Weidental”. Nazwą tą określano pierwotnie drogę Urbanowską. Gmina winiarska liczyła później do niej także powstające ulice Źródlaną i Sokoła. Nazwa niemiecka, przybliżona w znaczeniu do polskiej, wywodziła się od młyna przy Wierzbaku (Weidentalmühle), stojącego ongi na narożniku drogi Urbanowskiej i obecnej ulicy Nad Wierzbakiem. […] Od 12.4.1920 r. ulica zwie się „Nad Wierzbakiem”, ponieważ prowadzi wzdłuż rzeczki Wierzbak, częściowo skanalizowanej.

Pochodzenie nazw ulic w Poznaniu

W Idzie sierpniowej czytamy, że stryj Józef Borejko mieszkał z rodziną w nowym bloku przy ulicy Nad Wierzbakiem. Wyklucza to więc możliwość, że mieszkanie brata Ignacego Borejki znajdowało się pod numerami 14 lub 15/17, czyli w budynkach z poniemiecką architekturą. Raczej były to świeżo wybudowane bloki w latach 70. Na ich warszawski odpowiednik wybraliśmy osiedle co prawda nie z tego samego okresu, bo z końca lat 40. Miejsce to wybraliśmy nie tylko dlatego, że budynki tu postawione wyglądem przypominają te z Sołacza, ale przede wszystkim dlatego, że jest to miejsce historyczne. Miejsce, gdzie z premedytacją i zimną krwią dokonano jednej z największych zbrodni – wybrany budynek przy ulicy Nowolipki 23 znajdował się bowiem na terenie warszawskiego getta, które zostało zrównane z ziemią, a nad niewyobrażalną stertą gruzów górował cudem ocalały kościół św. Augustyna na Nowolipkach. Getto w Warszawie przeznaczone dla ludności żydowskiej było największym gettem w okupowanej Europie. Powstało w 1940 r., a zlikwidowane zostało w 1943 r. po powstaniu w getcie. Łączna liczba ofiar getta warszawskiego szacowana jest na ok. 400 tys. osób.

W internetowej bazie danych o getcie warszawskim znaleźć możemy informacje o mieszkańcach budynków stojących ówcześnie na terenie getta. Przy ulicy Nowolipki 23 w mieszkaniu numer 12 mieszkał Zurek Borensztejn. Wiadomo o nim tyle, iż zalegał z płatnościami za gaz za czas do 15 maja 1941 r.

Decyzja o budowie na terenie Muranowa nowego osiedla zapadła wcześnie. Przesądził o niej głównie fakt, że ulicą Leszno, przylegającą do zniszczonej dzielnicy, przebiegać miała Trasa W-Z. Zaś od najdawniejszych czasów wiadomo, że arterie komunikacyjne są głównym czynnikiem miastotwórczym. Nie bez znaczenia było i to, że na Muranowie nie trzeba było rozbierać ruin, przekwaterowywać mieszkańców. Był to przecież pusty teren, do wysokości pierwszego-drugiego piętra zawalony gruzem. I tylko te zwały gruzu odstraszały budowlanych. Rychło bowiem fachowcy wyliczyli, że gdyby zatrudnić do wywożenia 10 tys. robotników, dać im do dyspozycji 420 wagonów i 4 lokomotywy, i gdyby ta armia pracowała bez przerwy dzień i noc, to całkowite uprzątnięcie Muranowa nastąpiłoby po 4 latach.

Nie można było sobie wówczas na to pozwolić. Ludzie czekali na mieszkania, Trasa W-Z była prawie gotowa. Postanowiono budować na 3-4-metrowej skarpie z gruzu. Pomysł był niewątpliwie oryginalny, ale nie okazał się najlepszy. Poza tym, że wynikła konieczność budowy wielu schodków, które utrudniają komunikację wewnątrzosiedlową, zwłaszcza zimą, spowodował w latach późniejszych liczne wypadki obsuwania się ścian, co groziło zawaleniem się całych budynków. Po prostu zarywały się stropy starych piwnic, a i sam gruz nie był stabilną podstawą pod fundamenty nowych domów. […]

Na olbrzymim obszarze od Nowotki do Żelaznej i od Świerczewskiego do Dzielnej trwała wielka budowa prowadzona w zawrotnym tempie. Powstawały domy z galeriami i z normalnymi klatkami schodowymi, których wysokość nie przekraczała na ogół czterech pięter. Budowano także tzw. wówczas wieżowce „aż” o 8 kondygnacjach. Ta pierwsza część Muranowa wznoszona była, oczywiście, w obowiązującym wtedy stylu zwanym umownie realizmem socjalistycznym. Polegał on głównie na nawiązywaniu do budowli klasycystycznych z XVIII i pierwszej połowy XIX wieku. Była to jednak architektura uproszczona i uboga w porównaniu z dawnymi wzorami. Poza tym raził zbyt jednolity wygląd wielkiej liczby budynków. Bohater felietonów Wiecha, pan Walery Wątróbka, miał zawsze kłopoty ze znalezieniem domu swych znajomych w osiedlu o jednakowych budynkach. W końcu jednak znalazł sposób. Orientował się po …. suszącej się na balkonach, podwórkach i galeriach bieliźnie. Trzeba tylko było zapamiętać wzory obrusów, kolory i rozmiary damskich halek i już można było trafić bez trudu. bo tzw. pranie trzeba było suszyć na zewnątrz, gdyż nie było strychów ani suszarni.

Lech Chmielewski Przewodnik warszawski. Gawęda o nowej Warszawie, Agencja Omnipress i Państwowe Przedsiębiorstwo Wydawnicze „Rzeczpospolita”, Warszawa 1987, ss. 24-25.

Kuzynka Joanna mieszkała dosyć daleko, przy ulicy Nad Wierzbakiem. Gabrysia zdążyła już lekko zmarznąć, mimo podkoszulka przeciwreumatycznego i mimo równie wspaniałego sprintu. Kiedy znalazła się pod drzwiami stryja Borejki, jej oddech był nieznacznie tylko przyspieszony, choć trzy piętra przebyła również biegiem.

Małgorzata Musierowicz Kwiat kalafiora

Ida była wyraźnie ponura. (…) Ręce wbiła w kieszenie płaszcza, głowę wysunęła naprzód i, przekraczając kałuże jak bocian, gniewnie zmierzała w stronę ulicy Nad Wierzbakiem. W nowym bloku mieszkał tu stryj Józef Borejko. Ku niemu właśnie kierowała swe kroki chuda krewniaczka. Kiedy ostrym rzutem ramienia wparła się w futrynę drzwi na trzecim piętrze, postronny obserwator mógłby sądzić, że rudowłosa pannica zamierza skorzystać z colta ukrytego w kieszeni prochowca.

Małgorzata Musierowicz Ida sierpniowa

Jeżycjada
Przykładowy blok Józefa, Felicji i Joanny Borejków, ulica Nad Wierzbakiem, Poznań.
Jeżycjada
Ulica Nowolipki 23, Warszawa, Teren byłego getta warszawskiego.

BLOK GENOWEFY

No cóż, nie każdy jest tradycjonalistą i miłośnikiem secesji. Ewa Jedwabińska, matka Geniusi, nie lubiła secesyjnych kamienic, dlatego też sześcioletnia Aurelia vel Genowefa Lompke, Sztompke, Trombke, Pompke, Zombke, Rombke lub Bombke mieszkała z rodzicami w dwunastopiętrowym bloku na ul. Norwida w czarno-białym apartamencie, w którym brakowało miłości i obiadków, na które w związku z czym chadzała do jeżyckich znajomych. W Warszawie Genowefa nie mogłaby mieszkać gdzie indziej, jak tylko w wieżowcu na Ursynowie. Wybraliśmy ten przy ul. Polinezyjskiej 7.

Najpierw była tu Rozkosz. Nie tylko z nazwy. Ponad dwieście lat temu folwark ton otrzymał szambelan Maisonneuve, faworyt księżnej Czartoryskiej. Rozkosz w Rozkoszy trwała jednak tylko kilka lat, gdyż w 1784 r. majątek nabył Stanisław Kostka Potocki. W 1877 roku stał się on własnością Juliana Ursyna Niemcewicza, który kupił 20-morgowy, czyli jakbyśmy dziś powiedzieli, 12-hektarowy folwarczek, i spędzał tam czas od wczesnej wiosny do późnej jesieni. Na zimę przyjeżdżał do Warszawy.

Posiadanie własnego kawałka ziemi było marzeniem Niemcewicza. Już w czasach pobytu w Ameryce z pasją oddawał się ogrodnictwu. Wspomnianą transakcję uczcił im wet utworem poetyckim pt. „Dumania w Ursynowie” :

Spełniły się na koniec dawne me życzenia!
Bóg litościwy, chcąc długie ukoić cierpienia I wmieszać nić pociechy w pasmo mej niedoli,
Choć przed zgonem dać raczył kawał własnej roli.
Mam więc dwadzieścia morgów, pół gliny, pół piasku,
Łączkę, strug żywej wody i trzy morgi lasku!

Jedynie nazwa nie odpowiadała Niemcewiczowi. Chciał ją zmienić. Na pamiątkę swego pobytu w Stanach Zjednoczonych zamierzał nazwać folwark „Ameryką” lub „Waszyngtonem”. Przyjaciele jednak wyperswadowali mu te pomysły, gdyż, iż „nazwisko wolnego kraju wzięte będzie za bunt i sprzysiężenie”. W Warszawie panował wtedy przecież Wielki Książę Konstanty. Nazwał więc posiadłość Ursynowem od swego starego przydomka rodowego. Nie było mu jednak dane spędzić resztek swego życiu w ukochanej posiadłości. Po Powstaniu Listopadowym musiał opuścić kraj, majątek został skonfiskowany. Później często zmieniał właścicieli. Początkowo gospodarzył tu warszawski lekarz Malcz, potem Potoccy, Krasińscy, którzy przebudowali skromny dworek poety im okazały pałac. W początkach naszego wieku powstało tu seminarium nauczycielskie. Po I wojnie zorganizowano szkołę ogrodniczą, […] w 1956 r. pałacowe budynki i grunty przejęła Szkoła Główna Gospodarstwa Wiejskiego.

Pomysł wprowadzenia na te pola budownictwa mieszkaniowego powstał już w latach sześćdziesiątych. Ogłoszono wówczas konkurs na plan ogólny zabudowy pasma Ursynów-Natolin. Nagrodzono i poddano analizie dwie nadesłane prace: warszawskiego architekta inż. Stefana Putowskiego i architekta z Krakowa – prof. Witolda Cenckiewicza. Na podstawie ich projektów opracowano wytyczne dla całego pasma – ogólne założenia, jakie powinien spełniać przyszły projekt urbanistyczno-architektoniczny.

Rozpoczęto od północy. W 1975 r. pojawiły się tu pierwsze ekipy budowlane, w rok później wprowadzali się pierwsi lokatorzy. Projektanci zaplanowali wszystko, co ludziom jest do życia potrzebne. […] Wszystkie te uroki, a nawet większy metraż i dobrze pomyślane rozplanowanie mieszkań zostały przyćmione przysłowiowym już partactwem budowlanych oraz brakiem podstawowych usług w tym wielkim i coraz większym osiedlu. Doszło do ewenementu w dziejach polskiej oświaty – dzieci z Ursynowa, a więc z miasta, wożone były do okolicznych wiejskich szkół, bo na miejscu nie miały się gdzie uczyć. Brak przychodni, apteki, a nawet telefonów, przez które można by wezwać pogotowie, pogłębiał niezadowolenie mieszkańców. Mimo to Ursynów uznawano za sztandarową budowę.

Lech Chmielewski Przewodnik warszawski. Gawęda o nowej Warszawie, Agencja Omnipress i Państwowe Przedsiębiorstwo Wydawnicze „Rzeczpospolita”, Warszawa 1987, ss. 80-81.

Pośród wielkich bloków rozpościerało się puste, bezludne podwórko wylane betonem. Wicher hulał między ogromnymi bryłami domów. Z przeraźliwym zgrzytem kołysała się żelazna huśtawka, pomalowana czerwoną i żółtą farbą. Ida pomyślała, że nie dziwi się, iż chłopcy wolą biegać po pełnych wdzięku zakamarkach w starej części dzielnicy. Tu można było naprawdę uświerknąć z nudów. Weszła za chłopcami do pierwszego z wieżowców.

Małgorzata Musierowicz Ida sierpniowa

Genowefa, nieco bardziej milcząca teraz, doprowadziła ich pod swój wieżowiec na Norwida i stanąwszy przed nim jak wmurowana, zagapiła się w okna.

– Mama już jest – powiedziała niespokojnie. – Wcześniej dziś wróciła.

– No, to bywaj, dobranoc – rzuciła Kreska. – Czy może odprowadzić cię aż do drzwi?

– Nie – powiedziała Genowefa, z chwili na chwilę coraz bardziej nieswoja. Nagle spojrzała dzikim wzrokiem, usta wykrzywiła w podkówkę i dramatycznie przypadła do Kreski, obejmując ją w pasie ramionami. – Kocham cię – powiedziała szybciutko i niewyraźnie, z nosem wciśniętym w płaszcz dziewczyny. Potem odskoczyła i biegiem rzuciła się do swojego bloku. Wpadła w drzwi, mignęła za wielką szybą i znikła.

– Dziwaczny dzieciak – powiedział Maciek.

Małgorzata Musierowicz Opium w rosole

Jeżycjada
Ul. Norwida w Poznaniu, blok, w którym mogła mieszkać Genowefa i bracia Lisieccy.
Jeżycjada
Ul. Polinezyjska 7 na Ursynowie w Warszawie.

RATUSZ POZNAŃSKI

Budowę przepięknego budynku na Starym Rynku, pełniącego niegdyś funkcję ratusza, ukończono około 1300 r. Na początku był jedynie jednopiętrowy, z czasem go rozbudowano. W czasie kolejnych prac remontowych dodano zegar, który miał trzy tarcze i urządzenie błazeńskie w kształcie koziołków. W czasie burzy uderzenie pioruna zniszczyło wieżę i koziołki, na szczęście z czasem mechanizm został odbudowany. Największe wrażenie (poza koziołkami) robi bogato zdobiona fasada zwrócona ku Warcie. Między łukami w arkadach umieszczono kobiece alegorie cnót. Orzeł na wieży ma 180 cm wysokości, a jego skrzydła sięgają 2 metrów rozpiętości. Wewnątrz orła umieszczone są kapsuły czasu i monety. Z wieży ratuszowej codziennie odgrywany jest hejnał Poznania, a o 12:00 trykają się koziołki.

Przez długie lata nad koziołkami pieczę trzymał Piotr Mikołajczyk, zegarmistrz z Roosevelta. W okresie, gdy zajmował się ich konserwacją, koziołki wiele razy sprawiały kłopoty, bodły się nieustannie, stawały albo nie chciały się schować i trzeba było ręcznie je do tego namawiać, a że przekładnia była duża i ciężka, stanowiło to spory problem. Trzeba więc było zrobić nowe koziołki, bardziej skłonne do współpracy. Projekt powstał na Politechnice Poznańskiej, a legenda głosi, że za wykonaną pracę po części zapłacono kiełbasą. Zanim nowe koziołki zostały zamontowane na wieży, przez kwartał można je było oglądać w Sali Renesansowej – bodły się nawet kilka razy dziennie. W czasie podmiany koziołkowej w 1993 r. Poznań musiał przez dwa tygodnie obejść się bez trykania. A i tak chyba tylko cudem się to wszystko udało, bo drabina ledwo sięgnęła, a stara konstrukcja była tak ciężka, że z trudem ją wymontowali. Nowe koziołki, mimo że mają dokładnie przemyślany mechanizm i są wspomagane przez komputer i kontrolki, też czasami robią psikusy. Najbardziej nie lubią, gdy z miasta wyjeżdża ich opiekun (stare też nie lubiły), trzeba je wtedy grzecznie prosić, żeby nie brykały. W grudniu 1989 r. wandal wspiął się na wieżę i na siłę otworzył drzwiczki, za którymi skrywają się koziołki. Uszkodził linki wysuwające platformę na zewnątrz, a naprawa trwała trzy dni. Innym razem wykręciła się śruba i noga jednego z koziołków spadła na bruk. Na szczęście nic nikomu się nie stało. Z okazji EURO2012 koziołki były przebierane. Radio Złote Przeboje zorganizowało konkurs na imiona dla koziołków, ale czy ktoś kiedyś faktycznie nazywał je Pyrek i Tyrek?

Pałac Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu przy pl. Bankowym 3/5 nie jest może tak bogato zdobiony, jak Ratusz w Poznaniu, ale też robi wrażenie, zwłaszcza wieczorem, gdy jest podświetlony. Wybudowany został na początku XVII w. Jest to dawny pałac Leszczyńskich, Potockich i Zielińskich, który w latach 1823-25 został gruntownie przebudowany przez wybitnego włoskiego architekta Antonia Corazziego. Pałac składa się z korpusu głównego z portykiem w stylu korynckim oraz dwóch skrzydeł z kolumnadami w stylu jońskim. W latach 1829-31 w gmachu tym pracował Juliusz Słowacki jako aplikant urzędniczy Komisji Rządowej. Na półpiętrze klatki schodowej stoi popiersie poety, jest również tablica pamiątkowa. We wrześniu 1939 r. pałac zniszczyły niemieckie naloty bombowe. W latach 1949-1954 został odbudowany według projektu Piotra Biegańskiego. Obecnie znajduje się tu siedziba Prezydenta Warszawy, Urząd Miasta Stołecznego Warszawy i Mazowiecki Urząd Wojewódzki.

Kochany tato! Na odwrocie pocztówki widzisz Ratusz Poznański. Piękna rzecz. Renesans.(…)  Całuję, Anielka.

Małgorzata Musierowicz Kłamczucha

Jeżycjada
Ratusz w Poznaniu, Stary Rynek.
Jeżycjada
Pałac Komisji Rządowej Przychodów i Skarbu, plac Bankowy 3/5, Warszawa.
Jeżycjada
Ratusz w Poznaniu, Stary Rynek. Piękna rzecz. Renesans. (Małgorzata Musierowicz Kłamczucha)
Jeżycjada
Ratusz w Poznaniu – hejnalista.

Bohaterowie Jeżycjady zerkają na koziołki, w Warszawie być może odwiedzaliby Złotą kaczkę na Tamce.

Jeżycjada
Koziołki na Ratuszu w Poznaniu, Stary Rynek.
Jezycjada
Złota Kaczka na ul. Tamka w Warszawie.

LEGENDA O KOZIOŁKACH POZNAŃSKICH

Kiedy w 1551 r. rozbudowywano poznański ratusz, wykonanie zegara rajcy miejscy zlecili mistrzowi Bartłomiejowi. W dniu prezentacji wokół ratusza zgromadził się tłum mieszczan, zwłaszcza że uroczystość miał zaszczycić swoją obecnością sam wojewoda z małżonką. Z tej okazji urządzono ucztę, na której głównym daniem miał być udziec sarni. Niestety, podczas pieczenia udziec zsunął się z rożna w ogień. Zdesperowany mistrz kucharski Mikołaj posłał swego pomocnika Pietrka do rzeźni po nowe mięso na pieczeń. Po bezskutecznych poszukiwaniach chłopiec dotarł za mury miasta, gdzie na łąkach nad Wartą zauważył pasące się dwa malutkie, białe koziołki. Nie namyślając się długo, gdyż czas naglił, pognał je do ratusza. Jednak w kuchni, gdy tylko uwolniono je z postronka, sprytne koziołeczki wyrwały się kucharzom i pobiegły schodami wprost na ratuszową wieżę, a tam wyskoczyły na gzyms nad zegarem. Gdy pod ratuszem zjawił się wojewoda, oczom zebranych ukazał się niecodzienny widok. Oto na wieży zegarowej bodły się wesoło dwa małe, białe koziołki. Cała ta historia tak rozbawiła wojewodę, iż darował kuchcikowi kradzież, jednak mistrzowi Bartłomiejowi, na pamiątkę tego zdarzenia, polecił wzbogacić mechanizm zegara trykającymi się koziołkami.

A co stało się z prawdziwymi koziołkami z poznańskiego ratusza? Na szczęście nie trafiły na stół rajców miejskich i wojewody. Ściągnięto je z wieży i zwrócono dawnej właścicielce – ubogiej wdowie.

Legenda o poznańskich koziołkach

LEGENDA O ZŁOTEJ KACZCE

W lochach zamku Ostrogskich żyła królewna zaklęta w złotą kaczkę. Wielu śmiałków próbowało ją odnaleźć dla obiecanego bogactwa. W noc świętojańską do lochów zakradł się młody szewczyk i spotkał złotą kaczkę, która obiecała obdarować młodzieńca złotymi dukatami, pod warunkiem, że wyda je w ciągu jednego dnia i z nikim się nie podzieli. Gdy chłopiec ostatni dukat oddał biednemu żołnierzowi, stracił wszystko, co kupił i zrozumiał, że pieniądze nie dają szczęścia. O złotej kaczce słuch zaginął.

Legenda o złotej kaczce, Warszawa, przewodnik Marco Polo z atlasem miasta, s. 132.

STARY RYNEK

Stary Rynek w Poznaniu nazywany był niegdyś po prostu Rynkiem, obecna nazwa obowiązuje od 1919 r. Kwadratowy plac o boku 141 m został wytyczony ok. 1253 r., co czyni go jednym z największych rynków w Europie i trzecim w Polsce (po krakowskim i wrocławskim). Rynek otoczony jest kolorowymi kamienicami i domkami budniczymi (znakomicie zachowany i najwierniej odwzorowany zespół kramów dawnego bazaru), a każda z tych budowli to oddzielna historia. Pod numerem 41 znajduje się kamienica zwana Apteką pod Białym Orłem (z czasem apteka przeniosła się do innej kamienicy), która przetrwała II wojnę światową w stanie niemal nienaruszonym, dzięki czemu zachowały się gotyckie i renesansowe elementy architektoniczne. Na Starym Rynku znajduje się także Studzienka Bamberki – pisała o niej Marchevka w cyklu Marchevkowo na folkowo, który prowadziłyśmy kilka lat temu.

Rynek Starego Miasta w Warszawie ma kształt prostokąta o wymiarach 90×73 m. Ukształtował się na przełomie XIII i XIV w. Niegdyś było to miejsce wieców politycznych i demonstracji, a także stanowiło duże targowisko. Na Rynek prowadzą staromiejskie uliczki, znajdują się tu galerie i muzea, np. Muzeum Historyczne m.st. Warszawy. Podczas Powstania Warszawskiego Starówka uległa ogromnym zniszczeniom, w szczególności strona wschodnia, gdzie zburzone zostało blisko 100% zabudowy. Po wojnie kamienice zostały odbudowane, wiele elementów udało się uratować i ponownie wykorzystać. W 1980 r. Rynek Starego Miasta w Warszawie został wpisany na Listę Światowego Dziedzictwa Kulturalnego UNESCO.

Oba Rynki stanowią obecnie atrakcję turystyczną. Jest tu wiele restauracji, kawiarni i ogródków otwartych do późnych godzin nocnych. Znajdziemy tu także sklepy i stragany z pamiątkami oraz wyrobami artystycznymi. Ich ceny przyprawiają o zawrót głowy, ale nie ma się co dziwić, są bowiem wywindowane ze względu na turystów, również zagranicznych.

Smakołyków zawsze było za mało w tym domu. Przy napiętym do ostatnich granic budżecie, a jednocześnie przy nieumiarkowanej manii kupowania książek, której ulegali wszyscy znający alfabet członkowie rodziny, sytuacja musiała wyglądać drastycznie. Co prawda, w chwilach kryzysu robiono czystkę w bibliotece i zanoszono paki nie lubianych książek do antykwariatu na Starym Rynku, lecz sumy uzyskane z tej sprzedaży nigdy nie były zbyt wysokie. Mama dokazywała cudów pomysłowości, by gatunkowo skromne pożywienie uczynić pożywieniem wysokokalorycznym, wysokobiałkowym i pełnym witamin, ale niekiedy przeżywała chwile buntu i ukazywała ojcu bezsens kupowania na przykład polskiego przekładu Plutarcha, skoro ma się na półce oryginał.

Małgorzata Musierowicz Kwiat kalafiora

Natalia przeszła niezdecydowanie koło Ratusza, wlepiając niewidzące spojrzenie w kolorowe parasole, wystawione przed kawiarenką Arezzo. Zwolniła. Zawahała się przy białych krzesełkach, po czym bezmyślnie przysiadła na jednym z nich. (…) Wyszła na środek Starego Rynku, zamknęła oczy, okręciła się kilka razy – poszła przed siebie, w kierunku akurat przeciwnym niż ten, gdzie była Fara.

Małgorzata Musierowicz Córka Robrojka

Jeżycjada
Stary Rynek w Poznaniu.
Jeżycjada
Rynek Starego Miasta w Warszawie. Zdj. Adrian Grycuk, CC BY-SA 3.0.

OPERA POZNAŃSKA – TEATR WIELKI

Teatr Wielki im. Stanisława Moniuszki w Poznaniu to teatr operowy. Monumentalny budynek wieńczy posąg skrzydlatego Pegaza. (Trawnik przed Operą świecił niepokalaną płaszczyzną w blasku jodowych lamp ulicznych, a na szczycie operowego dachu, ponad klasycznym tympanonem, górował zielonkawy Pegaz z wdzięcznie uniesionym kopytkiem. Śnieg uformował Pegazowi dwa stożki na rozpostartych skrzydłach, a na łbie usypał komiczną czapeczkę. – Małgorzata Musierowicz Pulpecja) Pierwszym przedstawieniem był Czarodziejki flet Mozarta – ukochana opera profesora Dmuchawca – wystawiony w 1910 r. W 1919 r. teatr przejęły władze polskie, a inauguracyjnym spektaklem była Halka Stanisława Moniuszki. Teatr Wielki w Poznaniu to 100 lat historii opery polskiej. Jest  ważnym ośrodkiem życia muzycznego i kulturalnego w mieście. Obecnie teatr współpracuje z teatrami zagranicznymi, goszcząc na wielu europejskich scenach, udostępniając gościom również własną.

Działalność Teatru Wielkiego w Warszawie, zaprojektowanego przez Antoniego Corazziego, zainaugurowano w 1833 r. Budynek stanowi siedzibę Opery Narodowej, Teatru Narodowego i Muzeum Teatralnego. Podczas II wojny światowej budynek Teatru Wielkiego został niemal doszczętnie zniszczony. Po wojnie gmach teatru został odbudowany i powiększony. Scena główna, czyli Sala Moniuszki, może pomieścić 1828 osób. Podczas reotwarcia teatru w 1965 r. wystawiony został Straszny Dwór Stanisława Moniuszki.

Opera Poznańska jest bardzo ładnym budynkiem o szlachetnych proporcjach i takichż tradycjach. Wystrój widowni też ma bardzo ładny – jeśli ktoś lubi czerwony plusz i złocenia. Kolosalnych rozmiarów kryształowy żyrandol (tysiące i tysiące kryształowych łezek i kryształowych kuleczek na kolistym metalowym szkielecie) wisi nad głowami melomanów, rozpraszając ich uwagę i powodując nieodmiennie na każdym spektaklu falę cichych rozważań na temat trwałości zamocowania w suficie.

Małgorzata Musierowicz Opium w rosole

Na prawo, ujęty z trzech stron podwójną ramą platanów, wielki trawnik pochylał się ku Operze. Już na nim leżało parę osób (…). Trawnik, uformowany w rozległą podkowę, otaczał płytką, regularnego kształtu sadzawkę o betonowym dnie i obrzeżeniu z kamienia. Pośrodku sadzawki biła fontanna, ze świstem i pluskiem wznosząc swe pióropusze na tle kolumn, schodów i kamiennych rzeźb Opery.

Małgorzata Musierowicz Brulion Bebe B.

Jeżycjada
Teatr Wielki w Poznaniu – Opera Poznańska. Tutaj Genowefa poklepała dyrygenta po łysinie, a Maciek zjechał ze schodów.
Jeżycjada
Fontanna przed budynkiem Teatru Wielkiego, nawiązująca do źródła tryskającego pod wpływem uderzenia kopyta pegaza – umieszczonego na dachu budynku – poświęconego muzom.
Jeżycjada
Teatr Wielki w Warszawie.
Jeżycjada
Teatr Wielki w Warszawie.

Jak każdemu miłośnikowi Jeżycjady Opera Poznańska kojarzy mi się (stety lub niestety) z Genowefą wywieszoną przez balustradę i z kwikiem macającą znienacka lodowatą rączką łysinę pana dyrygenta (Małgorzata Musierowicz Opium w rosole). Drugie skojarzenie? Maciek zjeżdżający na siedzeniu aż do samego podnóża schodów (Małgorzata Musierowicz Opium w rosole). Nic na to nie poradzę. Wspaniały budynek, a ja myślę o takich właśnie sprawach. Tak samo zresztą jest, jak już wspominałam przy okazji Spaceru po Warszawie śladami bohaterów książek Hanny Ożogowskiej, z Teatrem Wielkim w Warszawie – za każdym razem, gdy widzę ten monumentalny gmach, myślę właściwie tylko o opisie Marcina Bigoszewskiego na temat tego, co zrobiłby Maksiowi Paterkowi… Bywa.

Czy Genowefa, Kreska i Maciek próbowaliby sprawdzić działanie magicznej siódmej kolumny w Teatrze Wielkim w Warszawie? Bez wątpienia!

Maciek już forsował podnóże schodów. Ślisko było. Z obu stron posępnie przyglądały mu się wielkie kamienne postacie: tytaniczny półnagi facet w draperii na biodrach, stojący obok kamiennej lwicy – i golusieńka szara facetka, siedząca boczkiem na lwie.

Małgorzata Musierowicz Opium w rosole

Jeżycjada
Pomnik kobiety na lwie (symbolizującej Lirykę) przed wejściem do Teatru Wielkiego w Poznaniu.
Jeżycjada
Pomnik mężczyzny na lwicy (symbolizujący Dramat) przed wejściem do Teatru Wielkiego w Poznaniu.
Jeżycjada
Magiczna kolumna w kolumnadzie Teatru Wielkiego w Warszawie.
Jeżycjada
Magiczna kolumna w kolumnadzie Teatru Wielkiego w Warszawie.

TEATRALKA

To miejsce magiczne! Szczerze powiedziawszy, ładniejsze jest w opisach pani Musierowicz i w wyobraźni, w rzeczywistości przydałaby mu się mała rewitalizacja, zwłaszcza schodów. Poręcz wygląda na dość nową, co w sumie jest dziwne, bo cóż daje remont barierki bez remontu schodów? Chyba że, jak to mówią, tak ma właśnie być, bo taki był zamysł projektanta. (Skąd my to znamy…) Ale Teatralką nazywa się potocznie również Most Teatralny prowadzący w stronę Teatru Wielkiego, więc jest małe zamieszanie. My postanowiliśmy jednak to rozdzielić.

Spacer po Teatralce i chwile spędzone na ławce pod kasztanowcami były naprawdę niezwykłe. Zabraliśmy ze sobą Pulpecję i przeczytaliśmy spory fragment. Moglibyśmy dać słowo, że słyszeliśmy, jak Patrycja, piszcząc cienko i zarazem zanosząc się śmiechem, potoczyła się z Baltoną w dół toru saneczkowego. Zerkaliśmy też co chwilę, czy po schodach nie zbiega Natalia, która pędziła w stronę Willi Kowalików, żeby zobaczyć się z Robrojkiem…

Na warszawską Teatralkę wybraliśmy schody w Parku na Jazdowie. Tu problem odwrotny: schody są, a poręczy brak. Ale jest to miejsce, które idealnie nam do Jeżycjady pasowało. Według niektórych park obecnie jest zbyt wymuskany, a wybrukowane alejki sprawiają wrażenie nowobogackich. Widać nie da się wszystkim dogodzić. Świadczą o tym chociażby wymalowane sprayem nieeleganckie napisy u podnóża schodów…

Most teatralny, równoległy do Dworcowego, przerzucony jest nad dziesiątkiem torów kolejowych. Kończy się zielonymi zaroślami, które należą do małego parku, lub raczej zieleńca, zwanego powszechnie „Teatralką”. […] od ulicy Fredry zbiega ku Teatralce bardzo stromy trawnik (…). Skwerek, porośnięty wytartą murawą, opatrzony w piaskownice i ławeczki, otaczają z trzech stron soczystozielone ściany ogromnych kasztanów. W głębi, za kasztanami kryją się w ogródkach stare wille jednakowego brudnoszarego koloru.

Małgorzata Musierowicz Kłamczucha

Zbiegła w lewo, po kamiennych schodkach z żelazną poręczą. (…) Nieduży skwer, zwany Teatralką z powodu sąsiedztwa Opery, tonął w gęstym błocku. Ścieżka wysypana białymi kamyczkami prowadziła przez rozległy, zrudziały trawnik aż pod szpaler olbrzymich, starych kasztanów. Za wiejskim płotkiem ze sztachetek, ogradzającym plac zabaw z piaskownicami i huśtawkami, biegła wąska asfaltowa uliczka. Po drugiej stronie jezdni pyszniły się okazałe, stare wille i dworki z kolumienkami, gankami i wykuszami.

Małgorzata Musierowicz Noelka

Jeżycjada
Schody prowadzące na skwer przy Operze. Tomek i Elka byli już na schodach Teatralki, kiedy lunęło na dobre. Zbiegała tędy Natalia, idąca do Robrojka.
Jeżycjada
Schody w Parku na Jazdowie.
Jeżycjada
Schody prowadzące na skwer między Mostem Teatralnym a Operą. Po drugiej stronie zieleńca stoi Willa Mamertów.
Jeżycjada
Schody w Parku na Jazdowie.
Jeżycjada
Pulpecja na Teatralce tarzająca się w śniegu z Baltoną (w tym wypadku po zielonej trawie).
Jeżycjada
Czy to Pulpecja potoczyła się w dół za Baltoną, który trzymał ją za kołnierz?

MOST TEATRALNY

Most Teatralny, zwany też Teatralką (słyszeliśmy na własne uszy). Nie jeżdżą po nim samochody, jest przeznaczony dla ruchu pieszego, rowerowego i tramwajowego. Informacja z tabliczki na moście: Nazwa nawiązuje do położonego w pobliżu Teatru Wielkiego. Wzniesiony w 1908 r. jako trójprzęsłowy wiadukt nad linią kolejową w kierunku Szczecina i Torunia, połączył Śródmieście z Jeżycami. Na uwagę zasługują ozdobne przyczółki, dodatkowo zaakcentowane przez masywne pylony latarń. Zniszczony w czasie działań wojennych, dawny wygląd odzyskał w 1994 r. Wzmianka o tym, że most był w rozsypce, a potem został pięknie odrestaurowany, znalazła się rzecz jasna w Jeżycjadzie.

Spacer Mostem Teatralnym to prawdziwa przyjemność. Wybraliśmy się tam o zachodzie słońca i utrafiliśmy moment, gdy most był prawie pusty. Żeliwne latarnie są naprawdę przepiękne, ale zielone balustrady – niekoniecznie. Aczkolwiek, jak wiadomo, de gustibus non est disputandum.

Który warszawski most nadawałby się na Most Teatralny? Szczerze powiedziawszy… żaden. Ale gdybyśmy mieli któryś wybrać, byłby to albo Most Świętokrzyski, albo Kładka Żerańska. Po obu przeprawach mogą spacerować piesi, Kładka Żerańska może bardziej odpowiada założeniom Mostu Teatralnego, ponieważ nie jeżdżą po niej samochody, jednak w porównaniu z poznańskim mostem jest bardzo nowoczesna i zdecydowanie zbyt wąska.

Most Świętokrzyski, otwarty w 2000 r., łączący Powiśle z Pragą Północ, to pierwszy most wantowy w Warszawie – obciążenie przenoszone jest na dziewięćdziesięciometrowy pylon poprzez czterdzieści osiem lin. Pylon jest w kształcie litery „a”, w północnej nodze pylonu wykonano schody dla konserwatorów, w południowej umieszczona jest winda. Łącznie z wiaduktem most mierzy 479 metrów, ma po dwa pasy ruchu w każdą stronę i dwa pasy dla pieszych i rowerzystów. Widok na most i Stadion Narodowy jest często wykorzystywany w serialach i filmach – w sumie nie ma się co dziwić, oba obiekty stały się w jakimś sensie wizytówką Warszawy. Na Moście Świętokrzyskim o zachodzie słońca odbył się jeden z naszych dorocznych ślubów. Było bardzo romantycznie.

Z kolei kładka nad wejściem do Portu Żerańskiego została zaadaptowana z rusztowania dla rurociągu, służyć ma i pieszym, i rowerzystom. Przeprawa ma 230 m, a razem z podjazdami – ponad 300 m. Kładka jest wysoka na ponad 4 metry i szeroka na nieco ponad 3 metry. Wybudowano też platformy widokowe, z których można obserwować wiślaną panoramę – znakomity pomysł. Dzięki podjazdom na kładkę wjadą też niepełnosprawni na wózkach oraz wózki dziecięce, co się bardzo chwali. Kładka oświetlona jest ledami RGB, których kolory mają się zmieniać według aranżacji dostosowanych do pór roku.

Most Teatralny, równoległy do Dworcowego, przerzucony jest nad dziesiątkiem torów kolejowych. Kończy się zielonymi zaroślami, które należą do małego parku, lub raczej zieleńca, zwanego powszechnie Teatralką. Po prawej wąski, cienisty odcinek ulicy Stalingradzkiej przylega do olimpijskiego gmachu Opery z zaśniedziałym Pegazem na szczycie dachu. Od ulicy Fredry zbiega ku Teatralce bardzo stromy trawnik, który zimą przekształca się w najpopularniejszy w Poznaniu tor saneczkowy.

Małgorzata Musierowicz Kłamczucha

Maciek przeszedł pomiędzy stojącymi – swobodny i odprężony. Nie musiał już oglądać się za siebie. Szóstym zmysłem wyczuwał, że zgubił smarkulę na dobre. Spokojnie więc minął tor saneczkowy przebył Most Teatralny, dotarł do ulicy Roosevelta – i tu dopiero poczuł w plecach jakby mrowienie. Spojrzał nerwowo. Już była. Musiała chyba przegalopować na ukos całą Teatralkę. Teraz – pękając ze śmiechu, dysząc, kaszląc i smarkając, cała w rumieńcach od biegu po mrozie, deptała mu niemal po piętach, pełna nowego zapału.

Małgorzata Musierowicz Opium w rosole

Elka przeszła, rozmyślając, cały Most Teatralny (po którym piesi mogli się poruszać tylko wydzielonymi przejściami).

Małgorzata Musierowicz Noelka

Tramwaj pełzł przez Most Teatralny, na remont którego nie było pieniędzy, a któremu podobno w każdej chwili groziło zawalenie. W związku z zagrożeniem zakazano tu ruchu samochodom, a tramwaje mogły sunąć po Moście wyłącznie w majestatycznym, polonezowym tempie.

Małgorzata Musierowicz Noelka

Most Teatralny też przebudowali bardzo ładnie. Zabawnie jest pomyśleć, że – o ile nie będzie wojny lub trzęsienia ziemi – te oto piękne, stylizowane latarnie żeliwne oglądać będzie jeszcze twoje potomstwo.

Małgorzata Musierowicz Córka Robrojka

Jeżycjada
Most Teatralny w Poznaniu. Przejeżdżające pod nim głośne pociągi elektryczne budziły profesora Dmuchawca, który mieszkał niedaleko przy Roosevelta 6.
Jeżycjada
Most Świętokrzyski w Warszawie.
Jeżycjada
Most Teatralny w Poznaniu. Przejeżdżającym po Moście tramwajem jechali Elka i Tomek razem z tłumem Gwiazdorów oraz gronem rozchichotanych i rozflirtowanych Aniołków po odprawie w studenckiej spółdzielni usługowej „Pszczółka”.
Jeżycjada
Kładka Żerańska w Warszawie.
Jeżycjada
Most Teatralny w Poznaniu – obuta w gumiaki maszerowała po nim Aniela Kowalik (wyglądając przy tym beztrosko i malowniczo), przybyła z Łeby do Poznania, aby być bliżej ukochanego Pawełka.
Jeżycjada
Most Teatralny w Poznaniu – widok na tory kolejowe. Koło budynku nastawni przemykali Józinek z Ignacym Grzegorzem, uciekając przed ogolonymi na łyso kolekcjonerami telefonów komórkowych.
Jeżycjada
Most Teatralny w Poznaniu – spacerowała tu Ida z Józinkiem w wózku, zagadując go na śmierć i nie pozwalając mu dojść do słowa. Józinek, poprawił się w wózku i wyjął spod tyłeczka nieduży, poręczny młotek. – Ja zaraz zwariuję. Chłopcze! Błagam! Powiedzże coś od siebie! Powiedz, po co zabrałeś z domu narzędzia? Co chcesz nimi robić?! – Bić klasnala – oznajmił wreszcie Józinek, a jego matka umilkła, ponieważ ją zatkało. (Małgorzata Musierowicz Córka Robrojka).
Jeżycjada
Most Teatralny w Poznaniu. Tędy przemykali Laura z Józinkiem w drodze na imprezę sylwestrową w studiu nagrań Green Scratch Helmuta Oracabessy.

DOMINIKANIE

Kościół znajdujący się na narożniku ulicy Libelta i Alei Niepodległości wspominany jest w Jeżycjadzie bardzo często. To tutaj Maciek Ogorzałka stał sobie po kolana w zaspie. To tutaj Pyza i Tygrysek spotkały małe Rumunki w wigilijny wieczór i zaprosiły je do domu. (– Mamo, prawda, że one pójdą z nami? (…) – Jasne – powiedziała spokojnie. – Pójdą z nami. – Małgorzata Musierowicz Noelka) Tutaj Pulpecja stanęła obunóż całym swym solidnym ciężarem na krawędzi welonu po ceremonii ślubnej Idy i Marka, ale pan młody na szczęście uratował sytuację. To tutaj, podczas ślubu Elki i Tomka, słynna aktorka Aniela Żeromska poznała Bellę Rojek i nie doczekała się braw. To tutaj Monice Pałys zdumienie odebrało mowę, nie mogła bowiem zrozumieć, jak Mila Borejko, jej przyjaciółka z dzieciństwa i teściowa jej syna, mogła dopuścić do tego, żeby wchodzący do rodziny kolejny zięć był… rudy!

Do Poznania Dominikanie przybyli około roku 1231, jeszcze przed lokacją miasta na prawie niemieckim. Początkowo osiedlili się na prawym brzegu Warty w okolicy Śródki – niewielkiej osady przyległej do Poznania od strony wschodniej, która dziś jest integralną częścią miasta. (…) Kościół Matki Bożej Różańcowej posiada formę trójnawowej bazyliki o dwóch wieżach usytuowanych od zachodu. Elewację frontową poprzedza atrium, czyli dziedziniec, otoczony kolumnami, do którego prowadzi dwukolumnowy portyk. Nad nim znajduje się sentencja: Rege, doce, dirige et defende nos o Maria (Rządź, ucz, kieruj i broń nas, Maryjo). Po prawej stronie portyku znajduje się głaz upamiętniający o. Honoriusza Kowalczyka OP, który, wspierając działalność poznańskiej opozycji, zginął w 1983 r., podczas stanu wojennego, w niewyjaśnionych okolicznościach. Od północy do atrium przylega kopułowa kaplica Matki Boskiej Fatimskiej, a od południowego-wschodu kaplica Katyńska. W pozostałych podcieniach dziedzińca umieszczono szereg tablic przywołujących pamięć o podziemnych organizacjach wielkopolskich czasu II wojny światowej, ofiarach komunizmu, wybitnych poznaniakach oraz korporacjach akademickich. (…) Wystrój kościoła jest bardzo oszczędny, co wywołuje wrażenie spokoju i harmonii, a świątynia wraz z klasztorem stanowią jeden z najpopularniejszych ośrodków życia duszpasterskiego w Poznaniu.

Historia klasztoru Dominikanów w Poznaniu

W Warszawie na Służewie znajduje się przepiękny Klasztor Dominikanów (klasztor przy ulicy Freta na Nowym Mieście też jest piękny, ale na potrzeby wpisu wybraliśmy ten drugi). Widać inspiracje gotykiem, jednak budynek jest nowoczesny, zwłaszcza wewnątrz, surowe wnętrze jest bodaj jeszcze bardziej ascetyczne niż poznańskie.

Zakon dominikanów został założony przez św. Dominika Guzmana i zatwierdzony przez papieża Honoriusza III w 1216 r. jako Zakon Braci Kaznodziejów. (…) Do Polski dominikanie przybyli wkrótce po swoim powstaniu. Jeszcze za życia św. Dominika wstąpili w Rzymie do Zakonu pierwsi Polacy: św. Jacek Odrowąż, bł. Czesław oraz kilku innych. Po ich powrocie do ojczyzny w 1222 r., w ciągu kilku lat powstały klasztory w najważniejszych miastach Polski. (…) o. Jacek Woroniecki, wybitny teolog, rektor KUL-u, zainicjował budowę klasztoru na Służewie z myślą o umieszczeniu w nim domu studiów dla dominikanów z krajów słowiańskich.

Historia klasztoru Dominikanów w Warszawie na Służewie

Na skwerku przed kościołem Dominikanów, w ulewnym deszczu, Ida Borejko, osłonięta parasolem i maszerująca wąską ścieżką, wpadła wprost na panią Lisiecką.

Małgorzata Musierowicz Ida sierpniowa

– Uspokójcie się – wtrąciła Bebe, zatykając sobie uszy. – Raczej może rozplanujmy sobie dzień. Do kościoła idziemy na jedenastą, jak zwykle, bo u Dominikanów śpiewa chór Stuligrosza.
– Ja tam chodzę na piątą – oświadczyła Aniela. – Kazanie ma ojciec Krzysztof, a wszędzie pełno jest dusz artystycznych, punków oraz innych dziwadeł. Mnie się podoba. Nie lubię przebywać w towarzystwie tych wszystkich sztywnych mieszczan.
– Mieszczanie to też bliźni – rzekł trafnie Kozio.

Małgorzata Musierowicz Brulion Bebe B.

Na parkingu przed kościołem Dominikanów, mimo nie sprzyjających warunków atmosferycznych, stała już gromadka samochodów, a ich właściciele albo gnali kurcgalopkiem do wnętrza świątyni, albo kulili się wyczekująco pod arkadami, u wejścia na dziedziniec. Wśród tych najwierniejszych była i rodzina Borejków, stojąca w pełnym składzie klanowym tuż przy schodkach.

Małgorzata Musierowicz Pulpecja

Jeżycjada
To w kierunku kościoła Dominikanów maszerował pochód Borejków, gubiąc co chwilę którąś z palm, przystając, podnosząc, co zgubili, i znów ruszając przed siebie. Widok był piękny i zajmujący. (Pulpecja)
Jeżycjada
Dominikanie na Służewie w Warszawie.
Jeżycjada
Dominikanie na Służewie w Warszawie.
Jezżcjada
Dominikanie w Warszawie, zdjęcie pochodzi ze strony Dominikanie na Służewie.

TEATR NOWY

Teatr Nowy w Poznaniu znajduje się w przepięknej kamienicy wzniesionej w latach 1906-1907 przy ul. Dąbrowskiego 5. Sam teatr, wówczas noszący imię Heleny Modrzejewskiej, powstał jako spółka akcyjna w 1923 r., ale w 1937 r. zbankrutował. Został reaktywowany w 1945 r. jako prywatne przedsiębiorstwo. W tym czasie na deskach teatru występował m.in. Józef Węgrzyn, słynny Irydion z premiery w Teatrze Polskim w Warszawie. Kilka lat później zarząd nad nim objęła Dyrekcja Państwowych Teatrów Dramatycznych (aż do 1973 r.). 22 lutego 1992 r., podczas próby „Króla Leara” Szekspira, na deskach teatru zmarł Tadeusz Łomnicki. W dziesiątą rocznicę jego śmierci Teatr Nowy otrzymał imię zmarłego aktora.

Aniela Żeromska (de domo Kowalik) w Warszawie również mogłaby pracować w Tatarze Nowym, czy raczej w Nowym Teatrze przy ul. Madalińskiego 10/16. Nie mieści się on co prawda w secesyjnej kamienicy (o te po zniszczeniach wojennych w stolicy niestety trudno), a widownia jest dość kameralna, ale awangardowe i nieszablonowe centrum kulturalne – zorganizowane w hali warsztatowej MPO z 1927 r. – powinno spełniać oczekiwania jeżycjadowej aktorki.

Nowy Teatr jest miejscem artystycznego poszerzenia pola walki. Odpowiednie połączenie prezentacji, dyskusji, wykładów, działań edukacyjnych i poszukiwań warsztatowych dostępnych dla szerokiej publiczności powoduje, że lepiej wiemy, gdzie żyjemy i dlaczego właśnie w ten sposób. Zadanie jest proste, ale poważne: IDŹ. PATRZ. MYŚL.

Z informacji na temat działalności Teatru Nowego

To właśnie w Teatrze Nowym odbywają się spotkania Sylwii Chutnik z cyklu Czytaj, nie czekaj. Awantury o książki – tematem jednego z owych spotkań była Jeżycjada, a dokładnie Kwiat kalafiora.

Józefina załatwiła Anieli etat suflera w teatrze. Nie było to jeszcze to, o czym mogła marzyć młoda graficzka w rok po dyplomie – ale w końcu każda praca w teatrze jest miła i ciekawa, toteż Aniela była uszczęśliwiona. Nie ustawała też w obsypywaniu swej dobrodziejki i jej dzieci dowodami swej wdzięczności w postaci przedmiotów poszukiwanych i trudnych do zdobycia, a to jest naprawdę coś w tych ciężkich czasach, kiedy właściwie większość przedmiotów jest poszukiwana i trudna do zdobycia. Nic dziwnego, że Józefina też była uszczęśliwiona.

Małgorzata Musierowicz Brulion Bebe B.

– Mnie się naprawdę udało. Ten dom należy do teatru, przyznano mi mieszkanie ze względu na moje dzieci.

– To są twoje dzieci? – spytał Bernard z drwiącym niedowierzaniem.

– Ćśś – powiedziała Aniela, przykładając palec do ust. – Nie, to sieroty. Adoptowałam dzieci mojej zmarłej przyjaciółki.

Bebe, która po raz pierwszy w życiu słyszała tak głupie, niepotrzebne i bezczelne łgarstwo, wygłaszane w dodatku z nieporuszonym obliczem i czystym czołem – zagapiła się na Anielę z otwartymi ustami.

Małgorzata Musierowicz Brulion Bebe B.

Jeżycjada
Teatr Nowy przy ul. Dąbrowskiego 5 w Poznaniu. Pracowała tu Aniela, pracę pomogła jej zdobyć aktorka Józefina Bitner, matka Bebe i Kozia.
Jeżycjada
Nowy Teatr, ul. Madalińskiego 10/16 w Warszawie.

BIBLIOTEKA RACZYŃSKICH

W Bibliotece Raczyńskich pracował  filolog klasyczny i bibliotekoznawca Ignacy Borejko.

Biblioteka Raczyńskich to jedna z najstarszych polskich książnic. Ufundowana (wraz z budynkiem) i oddana do użytku publicznego w 1829 r. przez hrabiego Edwarda Raczyńskiego, przez lata pełniła rolę głównego ośrodka kultury polskiej na terenie zaboru pruskiego. Księgozbiór, przeniesiony przez Raczyńskich z majątku w Rogalinie i uzupełniony m.in. zbiorami Juliana Ursyna Niemcewicza, uległ niemal całkowitemu zniszczeniu pod koniec II wojny światowej. Ocalała jedynie część rękopisów i starodruków. Budynek odtworzono w latach 50.

Od początku tworzona przede wszystkim jako biblioteka naukowo-dydaktyczna, Biblioteka Raczyńskich gromadzi publikacje i czasopisma głównie z dziedzin humanistycznych, a także politologii i nauk ekonomicznych oraz zbiory literatury polskiej i obcej, ze szczególnym uwzględnieniem poznańskiego środowiska literackiego. Osobny dział stanowi Archiwum Książki Dziecięcej. Najbardziej wartościową grupę zbiorów stanowią różnorodne zbiory specjalne, z których część pochodzi z pierwotnej biblioteki Raczyńskich.

Biblioteka prowadzi również trzy muzea-pracownie literackie: Henryka Sienkiewicza, Kazimiery Iłłakowiczówny oraz Ignacego Kraszewskiego.

Informacje na temat Biblioteki Raczyńskich

W Warszawie Ignacy Borejko mógłby pracować w Bibliotece Narodowej – albo na Polu Mokotowskim przy al. Niepodległości 213 w bibliotece naukowej o profilu humanistycznym, archiwum piśmiennictwa narodowego i ośrodku informacji bibliograficznej o książce, albo też w przepięknym Pałacu Krasińskich przy pl. Krasińskich 5, który jest siedzibą zbiorów specjalnych Biblioteki Narodowej, zajmujących się rękopisami i starymi drukami.

Trzecią opcją, jakoś najbardziej przemawiającą do serca, jest dawna Biblioteka Załuskich mieszcząca się przy ul. Daniłowiczowskiej 14 róg Hipotecznej, czyli Dom pod Królami, do którego powiódł nas Doktor Dolittle w grze Jazda w nieznane. Co prawda od 1962 r. Dom pod Królami jest siedzibą ZAiKS-u, ale od czegóż wyobraźnia!

Biblioteka Załuskich to pierwsza polska biblioteka narodowa, jedna z największych w Europie, powstała z połączenia zbiorów braci Andrzeja i Józefa Załuskich. Została otwarta dla publiczności w pałacu Daniłowiczowskim w 1747 r. Za czasów świetności stanowiła jeden z głównych ośrodków ruchu naukowego i kulturalnego nie tylko w Polsce, ale i w całej Europie. Organizowano tu konkursy naukowe i literackie, posiedzenia naukowe, aukcje księgarskie. W budynku, poza dwudziestoma dziewięcioma salami bibliotecznymi, mieścił się także gabinet fizyczny, muzeum przyrodnicze i numizmatyczne oraz obserwatorium astrologiczne. Na początku była w posiadaniu około 200 tysięcy woluminów dzieł polskich i zagranicznych autorów, dzięki wielkim staraniom jej założycieli zbiory biblioteki systematycznie się powiększały. Od 1780 r. biblioteka otrzymywała egzemplarz obowiązkowy – każdy wydawca zobowiązany był przekazać bibliotece co najmniej jeden egzemplarz. Do biblioteki trafiały także książki odnalezione w klasztorach, prywatnych zbiorach, wylicytowane na aukcjach i ofiarowane przez darczyńców. Po upadku powstania kościuszkowskiego na rozkaz carycy Katarzyny II zbiory zostały skonfiskowane i wywiezione do Rosji – księgozbiór liczył wówczas ponad 400 tys. druków i ok. 12 tys. rękopisów. Część z nich Polska odzyskała na mocy traktatu rosyjskiego z 1921 r., jednak większość uległa zniszczeniu podczas II wojny światowej. Zachowane woluminy przechowuje BUW oraz Biblioteka Narodowa.

Ojciec trzasnął drzwiami, wychodząc do swojej Biblioteki Raczyńskich, pogrążony jak zwykle w zadumie.

Małgorzata Musierowicz Kwiat kalafiora

Grupa młodzieży zbierająca się (jak dotąd, dwukrotnie) w mieszkaniu pp. Borejków prowadzi dyskusje na wysokim poziomie intelektualnym i moralnym, a także etycznym, i żadna z możliwości imputowanych przez Ob. Szczepańską nie zachodzi. Podczas każdego z dwóch zebrań przebywał w mieszkaniu ojciec uczennicy Borejko, doktor filologii, pracownik Biblioteki Raczyńskich odznaczony Honorową Odznaką Miasta Poznania w roku 1973, który swoją obecnością, moim zdaniem, gwarantuje bezpieczeństwo moralne młodzieży.

Małgorzata Musierowicz Kwiat kalafiora

Jeżycjada
Biblioteka Raczyńskich w Poznaniu, w której pracował Ignacy Borejko. Fasada budynku wzorowana jest na paryskim Luwrze.
Jeżycjada
Biblioteka Narodowa w Warszawie, al. Niepodległości 213.
Jeżycjada
Biblioteka Raczyńskich w Poznaniu, nowe skrzydło otwarte w 2013 r., zdjęcie MOs810, CC BY-SA 3.0.
Jeżycjada
Pałac Krasińskich w Warszawie, widok od strony Ogrodu Krasińskich, zdjęcie Janusz Drzewucki, CC BY-SA 4.0.
Jeżycjada
Biblioteka Raczyńskich w Poznaniu, widok na Fontannę Higiei – pomnik ze sztucznym źródełkiem. Twarz posagu nosi rysy Konstancji z Potockich Raczyńskiej, żony Edwarda hrabiego Raczyńskiego, fundatora Biblioteki Raczyńskich.
Jeżycjada
Dawna Biblioteka Załuskich, Dom pod Królami, ul. Daniłowiczowska 14 róg Hipotecznej, Warszawa.

Biblioteka Raczyńskich stoi przy pl. Wolności, jest to miejsce tyleż historyczne, co symboliczne.

Plac Wolności, w okresie międzywojennym nazywany Rynkiem Nowomiejskim, to obecnie prostokąt o wymiarach 85 na 205 metrów, od południa, północy i wschodu otoczony jezdniami. Teren ten, kiedyś nazywany Muszą Górą, stał się centrum niemieckiego Poznania po II rozbiorze Polski. Projekt placu opracował w latach 1793-1794 wybitny architekt David Gilly. Według niego miasto miało przypominać wielki ogród, co chciał osiągnąć poprzez stworzenie wielu placów połączonych szerokimi alejami. Punktem centralnym miał być Plac Wolności – wtedy Wilhelma. Obok placu powstała główna promenada miejska, będąca obecnie aleją Karola Marcinkowskiego. To na Placu Wolności w Poznaniu rozpoczęło się powstanie wielkopolskie 27 grudnia 1918 roku. Ulica wychodząca z południowo-zachodniego narożnika placu nosi imię Franciszka Ratajczaka, który zginął w czasie szturmu na budynek prezydium policji pruskiej, stając się tym samym pierwszą ofiarą powstania.

1919 rok to czas zmian dotyczących placu. Tam 26. stycznia owego roku złożyli uroczystą przysięgę posłuszeństwa i wierności Państwu Polskiemu żołnierze wielkopolscy wraz z dowódcą – generałem Józefem Dowborem-Muśnickim. Upamiętnia to znajdująca się na placu płyta. W kwietniu zniknęły 2 stojące tam pomniki postawione przez niemieckie władze, a w czerwcu miejsce uzyskało obecną nazwę.

W 2012 r. na placu pojawiła się niespotykana konstrukcja – Fontanna Wolności. Zaprojektowali ją Agnieszka Stochaj i Rafał Nowak. Fontanna zbudowana jest z dwóch 10-metrowych skrzydeł wykonanych z giętego szkła, po których woda spływa do cembrowiny płytkiego, ponad dwudziestometrowego, basenu. Konstrukcja waży 700 ton, a koszt fontanny zamknął się w kwocie 3,72 miliona złotych. Przedzielająca fontannę kładka pozwala wejść do środka, gdzie na odwiedzających czeka ławka. Można na niej usiąść i poczuć się, jak we wnętrzu wodospadu. Wieczorami efekt potęgują światła uzyskiwane za pomocą kolorowych ledów składających się na podświetlenie obiektu.

Plac Wolności w Poznaniu

Jeżycjada
W stronę placu Wolności maszerowały załogi prawobrzeżnego Poznania, które opuściły swoje zakłady podczas Poznańskiego Czerwca 56.
Jeżycjada
(…) nagle chłopcy się zerwali, rzucili się płacić za herbatę, dziewczyny wyszły z kawiarni i otoczyły Koteckiego, a potem wszyscy ruszyli w stronę placu Wolności. Już po chwili nie było ich widać. Została sama przy stoliku, nawet nie bardzo zdziwiona, że znów o niej zapomniano, tylko upokorzona, że jest to tak widoczne. Herbata już wystygła i zrobiła się nieapetyczna, pływały po niej jakieś oka, lecz Lonia podniosła filiżankę do ust, żeby mieć pretekst do pochylenia głowy. (Małgorzata Musierowicz Kalamburka)

SZPITAL RASZEI

W Szpitalu im. Franciszka Raszei pracował doktor Mamert Kowalik, mąż Tosi, ojciec Romci i Tomcia, stryj Anieli Kowalik. Szpital mieści się między ul. Poznańską i ul. Zacisze, wielbiciele Jeżycjady często fotografują dwa wejścia do szpitala.

Budynek wzniesiono w latach 1909-1911. Do I wojny światowej mieściła się tu Ubezpieczalnia Krajowa, a w czasie wojny w budynku urządzony był szpital. W okresie II wojny w gmachu zorganizowano szkołę podoficerską dla sojuszników III Rzeszy. W 1951 r. w budynku mieścił się szpital zakaźny. Imię profesora Franciszka Raszei szpitalowi nadano w 1953 r. Był on wybitnym ortopedą, profesorem Uniwersytetu Poznańskiego, założycielem i kierownikiem Kliniki Ortopedycznej w Poznaniu. Po wrześniu 1939 r. pracował w Warszawie i nauczał na Tajnym Uniwersytecie Warszawskim, pomagał Żydom odizolowanym w getcie. Prof. Raszeja oraz zespół medyczny zostali zamordowani przez Niemców w kamienicy przy ul. Chłodnej 26 na terenie getta w 1942 r. podczas niesienia pomocy pacjentowi, którym był Abe Gutnajer, znany marszand. Ciała ofiar zostały pochowane w zbiorowym grobie na cmentarzu żydowskim przy ulicy Okopowej na Woli.

Szpital odegrał ważną rolę podczas Czerwca 56, główne wydarzenia miały bowiem miejsce w okolicach gmachu, do którego trafiali ranni. Ich liczba przekraczała możliwości szpitala, wielu poszkodowanych i konających leżało na podłodze, niektórzy zmarli, zanim zdołano im pomóc. Budynek został ostrzelany z broni automatycznej. Dla upamiętnienia tych wydarzeń przy głównym wejściu do szpitala została wmurowana pamiątkowa tablica.

Wydarzenia Czerwca 56 dokładnie opisała Małgorzata Musierowicz w tomie Kalamburka. Jednym z pacjentów, którzy trafili do Szpitala Raszei, była Gizela Kalemba, opiekunka Mili Borejko. Gizela została ranna podczas starć ulicznych. Ze szpitala ukradkiem wyprowadził ją Ignacy Borejko, któremu Mila dzielnie pomagała.

W Warszawie doktor Kowalik pracowałby w Centralnej Wojskowej Przychodni Lekarskiej CePeLek przy ul. Koszykowej 78, gdzie mieści się m.in. poradnia chirurgii ogólnej. Budynek został wzniesiony w latach 1927-28 według projektu architekta profesora Romualda Gutta. Uroczyste otwarcie Szpitala Ministerstwa Obrony Narodowej z Polikliniką nastąpiło w 1945 r. Wcześniej mieściła się tu Warszawska Szkoła Pielęgniarstwa.

Cała ulica Zacisze nie miała więcej jak kilka domów – nie licząc usadowionego bokiem przy jej wlocie szpitala imienia Raszei.

Małgorzata Musierowicz Kłamczucha

Ida przystanęła przy szpitalu Raszei i ścigała wzrokiem małe postacie w czerwonych sweterkach, które minęły właśnie ajencyjny kiosk z warzywami i dreptały asfaltową alejką między wieżowce.

Małgorzata Musierowicz Ida sierpniowa

Jeżycjada
Szpital Raszei, w którym pracował doktor Mamert Kowalik.
Jeżycjada
Centralna Wojskowa Przychodnia Lekarska CePeLek przy ul. Koszykowej 78 w Warszawie.
Jeżycjada
Szpital Raszei, gdzie pracował doktor Kowalik, wejście od ul. Zacisze.
Jeżycjada
Centralna Wojskowa Przychodnia Lekarska CePeLek przy ul. Koszykowej 78 w Warszawie.

PAŁAC KULTURY /CENTRUM KULTURY ZAMEK/(

Rozdział Pulpecji, w któym to Patrycja razem z Marcelkiem, Romą, Elką i Tomkiem wybiera się na Podkoziołek (czyli Ostatki) do DKF-u na pokaz filmowy Jarmuscha, którego Baltona był współorganizatorem, jest bodaj moim ulubionym. A to dlatego, że zawsze uwielbiałam Bobcia, a potem uwielbiałam Baltonę. Zresztą która dziewczyna go nie uwielbia?! (– Ja mam minę błazna i wariata, ale potrzebuję powagi i prawdy. Moje życie musi być na serio. Wesołe, ale na serio. Żadnego błazeństwa. – Baltona ujął Patrycję za ramię i spojrzał jej prosto w oczy. – I twoje też, bo twoje życie ma być moim, a moje twoim. Ty masz jedno jedyne życie i ja też. Więc to musi być na serio. – Małgorzata Musierowicz Pulpecja)

Uwielbiam też Jarmuscha, a Poza prawem w szczególności. Tak się składa, że w latach 90. również byłam na pokazie filmów tego reżysera – wyświetlane było Poza prawem oraz Noc na ziemi, czyli dokładnie te same filmy, które oglądali bohaterowie Jeżycjady. Za każdym razem, gdy czytam ów fragment, czuję się, jakbym była razem z Patrycją i resztą na pokazie organizowanym przez Baltonę. Podczas naszego tegorocznego wypadu do Poznania w stronę Pałacu Kultury szliśmy, podobnie jak Patrycja, od strony placu Mickiewicza, sentyment przywołał więc uśmiech na usta.

Nazwa „podkoziołek” wywodzi się od kozła symbolizującego w Wielkopolsce witalność i seksualność. Była to zabawa organizowana we wtorek przed Środą Popielcową, kawalerowie obwozili wówczas po wsi kukłę z koźlimi rogami, która przymocowana była do koła, i zapraszali panny do tańca. Panny musiały ofiarować pieniądze podkoziołkowi – figurce stojącej przed muzykantami. Panny, któym nie udało się w czasie karnawału złapać kawalera, były w czasie podkoziołka obśmiewane. Bywało, że trafiały na aukcję, podczas której mógł je wykupić chętny kawaler.

Po wykupieniu zaczynała się już zupełnie normalna zabawa, tym huczniejsza, że trwała tylko do północy. Równo z wybiciem dwunastej do izby wkraczał przebieraniec w kożuchu odwróconym wełną na zewnątrz i w czapce zdobionej kolorowymi wstążkami, by rozsypać na podłodze popiół i zakończyć zabawę. Kto go nie posłuchał i zamierzał bawić się dalej – mógł oberwać okazałym śledziem, który właśnie w tym celu przebieraniec nosił u pasa. Pouczeni w ten sposób biesiadnicy po przełknięciu porcji postnego żuru, co wcale nie było takie złe, zważywszy, że podczas podkoziołka tęgo się piło, w ciszy wracali do domów, by rano już trzeźwo i bogobojnie przywitać w kościele Środę Popielcową.

Historia Podkoziołka

Zamek Cesarski to ostatnia i najmłodsza rezydencja monarsza w Europie. Powstał dla niemieckiego cesarza Wilhelma II wg projektu Franza Schwechtena w latach 1905-1910. Wzniesiono go na wzór średniowiecznych zamków – jako symbol panowania niemieckiego w Wielkopolsce.

Z powstaniem zamku wiąże się ciekawa legenda. Gdy w 1905 roku rozpoczęto budowę zamku cesarskiego, pracom przyglądała się zawsze gromada gapiów. Niemiecki burmistrz miasta ze zdziwieniem obserwował chłopa z Górczyna, który codziennie przychodził na budowę i zachęcał robotników do wytężonej pracy. Zapytany przez burmistrza, dlaczego jemu – Polakowi – zależy na szybkiej budowie niemieckiego zamku, chłop odpowiedział: „Zaś ale przepowiednia mówi, że gdy zamek cysorski w Poznaniu stanie, to Polska z martwych powstanie”. I tak też się stało, wkrótce wybuchła I wojna światowa i Polska odzyskała niepodległość.

[Następnie] Zamek stał się siedzibą Uniwersytetu Poznańskiego oraz rezydencją polskich prezydentów w czasie ich pobytu w Poznaniu. W Zamku działał wówczas m.in. Wydział Matematyczny Uniwersytetu Poznańskiego, którego absolwenci złamali w latach 30-tych XX wieku kod niemieckiej maszyny szyfrującej Enigma. W czasie II wojny światowej Albert Speer przebudował zamek, na rezydencję Hitlera – zachował się gabinet będący kopią berlińskiego gabinetu führera i specjalnie dla niego dobudowany balkon na wieży.

W 1945 r. zamek został zniszczony, myślano nawet o jego rozbiórce. Podczas odbudowy zaniechano restauracji wielu elementów wystroju gmachu, obniżono także zniszczoną w czasie działań wojennych wieżę. Potem odnowiono przylegający do zamku ogród, w którym znajduje się pomnik ofiar Katynia. Na sąsiadującym z ogrodem Dziedzińcu Różanym podziwiać można fontannę lwów, wzorowaną na słynnej fontannie z Grenady w Hiszpanii. W lecie na dziedzińcach zamkowych odbywają się liczne imprezy kulturalne.

Obecnie w zamku ma swą siedzibę Centrum Kultury Zamek, Teatr Animacji oraz Muzeum Powstania Poznańskiego Czerwca 1956. Przed Zamkiem od 2007 roku znajduje się Pomnik Pogromców Enigmy.

Historia Zamku Cesarskiego

W Warszawie Baltona zorganizowałby pokaz filmowy rzecz jasna w którymś z kin w Pałacu Kultury i Nauki przy. pl. Defilad. Sale kinowe Przyjaźń, Wiedza i Młoda Gwardia (bilety kupowało się w jednej kasie) w 2001 r. zastąpiła Kinoteka. Nadal jednak wyświetlane są tam nie tylko komercyjne filmy, ale także repertuar alternatywny. Jarmusch doskonale by się więc tam odnalazł również i dziś.

Młodej Gwardii czy Przyjaźni można było zobaczyć repertuar adekwatny do ich nazw i wyświetlano tam filmy między innymi z Bułgarii. Inaczej rzecz się miała z Wiedzą, która nosiła przydomek kina dobrych filmów i rzeczywiście była w Warszawie jednym z niewielu miejsc, gdzie wyświetlano takie filmy jak Przypadek Kieślowskiego, Matkę królów Zaorskiego. W dodatku, było to również kino, w którym po raz pierwszy widzowie mogli zobaczyć Człowieka z żelaza Wajdy. To tłumaczy opis Kinoteki, jaki można przeczytać na wielu stronach (po angielsku i po polsku) – Kinoteka Multiplex łączy 50-letnią tradycję i atmosferę powojennej Warszawy z nowoczesnością europejskiej stolicy.

Wspomnienie dawnych sal kinowych PKiN oraz Kinoteki

Kino „Pałacowe” mieści się w Zamku – posępnej budowli z szarych głazów, wzniesionej jeszcze w czasach zaboru pruskiego. Przed Zamkiem tętni wielkomiejskim ruchem zatłoczona i hałaśliwa ulica Święty Marcin (do niedawna jeszcze: Armii Czerwonej). Jej szerokie trotuary niemal zawsze są tłoczne, fale przechodniów płyną na przemian przez migające światłami skrzyżowania. Zamek – zwany też Pałacem Kultury – zdaje się trwać niezależnie od tego, zamknięty w sobie i pełen wyniosłego dystansu. (…) Przywitali się i wszyscy razem wkroczyli do olbrzymiego, marmurowego hallu na parterze, odwiedzili szatnię, pooglądali się w ogromnych lustrach, po czym weszli na pierwsze piętro, gdzie w sali Wielkiej mieściło się kino. 

Małgorzata Musierowicz Pulpecja

Jeżycjada
Centrum Kultury Zamek – Pałac Kultury, ul. Św. Marcin 80/82 w Poznaniu. To tutaj w kinie Pałacowym Baltona zorganizował pokaz filmów Jarmuscha, na który wybrali się Patrycja z Marcelkiem, Elka z Tomkiem i Roma.
Jeżycjada
Centrum Kultury Zamek – Pałac Kultury, ul. Św. Marcin 80/82 w Poznaniu. Na pokazie filmów Jarmuscha pokazywane były filmy Poza prawem (1986) i Noc na ziemi (1991).
Jeżycjada
Do Kina Pałacowego przybyła Patrycja od strony pl. Mickiewicza. Czekał już tam na nią Marcelek, którego przywitała, z rozmachem wypluwając gumę do żucia, z pewnym zakłopotaniem stwierdziwszy, że trafiła kulką przeżutej gumy akurat w czubek lśniącego półbuta Marcelka. Wynagrodziła mu to serdecznym uśmiechem. Marcelek był nią tak zachwycony, że nie był w stanie wydusić z siebie ani słowa.
Jeżycjada
Baltona należał do organizatorów pokazu i dlatego mógł odłożyć karnety dla znajomych. Spowijała go aura urzędowej ważności i w ogóle – zmienił się jakoś przez ten czas (długi!), kiedy go Patrycja nie widziała. (Małgorzata Musierowicz Pulpecja)
Jeżycjada
5 Figur – zespół rzeźb plenerowych o wadze około 600 kg każda i wysokości 185 cm ustawionych na terenie Dziedzińca Różanego Zamku Cesarskiego w Poznaniu. Są to antropomorficzne istoty bez głów przypominające Nierozpoznanych, stojących na poznańskiej Cytadeli. Projekt z 2005 r., autorką jest Magdalena Abakanowicz.
Jeżycjada
Pulpecja na Pokazie filmów Jarmuscha współorganizowanym przez Baltonę w Pałacu Kultury.
Jeżycjada
Pałac Kultury i Nauki w Warszawie.
Jeżycjada
Iglica Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie.

POMNIK OFIAR CZERWCA 56

Pomnik, zwany także Poznańskimi Krzyżami, usytuowany na placu Adama Mickiewicza, upamiętniający Poznański Czerwiec 56 oraz późniejsze wydarzenia, został odsłonięty 28 czerwca 1981 r., w 25. rocznicę wydarzeń czerwcowych. W Poznaniu byliśmy akurat w czerwcu, więc na ulicach były plakaty i hasła przypominające o tamtych tragicznych wydarzeniach.

Pomnik składa się z dwóch stalowych krzyży: 19,5- oraz 21-metrowego (symbole śmierci i zmartwychwstania) połączonych ze sobą oraz monumentu z głową orła. Na lewym krzyżu widnieje data 1956, nawiązująca do Poznańskiego Czerwca 56, na prawym zaś umieszczone są daty 1968 (Marzec 68, kryzys polityczny zapoczątkowany demonstracjami studenckimi), 1970 (grudniowa rewolta, protesty robotnicze), 1976 (Czerwiec 76, strajki po podwyżkach cen), 1980 (Sierpień 80, strajki i porozumienia sierpniowe) i 1981 (stan wojenny; datę tę umieszczono w 1991 r. przy okazji remontu pomnika). Po prawej stronie pomnika znajdują się główne hasła protestujących robotników: „O Boga (dodane w 2006 r.), Za wolność, prawo i chleb.”  oraz podpis: „Czerwiec 1956”.

Informacje o pomniku

W Warszawie bohaterowie Jeżycjady przechodziłby zapewne obok Pomnika Powstania Warszawskiego przy pl. Krasińskich. Monument odsłonięty został 1 sierpnia 1989 r. Pomnik zlokalizowany jest w pobliżu włazu kanałowego, przez który 1 i 2 września Powstańcy ewakuowali się ze Starego Miasta do Śródmieścia. Pomnik powstał w wyniku konkursu zorganizowanego w 1984 r. pomimo tego, że wywoływał dużo kontrowersji.

Pomnik składa się z dwóch elementów: Powstańcy wybiegający spod monumentalnego pylonu to tzw. „zryw”, natomiast ludzie stojący nad zejściem do kanałów to tzw. „epilog”, symbolizujący koniec powstania na Starym Mieście. Na tyłach części „zryw” znajdują się płaskorzeźbione imitacje plakatów podziemia z okresu II wojny światowej, ordery wojenne oraz tablica pamiątkowa z informacjami o projektancie pomnika i komitecie jego budowy. Rzeźby wykonano w brązie, a pylony są betonowe.

Ponadto na kolumnach pobliskiego gmachu Sądu Apelacyjnego, w miejscu, gdzie na innych kolumnach znajdują się łacińskie sentencje, umieszczone zostały nazwy wszystkich jednostek bojowych biorących udział w powstaniu warszawskim, na pobliskiej ścianie znajduje się także duży napis Powstanie Warszawskie 1944 oraz tablica pamiątkowa ze spisem dywizji lotniczych, które niosły pomoc powstańczej Warszawie.

Informacje na temat monumentu

Nad Poznaniem gromadziły się chmury. Na coś się zanosiło. Ludność oddawała się jałowym sporom lub też dreptała gorączkowo po chodnikach i jezdniach miasta, dziwiąc się swemu zdenerwowaniu oraz brakowi chęci do życia, a milicjanci, występujący liczniej niż zwykle w okolicy pomnika Czerwca 56, legitymowali, kogo popadło.

Małgorzata Musierowicz Brulion Bebe B.

Jeżycjada
Pomnik Ofiar Czerwca 56, pl. Adama Mickiewicza w Poznaniu. W chwili gdy on skręcał pod starą wierzbę płaczącą, minąwszy pomnik Czerwca 56 oraz Statuę Mickiewicza, Bebe osiągała dopiero początek najgorszego odcinka trasy, wkraczając w zgęszczony zaduch przed Pałacem Kultury. (Małgorzata Musierowicz Brulion Bebe B.)
Jeżycjada
Pomnik Powstania Warszawskiego, pl. Krasińskich, Warszawa.
Jeżycjada
Pomnik Ofiar Czerwca 56, pl. Adama Mickiewicza w Poznaniu. A Papież myślał o tym razem z nimi, bo właśnie mówił o pomniku Czerwca 56 i o tragicznych wydarzeniach, które były protestem przeciwko zniewalaniu serc i umysłów ludzkich. Starsi ludzie wokół płakali. Gizela zakryła twarz rękami, łokcie oparła na kolanach. (Małgorzata Musierowicz Kalamburka)
Jeżycjada
Pomnik Powstania Warszawskiego, pl. Krasińskich w Warszawie.

POMNIK MICKIEWICZA

Mickiewicz był w Wielkopolsce lubiany i ceniony, wiadomość o jego śmierci szybko dotarła na tamte tereny, powstał wówczas komitet, który miał na celu uczcić poetę. Na stronie poświęconej historiom o Poznaniu znaleźć można fenomenalnie opisaną historię pomnika Adama Mickiewicza.

W 1955 r. został rozpisany konkurs na pomnik wieszcza, w którym zwyciężyli Bazyli Wojtowicz i Czesław Woźniak, a w 1957 r. Komitet Budowy Pomnika Adama Mickiewicza przystąpił do jego budowy. Zbiegło się to w czasie (24.12.1955) ze zmianą nazwy Uniwersytetu Poznańskiego na Uniwersytet im. Adama Mickiewicza. Pomnik o wys. ok. 4 m, wykonany z brązu i osadzony na sjenitowym cokole, umieszczono na placu w bezpośrednim sąsiedztwie uczelni. Odsłonięcia dokonano w 1960 r.

Informacje o pomniku w Poznaniu

Mickiewicz ponoć był przystojny – poznański pomnik jakoś jednak chyba tego nie oddaje… Czy Cyprianowi Godebskiemu, autorowi warszawskiego pomnika na Krakowskim Przedmieściu, udało się odwzorować urodę wieszcza? Tego się nie dowiemy, ponieważ obecny pomnik jest rekonstrukcją i wygląda nieco inaczej niż oryginał. O powstanie pomnika mocno zabiegał Henryk Sienkiewicz. 12 maja 1897 r. „Kurier Warszawki” rozpoczął przyjmowanie składek na pomnik. W ciągu tylko jednego przedpołudnia zebrano ponad półtora tysiąca rubli, a 14 lipca cała suma była już zebrana. Komisja przyjęła dopiero czwarty projekt Cypriana Godebskiego, Carskie władze zgodziły się na osłonięcie pomnika w setną rocznicę urodzin poety pod warunkiem, że nie będzie przy tym pompy, przemówień i wzniosłych gestów. W ostatniej chwili odmówiono nawet pozwolenia na mowę, którą miał wygłosić Henryk Sienkiewicz z balkonu Hotelu Saskiego. Zezwolono na rozdanie biletów wstępu na uroczystość koło skweru i odegrano jedynie fragment Halki Stanisława Moniuszki, a następnie poświęcono pomnik. Uroczystość przebiegła w całkowitej ciszy i trwała około kwadransa. Przez cały dzień pomnik odwiedzały tłumy osób, któym nie udało się dostać na uroczystość w pobliżu skweru. Odsłonięcie pomnika świętował zresztą cały naród, napływały depesze, krakowski „Czas” wydrukował niewygłoszoną mowę Sienkiewicza, gazety o pomniku pisały, a ludzie na ulicach o nim mówili – mimo zakazu, mimo cenzury, mimo patrzenia na ręce pomnik był symbolem politycznym i wyrażał treści ideowe. W dniu odsłonięcia zorganizowany został pochód, do którego spontanicznie przyłączali się kolejni uczestnicy i którym udało się dotrzeć aż do pomnika; pochód ten dość szybko zmuszony był jednak się rozproszyć ze względu na zagrożenie ze strony władz. W czasie II wojny światowej pomnik został zdemontowany przez Niemców i wywieziony do Rzeszy. Po wojnie odnaleziono w Hamburgu głowę i fragment torsu, jednak były znacznie uszkodzone i nie nadawały się do wykorzystania. Do odlewu użyta została m.in. spiżowa głowa Göringa, przysłana przypadkowo w transporcie z aktami z GUS-u z Niemiec. Wśród złomu i śmieci w zakładach Lilpopa na Woli odnaleziona została również płyta z napisem „Adamowi Mickiewiczowi – Rodacy”. Pomnik zrekonstruowany przez Jana Szczepkowskiego odsłonił Bolesław Bierut w 1950 r. W 1968 r. pod pomnikiem miała miejsce manifestacja studencka przeciwko decyzji ówczesnych władz o zdjęciu z afisza Teatru Narodowego w Warszawie Dziadów Adama Mickiewicza w reżyserii Kazimierza Dejmka, który pozostawił w tekście antyrosyjskie elementy – zostały one, rzecz jasna, odebrane jako antyradzieckie. Reżyser został usunięty z PZPR, a następnie zwolniony ze stanowiska dyrektora Teatru Narodowego.

Przecięła plac, pokryty gorącą łuską granitu, spojrzała z uczuciem na Mickiewicza (patrzał spod ciężkich powiek kamiennym posępnym wzrokiem, jakby to, co widział, poważnie go niepokoiło) – i dała nura pod prześwietloną koronę wielkiej wierzby płaczącej.

Małgorzata Musierowicz Brulion Bebe B.

Jeżycjada
Pomnik Adama Mickiewicza przy pl. Mickiewicza w Poznaniu. Według rozeznania Pulpecji syrenka Baltony przejeżdżała właśnie koło pl. Mickiewicza, kiedy Patrycja otrzepała się, zgarnęła z głowy kilka gałązek i wydostała się z krzaków. (…) Baltona przyłapał ją na kłamstwie i, co gorsza, dokładnie rozumiał, dlaczego skłamała. (…) Wyszło na to, że ona za nim lata. (Małgorzata Musierowicz Pulpecja)
Jeżycjada
Pomnik Adama Mickiewicza, Krakowskie Przedmieście, Warszawa.

HOTEL MERKURY

W Hotelu Merkury przy Roosevelta 20 miała miejsce przezabawna i jednocześnie dramatyczna sytuacja – Pawełek pomylił poznaną w Łebie Anielę, do której pisał listy i (skradzione) wiersze, z pracującą u niego w mieszkaniu pomocą domową, Franciszką Wyrobek. Łobuz nie przyznał się, że tak naprawdę wiedział, kim jest dziewczyna, którą ma przed sobą, jednak brnął dalej w kłamstwie. Ale ono, jak wiadomo, ma krótkie nogi. Pawełek przyznał się, ale zbyt późno. Świadkiem zajścia zupełnie przypadkowo była ciotka Lila, która wynajęła Anieli mieszkanie po studencie i której Aniela z bólem serca opowiedziała potem całą historię. A gdy prawda wyszła na jaw, Kowalikówna miała przepyszną anegdotę do opowiadania przyjaciołom, którzy umierali ze śmiechu, słuchając historii wielkiej miłości rozpoczętej w okolicach smażalni ryb „Przysmak” w Łebie, a zakończonej w Hotelu Merkury w Poznaniu nad szufelką pełną szkła z potłuczonej butelki po pepsi-coli.

Hotel został wzniesiony w latach 1961-1964 pod nazwą Hotel Orbis Merkury. Obiekt przeznaczony był głównie dla gości Międzynarodowych Targów Poznańskich. W latach 1999-2002 został zmodernizowany, obecnie nosi nazwę Hotel Mercure Poznań.

Hotel Mercure jest i w Warszawie. Jest to wręcz kilka obiektów, gdyż jest to sieć hoteli. Nam wizualnie najbardziej spodobał się Mercure Warszawa Grand przy Kruczej 28. Budynek został wzniesiony w latach 1954-1957 według projektu Stanisława Bieńkuńskiego i Stanisława Rychłowskiego. Pierwotnie nosił nazwę Grand Hotel Orbis i był przeznaczony dla gości odwiedzających pobliskie ministerstwa. W latach 2007-2009 hotel został wyremontowany. Obecnie czterogwiazdkowy hotel funkcjonuje pod marką Mercure

Anielka wyglądała bardzo schludnie i ładnie, nie miała okularów i była starannie wyprostowana nad swoją pepsi-colą. (…) Kiedy wreszcie ujrzała w głębi wysokiego, przystojnego chłopca o złotych włosach, który stał rozglądając się po okolicznych stolikach, wykonała ruch tak gwałtowny, że strąciła łokciem swoją pepsi – colę. Butelka trzasnęła o posadzkę, a jej zawartość chlupnęła na chodnik. Stropiona Aniela, która wyglądała w tej chwili na osobę z kompleksem prowincji, wyrwała gorliwie ścierkę, zmiotkę i łopatkę do śmieci z rąk ironicznej kelnerki i dała nura pod stół. (…)

– Cześć – powiedział chłopiec.

Aniela, sztywna z wrażenia, uśmiechnęła się półgębkiem.

– Co ty tu robisz? – spytał on. – Nie mówiłaś, że pracujesz i w Merkurym… Franiu.

Małgorzata Musierowicz Kłamczucha

Stanowczo mama miała właściwości żywej wody z cudownego źródła. Gabriela wracała do domu zreanimowana, wyleczona ze wszystkich zmartwień, z problemem Jasia Pyziaka na czele. Jednakże na moście Teatralnym nastrój ten uległ odmianie, gdyż przechodząc koło przystanku ujrzała charakterystyczną wysoką sylwetkę z orlim profilem. Pyziak czekał na tramwaj naprzeciwko sklepu z obuwiem. Stał twarzą do hotelu „Merkury”, więc oczywiście nie mógł nie dostrzec, jak Gabrysia idzie przez jezdnię. A jednak spojrzał na nią jak na powietrze, bez śladu jakiejkolwiek emocji na twarzy. Gabrieli zamarł na ustach półuśmiech pólprzyzwolenia i żeby ukryć jego ślady, wytarła nos rękawiczką.

Małgorzata Musierowicz Kwiat kalafiora

Jeżycjada
Hotel Merkury przy ul. Roosevelta 20 w Poznaniu. To tutaj ciotka Lila była świadkiem sceny, w której Pawełek  (– Co wy z tym Pawełkiem? – zdziwiła się Gabrysia. – Toż to mydłek. Zupa mleczna. Kakao z pianką i ptyś. – Małgorzata Musierowicz Kwiat Kalafiora) zamiast Anieli Kowalik zobaczył Franciszkę Wyrobek.
Jeżycjada
Mercure Warszawa Grand przy ul. Kruczej 28 w Warszawie.
Jeżycjada
Hotel Merkury w Poznaniu, 1964 r., zdj. P. Krassowski. Źródło zdjęcia portal FotoPolska.
Jeżycjada
Hotel Merkury w Poznaniu, 1964 r., zdj. J. Korpal. Źródło zdjęcia portal FotoPolska.

RONDO KOPERNIKA

Rondo Kopernika w Poznaniu to od 1992 r. Rondo Kaponiera, jednak dla miłośników Jeżycjady nazwa raczej się nie zmieniła, ale sami poznaniacy używali ponoć nazwy „Kaponiera” nawet wtedy, gdy rondo mianowane było ˜„Kopernikiem”. Ale czy tak było w rzeczywistości? W każdym razie radni uznali, że Poznań ma wystarczającą ilość „Koperników” (ulica i osiedle), więc zmienili nazwę ronda. Potem, dla odmiany, któremuś z radnych nowa nazwa skojarzyła się ze słowem „capo” i też było źle. Z tym rondem i przejściem podziemnym od samego początku były zresztą same problemy. Największe, zdaje się, w czasie przebudowy, która miała być gotowa na rozpoczęcie w Polsce i na Ukrainie Euro2012, a nie wyrobiono się na mistrzostwa nawet te organizowane cztery lata później. Cóż, w Warszawie też zamknęli Świętokrzyską akurat na Euro – bo przecież w stolicy buduje się metro podziemne metodą odkrywkową.

W Warszawie bohaterowie śmigaliby po przejściach podziemnych w Centrum i zamiast na Bałtyk, Pomnik Światowida czy ulicę Roosevelta, wychodziliby z podziemi w stronę Rotundy albo Pałacu Kultury i Nauki.

Rondo Kopernika to węzłowy punkt Poznania, położony na skrzyżowaniu Armii Czerwonej z Roosevelta, w sąsiedztwie hotelu Merkury i mostu Dworcowego, z perspektywą na stare budynki Uniwersytetu, a dalej – plac Mickiewicza z dwoma pomnikami: wieszcza i Poznańskiego Czerwca. Pod Rondem jest przejście podziemne wybudowane w latach siedemdziesiątych naszego stulecia. Marmurowe ściany tej imponującej inwestycji widziały już od tego czasu wiele różnych scen, nawet historycznych.

Małgorzata Musierowicz Opium w rosole

Na marmurowych ścianach tej podupadłej inwestycji z gierkowskiego okresu PRL-u widniały obecnie aerozolowe napisy potępiające skinów, stare plakaty wyborcze powiewające wystrzępionymi rogami, reklamowe ulotki wróżek i sekt oraz kursów bussiness English, szkoły wdzięku i kształtowania osobowości, tudzież oderwane od świata polityki, reklamy i nawet metafizyki obwieszczenia typu „Kocham Marzenke”.

Małgorzata Musierowicz Noelka

Jeżycjada
Przejście podziemne pod Rondem Kopernika w Poznaniu (obecnie Rondo Kaponiera). Elka nie dostała już gazety w żadnym z okolicznych kiosków, więc szybkim krokiem (zawsze chodziła szybko, choćby jej się nawet nie spieszyło), ruszyła w stronę przejścia podziemnego pod Rondem Kopernika. (Małgorzata Musierowicz Noelka)
Jeżycjada
Przejście podziemne pod Rondem Romana Dmowskiego w Centrum w Warszawie na skrzyżowaniu Alej Jerozolimskich i ul. Marszałkowskiej.

LO im. STEFANA ŻEROMSKIEGO

Absolwentami Liceum Żeromskiego jest wielu bohaterów Jeżyjady: wszystkie cztery siostry Borejko, Danusia i Pawełek, Cesia i Hajduk (późniejszy dyrektor owego liceum), Bebe i Dumbo, Kreska, Jacek Lelujka, Bella i Przeszczep czy Róża i Fryderyk (Laura nie zamierzała w roku przyszłym iść szlakiem rodzinnej tradycji i zdawać do liceum Żeromskiego. Po pierwsze, dyrektor jej się nie podobał. Po drugie, pociągający Wiktor Lelujka uczył się w „Marynce”, czyli w liceum św. Marii Magdaleny; nadto, nauczyciele z „Marynki” nie pozostawali w długoletnich związkach przyjaźni z domem Borejków, co nareszcie dać mogło przynajmniej jednej jego mieszkance upragnioną anonimowość i odrobinę choćby wolności. – Małgorzata Musierowicz Tygrys i Róża).

Liceum Ogólnokształcącego im. Stefana Żeromskiego (raz nr 12, innym zaś 15) w Poznaniu nie ma, jednak uczniowie i absolwenci poznańskich szkół na podstawie opisów z Jeżycjady wywnioskowali, że chodzi o Marcinka, czyli I Liceum Ogólnokształcące im. Karola Marcinkowskiego przy ul. Bukowskiej 16 w Poznaniu, być może dla niepoznaki określone przez Bernarda mianem „posępnego gmaszyska”. (Oby wszystkie szkoły tak wyglądały!) Mieści się ono w neogotyckim, ceglanym budynku wzniesionym w latach 1901-1903. Jednym z absolwentów ówczesnego gimnazjum był Jerzy Waldorff, varsavianista, honorowy obywatel Warszawy, założyciel Społecznego Komitetetu Opieki na rzecz Ochrony Starych Powązek. Zaprosiliśmy Jerzego Waldorffa do gry Umberto Eco Come va? (Jak leci?), w której na owo pytanie „odpowiadali” słynni warszawiacy.

W Warszawie natomiast Liceum Ogólnokształcące, którego patronem jest Stefan Żeromski, istnieje – a jakże – jest to XL Liceum Ogólnokształcące z Oddziałami Dwujęzycznym przy ul. Platynowej 1. Powstało w 1952 r., początkowo mieściło się przy ul. Żytniej, gdzie dzieliło budynek ze Szkołą Podstawową nr 166. Liceum przeniosło się na Platynową w 1964 r. W uroczystości nadania szkole imienia Stefana Żeromskiego, która odbyła się w 1959 r., uczestniczyła córka pisarza, Monika Żeromska. Na stronie liceum czytamy: Szkoła posiada wieloletnią tradycję kształcenia humanistycznego, matematycznego i językowego (ma np. klasę dwujęzyczną z językiem angielskim), co przekłada się na coroczne wyniki maturalne oraz wysokie wyniki EWD (Edukacyjna wartość dodanametoda analizy pozwalająca oszacować wkład szkoły w wyniki egzaminacyjne uczniów).

Za moich czasów było to jedno z najlepszych liceów w Warszawie i, jak widzę, pozostaje nim do dziś. Liceum Żeromskiego było moim drugim wyborem, wybrałam jednak inną szkołę, której patronem był, nomen omen, również Stefan Żeromski.

Im bardziej zbliżał się do posępnego gmaszyska, tym większe go [Bernarda] ogarniało przygnębienie. (…) Zdawało mu się, że całe otoczenie z wolna nabiera głuchego, ciemnego kolorytu, a kiedy się zatrzymał przed złowrogim budynkiem z pruskiego muru, wezbrała w nim głęboka żałość.

– Biedne, biedne dzieci – powiedział sobie. – Oto, co mają, zamiast ciepłego, jasnego środowiska macierzyńskiego. Toż to wygląda jak budynek policji.

Małgorzata Musierowicz Brulion Bebe B.

Budynek liceum był stary – a ona [Kreska] nigdy nie przepadała za tymi poniemieckimi gmachami o grubych murach, tłumiących wszelkie odgłosy i o oknach wysokich, osadzonych tak głęboko, że zawsze sączyło się z nich takie samo światło – dalekie i martwe, niezależnie od pogody. Potężne drzwi, zamykające się z przeciągłym łoskotem, przywodziły Kresce na myśl więzienie i rozstrajały ją do reszty.

Małgorzata Musierowicz Opium w rosole

W liceum imienia Żeromskiego każdy początek roku szkolnego już od siedemdziesięciu pięciu lat obchodzony był na drugim piętrze, w wielkiej auli. I dziś nie odstąpiono od tradycji. Tłumy młodzieży (liceum było bardzo duże i bardzo ludne) szły nieprzerwanym ciągiem pod górę, wąskimi schodami (pamiętającymi jeszcze czasy zaboru pruskiego), mijając neogotyckie okna witrażowe. […] Tata twierdził, że to świetne liceum, że kończyły je wszystkie cztery siostry Borejko i że trzeba iść w ich dobre ślady.

Małgorzata Musierowicz Córka Robrojka

Jeżycjada
Marcinek w roli Liceum Żeromskiego w Poznaniu, które ukończyły wszystkie Borejkówny. Zdjęcie Radomil, CC BY-SA 3.0.
Jeżycjada
XL Liceum Ogólnokształcące z Oddziałami Dwujęzycznymi im. Stefana Żeromskiego, ul. Platynowa 1 w Warszawie.

LICEUM POLIGRAFICZNE

Uczniami Liceum Poligraficznego byli m.in. Aniela Kowalik, Robert Rojek, Janusz Pyziak i Joanna Borejko.

Liceum Poligraficzne, a w rzeczywistości Technikum Poligraficzno-Księgarskie im. Joachima Lelewela, mieściło się przy ul. Różanej 17 na Wildze. Budynek zaprojektował znany poznański architekt Adolf Piller w 1933 r. jako siedzibę prywatnego gimnazjum. W 1972 r. w gmachu umieszczone zostało również Technikum Łączności nr 2. W 1977 r. obie szkoły zostały połączone w Zespół Szkół Zawodowych, który w 2002 r. został przeniesiony na ul. Działyńskich 4/5. Obecnie szkoła funkcjonuje pod nazwą Technikum Poligraficzno-Administracyjne i kształci uczniów m.in. w klasie „technik grafiki i poligrafii cyfrowej”. Zawód ten umożliwia zdobycie kwalifikacji tj. przygotowywanie materiałów graficznych do procesu drukowania, drukowanie cyfrowe i obróbka druków, projektowania grafiki, modelowania i drukowania obiektów 3D. Zajęcia odbywają się w pracowniach komputerowych, w których uczniowie obsługują ploter, skaner, tablety graficzne, drukarki cyfrowe, aparaty fotograficzne itp. Wiele się zatem zmieniło od czasów Anieli i Robrojka, którzy składali zawiadomienia o ślubie w drukarni akcydensowej (drobne wyroby poligraficzne, głównie jednokartkowe) na ulicy Wielkiej, gdzie uczyli się rozkładu kaszty (szuflada drukarska podzielona na przegródki, w których mieszczą się czcionki i justunek, czyli materiał ślepy – sztabki wstawiane pomiędzy czcionki, wypełniające miejsca w kolumnie) i zdobywali teoretyczną wiedzę o materiałach światłoczułych i fotografowaniu w Zakładach Graficznych na Wawrzyniaka.

W Warszawie Aniela i Robrojek mogliby zostać uczniami Zespołu Szkół Poligraficznych im. Marszałka Józefa Piłsudskiego przy ul. Stawki 14, a jest to szkoła nie byle jaka, bo szczyci się ponad dziewięćdziesięcioletnią tradycją. Otwarcie szkoły miało miejsce w 1926 r., placówka mieściła się wówczas przy ul. Składowej 3 (obecnie Pankiewicza) i kształciła drukarzy, rysowników oraz fotografów. W latach 30. przeniosła się na ul. Konwiktorską. W kolejnych dekadach placówka wielokrotnie zmieniała nazwy i zakres edukacji: kształciła tylko mężczyzn, była gimnazjum, technikum i liceum. W 1968 r. odbyła się inauguracja nowego roku szkolnego Zespołu Szkół Zawodowych nr 4 w nowo wybudowanym gmachu przy ul. Stawki 14. Budynek ten otrzymał tytuł Mistera Warszawy dla najbardziej nowoczesnego i funkcjonalnego obiektu użyteczności publicznej zbudowanego w Warszawie w 1968 r. W 1991 r. szkoła ponownie przyjęła imię marszałka Józefa Piłsudskiego. Obecnie placówka oferuje naukę w zawodach: technik poligraf, technik cyfrowych procesów graficznych, technik procesów drukowania i drukarz. W 2013 r. w rankingu Perspektyw szkoła uzyskała I miejsce w Ogólnopolskim Rankingu Egzaminów Zawodowych oraz III miejsce w rankingu Techników Województwa Mazowieckiego, a w 2015 r. Technikum Poligraficzne otrzymało tytuł Srebrnej szkoły, zajmując w Rankingu Egzaminów Zawodowych I miejsce w Warszawie, I miejsce w województwie mazowieckim i VI miejsce w Polsce.

Ale jest też inna opcja – Liceum Księgarskie im. Stefana Żeromskiego, którego jestem absolwentką. Szkoła ta – obecnie o nazwie Technikum Księgarskie (wchodzące w skład Zespołu Szkół nr 18) – mieści się przy ul. Stefana Żeromskiego 81 na Żoliborzu. Jej początki sięgają 1949 r., kiedy to przy ul. Szpitalnej 5 powstało Państwowe Liceum Księgarskie, skąd przeniosło się na Klonową, następnie na Wiktorską, a potem na Myśliwiecką (razem z Liceum Batorego) w oczekiwaniu na swój docelowy adres w ramach programu „1000 szkół na Tysiąclecie”. Uroczyste otwarcie nowego budynku odbyło się w 1963 r. Szkołę opieką otoczyli księgarze, wydawcy, literaci, powstawały też pierwsze podręczniki do przedmiotów zawodowych. Znane są  doroczne kiermasze książki organizowane przez uczniów – był to projekt mojej pracy dyplomowej, który, razem z egzaminem dyplomowym, zaliczyłam celująco, otrzymując w nagrodę książkę o Karkonoszach z 1982 r. Uczono nas tam księgoznawstwa, bibliografii, marketingu i reklamy, mieliśmy także praktyki zawodowe w prawdziwych księgarniach. Obecnie, oprócz zawodu technika księgarstwa, szkoła oferuje zdobycie zawodu technika grafiki i poligrafii cyfrowej. Uczniowie poznają tajniki poligrafii, ucząc się obsługi aplikacji graficznych oraz obsługi maszyn i urządzeń przeznaczonych do druku i obróbki publikacji graficznych. Uczniowie zapoznają się także z modelowaniem trójwymiarowym, skanowaniem przestrzennym oraz drukowaniem modeli 3D. Aniela i Robert byliby więc chyba zadowoleni.

No i to Liceum Poligraficzne! Mieściło się to w brzydkiej dzielnicy zwanej Wildą. Ulica Różana zaś była ponurym zaułkiem bez śladu zieleni. Prawda, jej wylot skierowany był na sporą skarpę, porośniętą trawą i drzewkami, ale kiedy człowiek spojrzał na pędzące ulicą Marchlewskiego sznury samochodów, przeraźliwie dzwoniące tramwaje, ryczące ciężarówki i traktory, kłęby spalin i kurzu, a w perspektywie – na wznoszone przez PPB nr 2 zręby hotelu „Poznań” – zieleń skarpy zdawała się komicznym dodatkiem do całego tego piekła, szczegółem, który miast koić znużone nerwy mieszczuchów, pogłębiał tylko smutne wrażenie izolacji od natury. l budynek liceum był oczywiście szary – jak wszystko w tej smutnej dzielnicy – opatrzony czerwonymi tablicami i odrzwiami z dziwną wielką żelazną klamką. Sznury uczniów ciągnęły doń ze wszystkich stron ulicy Różanej, od biegnącej w dole ulicy Dzierżyńskiego, z przystanków tramwajowych i autobusowych.

Małgorzata Musierowicz Kłamczucha

Jeżycjada
Technikum Poligraficzno-Księgarskie w Poznaniu, ul. Różana 17, zdjęcie pochodzi z portalu Nasza Klasa.
Jeżycjada
Zespól Szkół Poligraficznych im. Marszałka Józefa Piłsudskiego, ul. Stawki 14 w Warszawie.
Jeżycjada
Jeżycjadowe Liceum Poligraficzne w Poznaniu, obecnie Collegium Marianum, ul. Różana 17, zdjęcie Nostrix, CC BY-SA 3.0.
Jeżycjada
Technikum Księgarskie, ul. Żeromskiego 81 na Żoliborzu w Warszawie.

FOTO-ANGELO

Rodzina Borejków, jeżeli już korzystała z usług zakładu fotograficznego, zapewne było to Foto-Angelo – głównie dlatego, że mieli tam po drodze, punkt ten znajduje się bowiem przy ul. Roosevelta 11. Mimo upływu lat zakład nadal działa. I nadal ma oldskulowy szyld. Jednak słynne zdjęcia Wojtka, na których był głównie on sam jako wspaniały narciarz oraz słynne zdjęcia Romy, na których był głównie Baltona (leżący na podłodze, grający na organkach, oblizujący się nad miseczką ryżu i gapiący się ukradkiem na nogi Patrycji) – uwieczniony podczas imprezy sylwetowej u Romy na pięterku – Patrycja, Roma i Wojtek odbierali nie w Foto-Angelo, a w Kodaku na Zwierzynieckiej. Całkiem spory kawałek dzieli te dwa punkty.

W Warszawie Borejkowie zanosiliby klisze do Zakładu fotograficznego Siemaszków, który istnieje od 1919 r. i mieści się przy ul. Grójeckiej 40 na Ochocie, niedaleko pl. Narutowicza. Jeżeli pomyślimy o nadwornym fotografie starej Warszawy, z pewnością na myśl przyjdzie nam Zbyszko SIemaszko. Archiwum jego zdjęć w NAC-u przekracza liczbę siedmiu tysięcy. Ojciec Zbyszka, Leonard, prowadził przed wojną na Kresach zakład fotograficzny; fotografią zajmuje się też wnuk Maciej i prawnuk Filip, który długo bronił się przed fotografią, ale w końcu i on uległ jej magii.

Na skrzyżowaniu Roosevelta i Dąbrowskiego unosiły się obłoki spalin. Aniela wstrzymała oddech. O, dalekie białe plaże Łeby! O, lesie sosnowy! O, powietrze jodowe i wonne!

– Cześć – powiedział żeński głos za plecami Anieli i czyjaś dłoń pociągnęła ją za łokieć. Zielonooka! Stała, jak zwykle, nieco zgarbiona i niepewnie uśmiechnięta obok witryny Foto-Angelo.

– Idziesz na próbę? – spytała Aniela.

Cesia skinęła jasną, rozczochraną głową. Mimo woli Aniela stwierdziła, że zielonookiej nie sposób nie lubić. Zwłaszcza jeśli się wie, że Pawełek darzy ją sympatią czysto koleżeńską, w przeciwieństwie do ponurego Hajduka, który za Cesią świata nie widzi.

Małgorzata Musierowicz Kłamczucha

– Gabrielo, miałaś do mnie nie mówić per „stary”!!
– A, słusznie. A jak byś wolał?
– Janusz! Janusz, do stu diabłów! Nie „stary”, nie „Pyziaczku” i nie „koleś”! Janusz! Albo – Jasiu…
– Żałosne, żałosne, koleś. Niech ci mówią „Jasiu” te wszystkie twoje… kwiatuszki. – To mówiąc, Gabriela wyrwała dłoń z ręki Pyziaka i ruszyła energicznym krokiem ku pobliskiemu skrzyżowaniu ulic Roosevelta i Dąbrowskiego. Pyziak za nią.
– Kwiatuszki? Kwiatuszki. Jakie znów kwiatuszki?!
– Jabłoni. Stary, naprawdę lepiej byś milczał. Mówiłam ci tyle razy.
– Mówiłaś. Balona ze mnie robiłaś, kwiatuszku.
– Tylko nie to, Pyziak, nie jestem żadnym kwiatuszkiem!
– O, w istocie – rzekł Pyziak. – Kwiatuszkiem to ty nie jesteś. Dobitne to stwierdzenie zdziwiło nieco Gabrielę. Przystanęła pośrodku jezdni.
– Ach, nie?
– Nie – rzekł Pyziak mściwie. – Przypominasz mi raczej coś z warzyw. O, kalafior, stara. Kalafior. Jesteś tak pozbawiona wdzięku i romantyzmu jak on. Jesteś wcieloną prozą życia. Córka takiego ojca! Niestety. Mam cię odprowadzić pod dom czy już sama trafisz?
– O, sama trafię, dziękuję ci uprzejmie – odparła Gabrysia głosem zdławionym z urazy i odwróciwszy się na pięcie, zostawiła Pyziaka koło witryny Foto-Angelo.

Małgorzata Musierowicz Kwiat kalafiora

Ale Roma spojrzała na nią przez te swoje lennonki i powiedziała chłodno:
– Przecież jesteś głodna! – i tym sposobem zamknąwszy Patrycji usta, zostawiła ją z Wojtkiem na rogu Roosevelta, tuż przed witryną Foto-Angelo, z jego reklamą zdjęć komputerowych w trzy minuty.

Małgorzata Musierowicz Pulpecja

Jeżycjada
Zakład fotograficzny Foto-Angelo, ul. Roosevelta 11, Poznań. Oparły się o żelazną barierkę przed witryną Foto-Angelo i z lubością rozprawiały dalej. (Małgorzata Musierowicz Pulpecja)
Jeżycjada
Zakład fotograficzny Siemaszkowie, ul. Grójecka 40 w Warszawie. Zakład istnieje od 1919 r.

KAWIARNIA EWA

Kawiarnia ta działała jeszcze kilka lat temu w Gmachu Zakładu Ubezpieczeń Społecznych w Poznaniu przy ul. Dąbrowskiego 12/16 (narożnik Mickiewicza). Jest to modernistyczny biurowiec zbudowany w 1931 r. według projektu Mariana Andrzejewskiego. Na początku mieścił się tu także Bank Rolny i inne biura. Podczas wydarzeń Czerwca 56 na dachu budynku znajdowała się stacja zagłuszająca radiostacje zachodnie. 28 czerwca demonstranci wdarli się na dach biurowca i zrzucili aparaturę.

W Warszawie Robrojek spotkałby się z Anielą w barze Zodiak, modnym lokalu w obecnym Pasażu WIicha w Centrum, jednym z pierwszych barów szybkiej obsługi w Warszawie, który powstał w latach 60. razem z zabudową Ściany Wschodniej. Atrakcją baru były „hamburgery” w formie mrożonych placków przyrządzanych na oczach klientów. Lady były umieszczone wzdłuż okien, można było dzięki temu obserwować ruch uliczny i modne ówcześnie stylizacje, w jakich dumnie paradowały warszawianki koło Rotundy. Architekturę wyróżniała mozaika i finezyjny napis. Obecnie w miejscu tym mieści się lokal popularnej sieci fast-foodów, napis Zodiak jest bardzo skromny. Czekamy na Warszawski Pawilon Architektury ZODIAK.

To właśnie w kawiarni „Ewa” mściwa Aniela podstępem nakłoniła Pawełka do zjedzenia dwudziestu pączków. Po honorowym zjedzeniu przez Pawełka dziewiętnastu pączków przerażony Robert zawiózł go do szpitala dyżurnego i – jak Anieli doniosła zbulwersowana Cesia – uratował tym samym nieszczęśnika od bardzo poważnych przypadłości trawiennych. Lekarz przepłukał Pawełkowi trzewia, zalecił długotrwałą dietę lekko strawną i wypuścił go do domu, pukając się znacząco w czoło i jednocześnie wzruszając ramionami. (…) Byli obrażeni. Obaj. Zupełnie jakby to płukanie żołądka również i z duszy Rójka wyssało wszelkie ciepłe uczucia dla Anieli. (Małgorzata Musierowicz Kłamczucha)

Co do Anieli, znajdowała się ona w tym czasie na rogu Mickiewicza i Dąbrowskiego, w ciemnawej sali kawiarni „Ewa”. Siedziała przy brudnym stoliku, wdychała dym papierosowy wydmuchiwany przez kilkanaście jam ustnych naraz i patrzała w rozpromienione oblicze kolegi Roberta Rojka, który zapominając o stojącej przed nim kawie brazylijka całą uwagę poświęcał osobie owej wspaniałej koleżanki.

Małgorzata Musierowicz Kłamczucha

W pół godziny później drżąca ze zdenerwowania Aniela zasiadła z rozmachem w kawiarni „Ewa”. Przed chwilą, z automatu przy wejściu, rozmawiała z Rojkiem, który, jak zwykle z zachwytem, oświadczył, że oczywiście już leci i z miłą chęcią wysłucha, co Anielę gryzie.

U młodej, bladej kelnerki Aniela zamówiła kawę kolumbijkę i drożdżówkę. Ledwie zdążyła ją skubnąć, gdy do stolika przysiadł się, pełen poczucia winy, Pawełek.

[…]

– Co zamówiłaś? – Robrojek uśmiechnął się do bladej kelnerki, która natychmiast przydreptała do stolika. – Poproszę o herbatę. I drożdżówkę. Jestem głodny jak wilk, bo przerwano mi podwieczorek.

– Drożdżówki nie radzę – powiedziała poufnie kelnerka. – Mamy pączki, nawet dosyć świeże.

– Pączki! – ucieszył się Robrojek.

– Pączki? – zainteresowało Pawełka.(…)

– Poproszę dwa – rzekł Robrojek.

– A ja cztery – wtrącił Paweł.

– Cztery? – spytał z niedowierzaniem Rojek, koso popatrując na Pawełka.

– Pawełek jest duży i silny i musi dużo jeść – oświadczyła Aniela, którą nagle olśnił pewien pomysł. – Jestem pewna, że bez najmniejszego wysiłku zjadłby dziesięć pączków, co mówię, nawet piętnaście.

– Bardzo wątpię – zaśmiał się Rojek.

– A ja nie wątpię. Prawda, Pawełku, że zjadłbyś piętnaście pączków?

– Obojętnie – napuszył się Pawełek.

– To zjedz. Pokaż Robertowi, co potrafisz.

– Pani poda piętnaście – zarządził Pawełek tonem wojewody.

– Anielka, zamęczysz chłopaka – przejął się Rojek, który miał dobre serce i już zaczynał pojmować perfidny plan Anieli. Tylko że jego wstawiennictwo mogło odnieść wyłącznie skutek odwrotny.

– Dwadzieścia – rzucił Paweł osłupiałej kelnerce. – No, dlaczego pani stoi? Proszę przynieść, co zamówiłem.

Małgorzata Musierowicz Kłamczucha

Jeżycjada
Kawiarnia Ewa w gmachu ZUS-u na rogu ul. Dąbrowskiego i Mickiewicza. Nietrudno było znaleźć Robrojka w książce telefonicznej. Mieszkał on nawet niedaleko, na Polnej, i zjawił się w kawiarni „Ewa” już w dziesięć minut po telefonie Anieli, mimo że w telewizji były właśnie wiadomości sportowe. (Małgorzata Musierowicz Kłamczucha)
Jeżycjada
Napis „Zodiak” na budynku w Pasażu Wiecha w Warszawie.
Jeżycjada
Okna niegdysiejszej kawiarni „Ewa” przy ul. Dąbrowskiego róg Mickiewicza. – Miałam obrzydliwy dzień – wyznała wpierając łokieć w stolik, a twarz w dłoń i zasilając to masą światowego wdzięku, jak przystało na bywalczynię kawiarni w mieście wojewódzkim. – Wszystko się sprzysięgło, żeby mi dokuczyć. Nawet pogoda. (Małgorzata Musierowicz Kłamczucha)
Jeżycjada
Kawiarnia „Zodiak” w Pasażu Śródmiejskim, 1969 r., zdj. Grażyna Rutkowska, Narodowe Archiwum Cyfrowe, Sygnatura: 40-W-2-14.

BAR KOCIAK

Bar Kociak, w którym Robrojek tańczył dla Anieli na linie, a ona nic, mieści się przy ulicy zwanej obecnie św. Marcin. Nazwa ulicy wywodzi się od osady, która w XII wieku powstała wokół kościoła św. Marcina, nazywanej przedmieściem Świętego Marcina lub po prostu Świętym Marcinem (stąd nazwa ulicy Święty Marcin, a nie Świętego Marcina). W latach 1945–1989 ulica nosiła nazwę Czerwonej Armii. Bar Kociak dzielnie się trzyma, dając opór zmianom gastronomicznym i aranżacyjnym (wystrój się nieco zmienił, ale nie za mocno), niektórzy to doceniają, inni nieco sobie kpią, wszyscy jednak traktują jako ciekawostkę. Co do menu, to chyba dużo hałasu o nic – przesłodzony koktajl podany nawet w tak przestudiowanym wnętrzu, nadal pozostaje przesłodzony.

Warszawa również ma lokale, których czas się nie ima. W przeciwieństwie do wielu z nich, które jedynie naśladują dawny styl, Bar Kawowy przy al. „Solidarności” koło pl. Bankowego to autentyk. Pisaliśmy o nim więcej w poście na temat Warszawy lat 60.

– Robert Rójek – przedstawił się piegowaty, kiedy pili drugą coca-colę w „Kociaku” na ulicy Armii Czerwonej. – W podstawówce wszyscy na mnie mówili Robrojek albo Robek. W ogóle nazwisko moje było przedmiotem kpin i uciechy. Co cię gnębi?

– Hm? – ocknęła się Aniela.

– Co cię gnębi, pytam. Siedzisz tu smutna, podczas gdy ja tańczę przed tobą na linie.

Małgorzata Musierowicz Kłamczucha

Jeżycjada
Bar Kociak przy ul. Święty Marcin 28 w Poznaniu. – Uważam, że jesteś bardzo ładna – powiedział rudy i zaczerwienił się po uszy. Aniela, zdjęta litością, udała, że tego nie widzi. Karłowaty Robrojek nie miał u niej szans, choćby tańczył na linie dwakróć wdzięczniej i sypał dowcipami jeszcze obficiej. Nie miałby u niej szans nawet wówczas, gdyby dysponował wzrostem i urodą Redtbrda. Szansę u Anieli miał tylko Pawełek. Cała reszta chłopaków po prostu nie istniała. (Małgorzata Musierowicz Kłamczucha)
Jeżycjada
Bar Kawowy, aleja „Solidarności” 66a, Warszawa.

PARK SOŁACKI – RESTAURACJA MERIDIAN

Do Parku Sołackiego bohaterowie Jeżycjady zachodzą dosyć często, zwałszcza na mostek. Nie ma się co dziwić, bo to prawdziwy Mostek Zakochanych rodem z Ani z Zielonego Wzgórza. Trzeba osobiście się przekonać, czy można na nim grać w Misie-patysie. Spotkaliśmy na mostku prawdziwych poszukiwaczy skarbów, a raczej poławiaczy, którzy spuszczali do wody magnes przyczepiony do liny i sprawdzali, czy pod taflą wody kryją się jakieś metalowe skarby. Opowiadali, że czasem znajdują prawdziwe cudeńka: stare papierośnice, sztućce, a nawet broń z czasów II wojny światowej. Trzeba przyznać, że to bardzo pożyteczne hobby – znajduje się skarb, oczyszczając przy okazji rzeki, jeziora, stawy i inne zbiorniki wodne.

Park został ostatecznie zagospodarowany w 1911 r., sto lat później został obwołany najpiękniejszym miejscem Poznania, bijąc na głowę nawet Stary Rynek i secesyjne kamienice. W parku byliśmy wieczorem, kiedy żaby dawały koncert, a w restauracji Meridian była prawie pusta. Skojarzyła nam się ona z włoską restaruracją St Antonio w Parku Saskim. Podobieństwo polega na tym, że obie restauracje otwarto w parku, ale warszawski lokal tętni życiem o każdej porze. Restauracja powstała w 1996 r. i mieści się w skrzydle Pałacu Błękitnego.

Aniela i Krystian, których deszcz złapał w Parku Sołackim, zdołali dobiec w ostatniej chwili na taras parkowej restauracji, która niestety była w remoncie. Stanęli więc pod drewnianym daszkiem, ciągnącym się przez całą długość tarasu i dzięki temu mieli możność podziwiać niezwykłą ulewę, bijącą w sołacki stawek.

Małgorzata Musierowicz Brulion Bebe B.

Zaczęło mżyć. Doszli nad Stawek Sołacki, gdzie z powodu pogorszenia pogody nie było już żadnych spacerowiczów(…). Byli, owszem, jacyś goście w restauracji Meridian, ale raczej wewnątrz. Na tarasie szybko topniała liczba odważnych.

Małgorzata Musierowicz Córka Robrojka

Jeżycjada
Restauracja Meridian w Parku Sołackim w Poznaniu. Łódź czekała w krzakach, ukryta starannie za budynkiem szaletu. Schowano ją tak doskonale, że nie było jej widać z żadnego punktu alejki. (Małgorzata Musierowicz Córka Robrojka)
Jeżycjada
Restauracja St Antonio w Pałacu Błękitnym w Parku Saskim w Warszawie.

PARK MONIUSZKI

Kolejna ukochana scena – Cesia kryjąca się po krzakach w Parku Moniuszki! Kry się w nich także przystojny brodacz. Tylko gdzie te krzaki? Pod koniec lat 70. rosły pewnie inne, teraz koło pomnika są zbyt niskie, żeby się za nimi schować, a przy ogrodzeniu – zbyt kłujące. (Sprawdzaliśmy!)

Park Moniuszki zwany był niegdyś Ogrodem Fehlana, Parkiem Goethego, a potem Parkiem Miejskim. Udostępniony został w 1905 r. Pomnik Stanisława Moniuszki stanął  na terenie parku w 1924 r.  Rok wcześniej odsłonięto w parku popiersie Chopina, ale w 1961 r. zostało ono przeniesione do parku jego imienia na Starym Mieście.

W Warszawie Cesia chowałaby się w naszym ukochanym Parku Ujazdowskim nieopodal wspaniałego pomnika Ignacego Jana Paderewskiego. Park Ujazdowski jest nieco starszy od poznańskiego, udostępniony został w 1896 r. W lipcu 1965 r. park został wpisany do rejestru zabytków. Legenda mówi, że podczas koronacji cara Mikołaja I na króla Polski w 1829 r. na terenie, który później stał się Parkiem Ujazdowskim, fontanny miały tryskać winem, piwem i pitnym miodem.

Przed nią było skrzyżowanie, za którym łagodnym półkolem biegł murek otaczający park. Wyraźnie widać było stojące na wysokim postumencie brązowe popiersie Moniuszki, otoczone bujnie rosnącymi tujami i krzewami. Tłumiąc oddech Cesia stanęła za słupkiem ze światłami sygnalizującymi i z tego ukrycia zerknęła na drugą stronę jezdni. Przed pomnikiem nie było nikogo.

(…) Trzeba się jakoś ukryć. O, może za tymi krzaczkami z tyłu pomnika. Gdyby brodacz przyszedł, pozwoli mu trochę poczekać i kiedy on już na dobre zacznie się niepokoić, ona wycofa się ostrożnie na ścieżkę i wyjdzie na polankę przed pomnikiem z miną niezależną.

(…) Skoczyła zaś z taką energią, że zbiła z nóg jakiegoś faceta w baranicy, który teraz leżał z twarzą w śniegu i czepiając się jedną ręką pobliskiego krzaczka, usiłował się podnieść. (…)

– Ty smarkulo, ty! – dodał z obrzydzeniem, patrząc na Cesię. Cesia w jednej chwili straciła dech. Przed nią, na wyciągnięcie ręki, stał cudowny brodacz!

Patrzył swymi przepastnymi oczami – i nie poznawał jej! (…)

– „Mój płaszcz” – przeleciało przez głowę Cesi.

– Niezłe masz nogi – powiedział brodacz życzliwie. – Słuchaj, mała, nie chciałabyś pójść do kina?

Małgorzata Musierowicz Szósta klepka

Za dwadzieścia szósta znalazł się w okolicy bezlistnego, wilgotnego Parku Moniuszki. I wtedy właśnie ją zobaczył. Kreskę.
Roześmiana, śliczna, zarumieniona, w rozpiętym płaszczu i z gołą głową, Kreska pędziła przez parkową alejkę.

Małgorzata Musierowicz Opium w rosole

Po drugiej stronie jezdni rozpościerał się park Moniuszki ze swymi starymi drzewami, rozległym trawnikiem, okrywającym się pierwszą zielenią, oraz dwiema piaskownicami, które ktoś już wypełnił świeżym piaskiem.

Małgorzata Musierowicz Pulpecja

Jeżycjada
Popiersie Stanisława Moniuszki w Parku Moniuszki w Poznaniu. – Okoliczności nam nie sprzyjają. Spotkajmy się jeszcze. Na przykład w pierwsze święto, w parku Moniuszki, pod pomnikiem. O czwartej. – Nie ma mowy – odparła Cesia, z trudem ukrywając zachwyt. Po raz pierwszy w życiu ktoś proponował jej randkę! (Małgorzata Musierowicz Szósta klepka)
Jeżycjada
Pomnik Ignacego Paderewskiego w Parku Ujazdowskim w Warszawie.

KINO BAŁTYK

Jeżycjada wspomina czasem, że bohaterowie chadzają do kina, albo koło kina akurat przechodzą, żeby lepiej zobrazować daną scenę. Kino Bałtyk istniało w latach 1929-2002 przy Rondzie Kopernika (Kaponiera). Budynek powstał w latach 1928-1929 według projektu Sylwestra Pajzderskiego. Oprócz kina mieściła się tu również restauracja, księgarnia oraz mieszkania pracowników PKO. Kino zostało otwarte w 1929 r. jako Kino Stylowe, potem zmieniło nazwę na Oświatowe, a po wojnie – na Bałtyk. Ostatni seans odbył się w lipcu 2002 r. Widzowie mogli kupić na aukcji fotele kinowe. Rozbiórka budynku rozpoczęła się w listopadzie 2003 r. Na jego miejscu zbudowany został hotel Sheraton Poznań, a od strony ul. Roosevelta powstało Centrum Obsługi Biznesu „Bałtyk”, które ma stanowić przykład łączenia starej i nowej architektury.

W Warszawie bohaterowie Jeżycjady chadzaliby pewnie do Iluzjonu, Luny, Ochoty albo W-Z. Dlaczego? Bo to były moje kina i właśnie tam zapraszałabym Gabrysię, Cesię, Hajduka i Robrojka.

Do kina W-Z wybieraliśmy się w niedziele na tzw. poranki. Do dziś pamiętam Tydzień przygód w Afryce i płacz, gdy przegapiłam któryś z odcinków. Mam też pewne mgliste wspomnienie z końca lat 80., dotyczące kina Ochota. Pewnej deszczowej niedzieli staliśmy z kolei ze starszą kuzynką przed wejściem do kina, mokliśmy nieprzeciętnie, ale nie chcieli nas wpuścić, ponieważ nie dowieziono na czas taśmy z filmem i pracownicy kina nie byli nawet pewni, czy seans się odbędzie, dlatego nie chcieli nikogo wpuścić zawczasu. Coraz bardziej zniecierpliwiony i przemoknięty do suchej nitki tłum ostro napierał i żądał wpuszczenia do środka, żeby przynajmniej dzieci nie mokły na deszczu i się nie przeziębiły. Swoją drogą, ciekawe, jak bardzo ludzie byli wtedy zdeterminowani – obiecali dzieciakowi popołudnie w kinie i uparcie czekali na dowiezienie taśmy, która w końcu dojechała, ale okazało się, że to był zupełnie inny film. Tytuł uleciał mi z pamięci, ale treść pamiętam do dziś – była to historia chłopca, który wyłysiał, nosił więc przyklejaną perukę. Podczas meczu piłkarskiego kolega z boiska pociągnął chłopca za włosy, zerwał mu perukę i wszyscy wyśmiewali łysą glacę. A potem chłopiec zażył jakąś miksturę i włosy zaczęły mu odrastać w zawrotnym tempie, nie nadążał z ich obcinaniem. Może ktoś wie, jaki był tytuł tego filmu? Dręczy mnie ta niewiedza od trzydziestu lat… W latach 90. wybrałam się natomiast do kina Ochota na Titanica i to były najdłuższe 194 w moim życiu… Zwłaszcza na przedpotopowych fotelach, jakim dysponowało kino. Obecnie w budynku mieści się Och-Teatr.

Z lat 80. i początku lat 90. pamiętam Młodzieżowe Akademie Filmowe – mniej więcej raz w miesiącu całą klasą jeździliśmy do kina na jakiś film, m.in. W pustyni i w puszczy oraz trylogię Powrotu do przyszłości. Gdy Bella i Borejkówny biegały na Rozważną i romantyczną, ja po sto razy oglądałam Bodyguard i Robin Hooda. Księcia złodziei w kinie Femina. Raz wybrałam się z młodszą siostrą, która nie nadążała z czytaniem napisów, więc próbowałam jej po cichu czytać na ucho, ale dostałyśmy niezłą burę od któregoś z widzów. Do Iluzjonu chadzaliśmy natomiast rzadko, ale pamiętam, że w latach 90.  zaproszenia na seanse dostawaliśmy od kolegi z klasy, miał zawsze niesamowicie kreatywne pomysły, np. na Lot nad kukułczym gniazdem przysłał zaproszenie na pocztówce, której róg samodzielnie wygryzł, żeby zrobić odpowiedni klimat. To były czasy!

Wieczorem następnego dnia Cesia znalazła się przed kinem Bałtyk ubrana w płaszcz Julii i jej czapeczkę, ozdobiona starannym makijażem i pachnąca delikatnie perfumami „Antiope”. Czuła się piękna, pociągająca i uwodzicielska. Miała wrażenie, że gdyby tylko chciała skinąć palcem, cały świat upadłby do jej stóp.

Małgorzata Musierowicz Szósta klepka

Wieczorem tego dnia Gabrysia i Pyziak poszli do kina „Bałtyk” na seans nocny. Film był amerykański, z Dustinem Hoffmanem, i opowiadał o tym, jak źle i strasznie jest w USA. Niestety, sam film również był nie najlepszy, a że nie zawierał w dodatku scen lirycznych, Gabrysia poprosiła Pyziaka, by wyszli przed końcem. Jak przystało na prawdziwego dżentelmena, Pyziak wyszedł za nią posłusznie, choć w głębi duszy klął soczyście, gdyż on osobiście lubił filmy gangsterskie, niezależnie od ich klasy i poziomu artystycznego. Niemniej, kiedy znaleźli się na ulicy, wywołał na swej twarzy wyraz pogodno – ugodowy i spytał, czy Gabrysia chciałaby może pospacerować. Ona spojrzała na zegarek i stwierdziwszy, że jest jeszcze dość wcześnie (była prawie północ), zgodziła się na rundkę wokół Pałacu Kultury. Dla zdrowia, jak powiedziała.

Małgorzata Musierowicz Kwiat kalafiora

Jeżycjada
Centrum Obsługi Biznesu „Bałtyk” przy Rondzie Kaponiera (dawnym Rondzie Kopernika) w Poznaniu. Wraz z Hotelem Sheraton stoi w miejscu dawnego Kina Bałtyk, do którego chadzali bohaterowie Jeżycjady.
Jeżycjada
Kino Iluzjon ul. Narbutta 50a w Warszawie.
Jeżycjada
Tablica przypomina o nieistniejącym kinie Bałtyk, ustawiona u zbiegu ulic Roosevelta i Bukowskiej w Poznaniu, zdj. Zbyszek Snusz, źródło zdjęcia portal Nasze Miasto Poznań.
Jeżycjada
Plenerowe kino „Bałtyk” zorganizowane w ramach festiwalu Transatlantyk, ustawione w miejscu, gdzie kiedyś działało słynne kino w Poznaniu. Kino mogło pomieścić stu widzów, a filmy wyświetlane były z 50 projektorów. Zdj. Waldemar Wylegalski, źródło zdjęcia portal Nasze Miasto Poznań.
Jeżycjada
Nieistniejące Kino Bałtyk w Poznaniu. Tutaj wybrała się Cesia z Brodaczem, ubrana w płaszcz Julii i jej czapeczkę – Brodacz ledwo ją poznał, Cesia ulegała bowiem metamorfozom w zależności od tego, czy siostra pożyczyła jej płaszcz, czy nie. Wtedy pożyczyła.
Jeżycjada
Nieistniejące kino W-Z na Woli przy ul. Leszno 17 w Warszawie. Kino wybudowano w latach 1949-50 na zachodnim końcu Trasy W-Z, działało do 1991 r., następnie mieściły się tu klub „Fugazi Music Pub”, klub „Dekadent” i dyskont „Grosz”. Mimo prób wpisania gmachu do rejestru zabytków rozebrany on został w 2010 r.

DOM TURYSTY

W Domu Turysty zatrzymała się Aniela po przyjeździe do Poznania, kiedy to próbowała dostać się do Liceum Poligraficznego w Poznaniu. Mieścił się on na Starym Rynku pod numerem 91, czyli w dawnym Pałacu Mielżyńskich. Jego historia sięga jednak dalej, gdyż do zamożnego hrabiego wielkopolskiego trafił dopiero w 1772 r., wcześniej należał do mieszczan, a potem do szlachty. W 1800 r. budynek zamieniono na kamienicę lokatorską. W 1806 r. swoje kwatery mieli tu Jan Henryk Dąbrowski i Józef Wybicki. Zniszczony w czasie wojny, następnie odbudowany. Od lat 50. swoją siedzibę miało tutaj PTTK oraz Dom Turysty. Na początku XXI w. były spory o gmach, teraz budynek ma nowego właściciela, ale na oko wymaga gruntownego remontu.

W Warszawie Aniela mogłaby zatrzymać się w  Domu Turysty PTTK im. Mieczysława Orłowicza przy Krakowskim Przedmieściu 4/6, gdzie obecnie mieści się Hotel Harenda. Budynek wybudowany został w latach 1952-54 według projektu Juliana Brzuchowskiego. Styl nawiązywać miał do dawnego Pałacu Karasia (zapewne z nadzieją na rychłe odbudowanie gmachu, którego nie doczekaliśmy się do dziś) i ogólnie pasować do otoczenia. Był to wielofunkcyjny obiekt PTTK. Hotel turystyczny mieścił 300 miejsc noclegowych. Oprócz hotelu w budynku znajdowała się restauracja, kawiarnia, punkt informacji turystycznej, redakcja wydawnictwa PTTK-Kraj, a z tyłu był pub Harenda, który teraz jest klubem.

Beznadziejnie zakochana chodzę samotnie po obcym mieście i nie mam do kogo ust otworzyć – z wyjątkiem portierki w Domu Turysty, gdzie przespałam trzy noce. Warto było zainwestować w te noclegi, bo przynajmniej doczekałam się ogłoszenia wyników. Jestem przyjęta! Aż mnie to zdziwiło.

Małgorzata Musierowicz Kłamczucha

Jeżycjada
Pałac Mielżyńskich, Stary Rynek 91 w Poznaniu, siedziba PTTK i Domu Turysty, w którym zatrzymała się Aniela w czasie przyjazdu do Poznania, kiedy to chciała dostać się do Liceum Poligraficznego.
Jeżycjada
Dom Turysty PTTK im. Mieczysława Orłowicza, obecnie Hotel Harenda, ul. Krakowskie Przedmieście 4/6, Warszawa. Źródło zdjęcia: Trivago.

RYNEK JEŻYCKI

Rynek Jeżycki, na którym Ida sprzedawała ręcznie robione serduszka zawieszone na rzemyku (za zarobione pieniądze kupiła, głodująca biedulina, kurczaka na rosół, którego pochłonęła jej Paulinka – kęsek, kęsek), jest jednym z wielu miejsc handlowych w Poznaniu. Wszystko jest tu całkiem nieźle zorganizowane –  wytyczone są przejścia i stanowiska handlowe, na których sprzedawcy oferują rozmaity towar: owoce i warzywa, ryby, sery, miody, ubrania w konkretnych rozmiarach dla wielbicieli kluchów na łachu i przecieruchów, najmodniejsze torebki i buty, książki, perfumy w pięknych flakonikach i przystępnej cenie, słowem: mydło i powidło. Pod koniec lat 70. targowisko wyglądało zapewne inaczej, ale nawet mimo przebudowy i rewitalizacji przepięknych kamienic, które otaczają plac targowy, na straganach czas jakby się zatrzymał. Podobne akcesoria i targową atmosferę pamiętam z bazarów z lat 80. i 90.

Zastanawialiśmy się, gdzie wybrałaby się Ida, aby sprzedać swoje gipsowe rękodzieła. Prawdopodobnie byłby to jakiś pchli targ albo bazar. W miarę odpowiednim wydaje się Bazar Olimpia, który rozkłada się w każdą niedzielę (nawet niehandlową) przy Grójeckiej na wysokości Parku Moczydło. Najwytrwalsi pojawiają się tam już nawet koło 4 nad ranem. Bazar odwiedzają i szperacze, i poszukiwacze skarbów, i tacy, którzy chcą tylko cyknąć fotę na Insta, bo przecież takie hipsterskie miejsce zawsze dobrze się klika. Sprzedawcy mają o to coraz większą pretensję, bo ludzie przychodzą, oglądają, robią zdjęcia, ale nie kupują. A powinni. Idzie bowiem nowe. Wystarczy przejrzeć trendy wnętrzarskie na nadchodzący sezon – zmiany, zmiany, zmiany. Zapominamy o minimalizmie, powraca maksymalizm: bibelotki, pamiątki, duperelki, durnostojki. Mnóstwo ich na tego typu bazarach, warto więc korzystać. Stałymi bywalcami takich miejsc są scenografowie, którzy szukają autentycznych dekoracji na plany filmowe czy teatrealne. Zachwalająca swoje gipsowe serduszka Ida, opędzlowałaby tu towar w trymiga.

Stragany ze stosami niedojrzałych jabłek, wiadrami pełnymi nagietek i mieczyków, hałdami brudnej marchwi i słoików z chrzanem; beczki z kwaszoną kapustą i ogórkami; kolejki po ziemniaki i kalafiory; ruchliwy, warczący, zwarty i poirytowany tłum rojący się w przejściach. Kwik dzieci, wrzask handlarek, warkot ciężarówek, jękliwy pisk zakręcającego tramwaju, chmura spalin z lawirujących w tłoku samochodów, chmurne niebo nad tym wszystkim, solidne dziewiętnastowieczne kamienice wokół.

Małgorzata Musierowicz Kłamczucha

[…] wczoraj byłam na Rynku Jeżyckim po wiśnie, bo wciąż smażę te konfitury dla Józeczka. On bardzo lubi tak sobie pojeść zimą, do herbaty. Zresztą Joasia też lubi. No, ale wracając do rzeczy, przechodzę przez Rynek Jeżycki, wiśni akurat nie było, więc się rozglądam i co widzę? Twoją córkę Idę. Moja droga, nie zmartw się tym za bardzo, nawet nie wiem, czy powinnam Ci o tym, pisać, ale chyba tak. Gdybym mogła sama jakoś na to zaradzić, nie pisałabym do Ciebie, wiedząc, jak bardzo delikatne masz zdrowie. No, więc Ida stała przy straganie i sprzedawała jakieś wisiorki czy coś takiego. Przed nią był tłum ludzi, a ona wykrzykiwała: komu, komu, bo idę do domu. Albo też, co gorsza, wrzeszczała na cały głos: ludzie. Ida Borejko zwariowała, takie cudne serduszka za jedne 30 złotych! Nie mogłam się dopchać przez tę ciżbę, chociaż wciąż próbowałam, bo przecież nie mogłam pozwolić, żeby biedaczka tak bezcześciła nasze nazwisko, otoczone wszak w Poznaniu szacunkiem od pokoleń.

Małgorzata Musierowicz Ida sierpniowa

Jeżycjada
Rynek Jeżycki w Poznaniu, gdzie Ida sprzedawała ręcznie robione gipsowe serduszka.
Jeżycjada
– Wysychajcie do jutra – powiedziała swoim serduszkom, kiedy wszystkie paski zostały już przycięte i ułożone obok wisiorków. – Jutro rano się was polakieruje, namaluje monogramy i hajda na Rynek Jeżycki. (Małgorzata Musierowicz Ida sierpniowa)
Jeżycjada
Na stragany rynku Jeżyckiego poczęto zwozić warzywa, owoce i snopy jesiennych kwiatów. Ruch na ulicach zwiększał się stopniowo; sznury pieszych ciągnęły chodnikami i nieomal co druga kobieta niosła bukiet. Widziało się też malców w białych bluzkach, wlokących po ziemi sztywne wiązanki goździków lub wstydliwie kryjących pod pachą dyskretne paczuszki. Nastał Dzień Nauczyciela. (Małgorzata Musierowicz Kłamczucha)
Jeżycjada
Na rynku Jeżyckim pojawili się pierwsi przekupnie z nielegalnymi choinkami i makiem po cenach czarnorynkowych. W sklepach zaczął się nie to, że ruch – raczej wystawanie w kolejkach po wszystko. Na wystawach ekskluzywnych domów mody pojawiły się balowe kreacje i baloniki, sugerujące zbliżanie się Sylwestra. (Małgorzata Musierowicz Kłamczucha)
Jeżycjada
Tosia Kowalikowa, która z racji edukowania młodych pianistów w Ognisku Muzycznym zaliczała się również do nauczycieli, stała w zadumie na rogu rynku Jeżyckiego i zastanawiała się, ile też osób z kolejki przy sklepie mięsnym wykonuje zawód nauczyciela. (Małgorzata Musierowicz Kłamczucha)
Jeżycjada
Rynek Jeżycki w Poznaniu. Nadawszy telegram do Łeby, Aniela wyszła z poczty na rogu Rynku Jeżyckiego i z antypatią przyglądała się targowym tłumom. Co do niej, wolałaby nie jeść nic, niż być zmuszoną walczyć o żer w tak upokarzających warunkach. A co za hałas! A co za tłok! (Małgorzata Musierowicz Kłamczucha)

Jeżycjada
Bazar Olimpia w Warszawie, zdjęcie Igor Nazaruk, źródło zdjęcia portal Metro Warszawa.
Jeżycjada
Bazar Olimpia w Warszawie, zdjęcie Igor Nazaruk, źródło zdjęcia portal Metro Warszawa.

POMNIK NURKA. GŁĘBINOWEGO

A na koniec bonus – gdy wybraliśmy się do Parku Moniuszki, zupełnym przypadkiem zaparkowaliśmy dosłownie tuż pod… Pomnikiem Nurka. Głębinowego. Co prawda występuję on dopiero w dalszej części cyklu – w tomie Język Trolli – ale doprawdy trudno było przejść obok niego obojętnie! Pomnik Nurka Głębinowego to przeuroczy hydrant. Wzorem Łusi złożyliśmy pod nim małą trawkę. Jest to zabytkowy hydrant nadziemny wykonany przez Zakłady Hipolita Cegielskiego zwane gwarowo Ceglorzem. Na niektórych tego typu hydrantach są też herby miasta. Zakłady powstały w 1846 r. w Poznaniu, po licznych zmianach, przekształceniach, podziałach, łączeniach i restrukturyzacjach przedsiębiorstwo działa do dziś, produkując w ciągu różnych etapów działalności silniki okrętowe, lokomotywy parowe, spalinowe, elektryczne i wagony kolejowe. Przedsiębiorstwo zdobyło również liczne nagrody i wyróżnienia, w tym Złoty Medal na Międzynarodowych Targach Poznańskich w 1994 r.

Po powrocie do Warszawy chcieliśmy koniecznie odnaleźć odpowiednik tegoż „pomnika”. Okazało się, że to nie jest taka prosta sprawa. Hydranty w stolicy oczywiście są, i to całe mnóstwo, jednak coraz częściej stojące hydranty zastępowane są płaskimi, zrównanymi z powierzchnią jezdni i chodników – jest to po prostu dostęp do wody przysłonięty w odpowiedni sposób. Sprawdzaliśmy nawet na mapie hydrantów, jednak trzeba przyznać, że jest ona wprost fatalnie skonstruowana, nieczytelna, a do tego… nieaktualna. Dwa hydranty, które miały być nadziemne, okazały się podziemnymi – prawdopodobnie zmiana zaszła podczas remontu jezdni i chodnika.

W okolicy ul. Marszałkowskiej udało nam się jednak znaleźć przepiękny, stary, czerwony hydrant, który mógłby naszym zdaniem godnie reprezentować każdego nurka głębinowego.

[…] ilekroć przechodzili ulicą Libelta, pod wiaduktem, Łusia zrywała trawkę lub gałązkę i składała na chodniku, tuż pod starym hydrantem. Józinek długo nie rozumiał przyczyn jej zachowania, aż kiedyś wreszcie spytał i się dowiedział: Łusia sądziła, że to pomnik nurka. Głębinowego.

Małgorzata Musierowicz Język Trolli

Jeżycjada
Pomnik Nurka. Głębinowego. Hydrant niedaleko wiaduktu przy ul. Libelta koło Parku Moniuszki, pod którym Łusia Pałys składała trawkę lub gałązkę.
Jeżycjada
Hydrant naziemny w okolicy ul. Marszałkowskiej w Warszawie.
Jeżycjada
Hydrant naziemny w okolicy ul. Marszałkowskiej w Warszawie.

I tak oto kończy się nasz równoległy spacer po Poznaniu i Warszawie śladami bohaterów Jeżycjady Małgorzaty Musierowicz. Zapytacie: a Stajenka Pegaza? A Willa Czekoladki? A Collegium Minus i Akademia Muzyczna? No cóż – coś wszak trzeba sobie zostawić w zanadrzu na następny raz. Tym bardziej, że poza jeżycjadowym szlakiem w Poznaniu zobaczyliśmy jeszcze inne miejsca, ale wiele ich jeszcze zostało. Oto niektóre z przystanków.

Jeżycjada
Mural „Dzień dobry w Poznaniu”. Znajduje się on na ścianie budynku przy ulicy Piekary – od strony ul. Św. Marcin. – Nie jest dla mnie rzeczą łatwą – rzekł Baltona, ściszając nieco muzykę i biorąc piękny wiraż na rogu ulicy Święty Marcin – słuchać w kółko tej staroświeckiej tandety, zważywszy, że, jak wiesz, preferuję mrocznego rocka. Ale cóż, to się nazywa podejście rynkowe. (Małgorzata Musierowicz Pulpecja)
Jeżycjada
Trójwymiarowy mural „Opowieść śródecka z trębaczem na dachu i kotem w tle” w Poznaniu. Malowidło powstało w oparciu o zdjęcie pochodzące z lat 20. XX wieku. Autorem projektu jest Radosław Barek, architekt i wykładowca na Wydziale Architektury na Politechnice Poznańskiej, który stworzył też m.in. dom Bilbo Bagginsa w Wiosce Hobbitów w Sierakowie Sławieńskim.
Jeżycjada
Mural Lecha Poznań „Jeżyce”, tuż koło Kamienicy Borejków przy Roosevelta. Deszcz lał jak głupi. Już od świtu nad dzielnicą Jeżyce wisiała ciemna chmura i skraplała się rzęsiście, równomiernie i uparcie. Być może robiła to i nad resztą Poznania, ale tego już z kuchennego okna nie było widać. Z kuchennego okna było widać smętną pustkę. Tym smętniejszą, im dłużej Elka czekała na chłopaka. (Małgorzata Musierowicz Noelka)
Jeżycjada
Mural niedaleko bloków na Norwida. Czy ten cytat z Boskiej komedii Dantego nie przywodzi na myśl Pulpecjowego? W poprzek drzwi wiodących do wewnątrz biegł napis koloru zielonego: BOŻE, ZATRZYMAJ ŚWIAT, JA WYSIADAM, padał drobny, brzydki deszczyk, wilgoć przedostawała się do wnętrza klasy, bo pani profesor Jedwabińska to kazała zamykać okno, to otwierać, jakby i jej było duszno i sennie. (Małgorzata Musierowicz Pulpecja)
Jeżycjada
Rogalowe Muzeum Poznania, Stary Rynek 41. W Rogalowym Muzeum usłyszycie legendy o powstaniu Rogali, zapoznacie się z ich składnikami i recepturą rogali oraz spróbujecie ich. Będziecie uczestniczyć też w przygotowaniu Rogali pomagając Rogalowemu Mistrzowi przy użyciu tradycyjnych narzędzi cukierniczych. Po drodze, na dziedzińcu, zobaczycie też galerię starych reklam i ciekawostek dotyczących historii Rogala. – ze strony muzeum.
Jeżycjada
Przepyszny rogal świętomarciński. Rogale te spałaszowaliśmy nad jeziorem Malta, podczas miłego wypoczynku na trawie. Nieduże i niezbyt ładne, bo otoczone łysawymi, płaskimi łączkami, jezioro Malta leżało u stóp narciarskiej trasy zjazdowej z plastykowym podłożem i wyciągiem krzesełkowym. Pełno tu było betonowych pawilonów, najróżniejszych budynków gastronomicznych i budek. Wokół rozpościerały się parkingi, przecięte jezdnią ulicy Majakowskiego. Bella i jej ojciec przyjechali tutaj z nadzieją, że da się popływać (dzień był wyjątkowo parny i duszny), ale nagle okazało się, że wieczory nad Maltą, w lipcu, ściągają nie miłośników sportu, lecz teatromanów. Trwał festiwal „Off-Malta” i nadspodziewanie wielkie tłumy fanów teatru otwartego przelewały się po asfaltowych ścieżkach. (Małgorzata Musierowicz Córka Robrojka)
Jeżycjada
Brama Poznania
Jeżycjada
Pomnik Poznańskiej Pyry. Elka skończyła z pierogami i przerzuciła się na śledzia w śmietanie oraz ziemniaczki. Jedzenie było jedną z jej ulubionych czynności. W miarę jak wypełniała sobie żołądek, myśl, która ją w tym właśnie miejscu drążyła, przeniosła się do głowy. (Małgorzata Musierowicz Noelka)
Jeżycjada
Kłódki na Moście Biskupa Jordana w Poznaniu
Jeżycjada
Nie odmówiliśmy sobie zapiekanek z budki Teatralka. Największe zapiekanki, jakie jedliśmy, rozmiarem mogą śmiało konkurować z warszawskimi Zapiexami koło Rotundy. Przeszedł na drugą stronę ulicy, gdzie nie było żadnych domów, tylko kiosk prasowy i budka z zapiekankami, dziś niestety zamknięta. Usiadł na żółtej, metalowej barierce i włożył słuchawki. Trochę dobrej muzyki skróci czas oczekiwania. (…) Postoi sobie, popatrzy. Prędzej czy później dziewczyna jego brata wyjdzie z domu i ukaże swą sylwetkę w bezstronnym świetle dnia. Wtedy się zobaczy, czy Róża stała się zwyczajnie opasła, czy też opowieści Żaby były prawdziwe. (Małgorzata Musierowicz Żaba)
Jeżycjada
Odwiedziliśmy po drodze również Pobiedziska, gdzie mieszkała babcia Aurelii. Wiedziała, że musi pojechać tam z Piotrem – nie przypadkiem też spotkała go właśnie tu i teraz. W Pobiedziskach mieszkała przecież jej babcia, matka ojca. Oczywiście. Oczywiście. Nagle, jak w łamigłówce po znalezieniu ostatniego, zagubionego kawałka, w jednej chwili wszystko ułożyło się na swoim miejscu. (Małgorzata Musierowicz Dziecko piątku)
Jeżycjada
Pomost w Pobiedziskach. Czy to tu wypoczywali Borejkowie, kiedy w upalne dni uciekali z miasta? – A gdzie są wszyscy? – spytała Bella znad umywalki. – Pojechali nagle do Pobiedzisk. Trafiła się okazja, znajomy zaproponował, że ich weźmie swoją furgonetką – odpowiedziała Natalia poprzez skwierczenie oliwy, rozgrzanej na patelni. (Małgorzata Musierowicz Córka Robrojka)

Jeżeli ktoś doszedł do tego momentu, to jesteśmy pod wrażeniem i serdecznie gratulujemy. Dla najwytrwalszych dodatek na samym dole pod bibliografią. Bardzo dziękujemy za wspólny spacer. Jeżeli Macie jakieś propozycje co do ulokowania jeżycjadowych miejsc w Warszawie albo innych miejscowościach, to zapraszamy do zabawy!

 

Musierowicz M., Szósta klepka, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 1993.

Musierowicz M., Kłamczucha, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 1995.

Musierowicz M., Kwiat kalafiora, Wydawnictwo Signum, Kraków 1992.

Musierowicz M., Ida sierpniowa, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 1999.

Musierowicz M., Opium w rosole, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 2002.

Musierowicz M., Brulion Bebe B., Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 1999.

Musierowicz M., Noelka, Wydawnictwo Bestseller, Poznań 1993.

Musierowicz M., Pulpecja, Wydawnictwo Signum, Kraków 1993.

Musierowicz M., Dziecko piątku, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 1996.

Musierowicz M., Córka Robrojka, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 1996.

Musierowicz M., Kalamburka, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 2001.

Musierowicz M., Język Trolli, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 2004.

Musierowicz M., Il linguaggio di Trolla, w tłumaczeniu Anny Sitkowskiej, Wydawnictwo Besa, Nardò, 2011.

Musierowicz M., Żaba, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 2005.

Musierowicz M., Ciotka Zgryzotka, Wydawnictwo Akapit Press, Łódź 2018.

 

Oficjalna strona Małgorzaty Musierowicz

 

Atlas architektury Poznania, J. Pazder (red.), Wydawnictwo Miejskie, Poznań 2008.

Biedrzycki K., Małgorzata Musierowicz i Borejkowie, Universitas, Kraków 1999.

Bracia Załuscy. Ich epoka i dzieło, Dorota Dukwicz (red.), Biblioteka Narodowa, Warszawa 2011.

Chmielewski L., Przewodnik warszawski. Gawęda o nowej Warszawie, Agencja Omnipress i

Państwowe Przedsiębiorstwo Wydawnicze „Rzeczpospolita”, Warszawa 1987.

Czekała F., Historie warte Poznania. Od PeWuKi i Baltony do kapitana Wrony, Wydawnictwo Poznańskie sp. z o.o., Poznań 2016.

Czachowska K., Szczerba D., Poznań Borejków. Spacer z bohaterami powieści Małgorzaty Musierowicz, Media Rodzinna, Poznań 2004.

Encyklopedia Warszawy, Wydawnictwo Naukowe PWN, Warszawa 1994.

Grzesiuk-Olszewska I., Warszawska rzeźba pomnikowa, Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2003.

Jaroszewski T., Księga Pałaców Warszawy, Interpress, Warszawa 1985.

Łęcki W., Maluśkiewicz P., Poznań od A do Z, KAW, Poznań 1986.

Między Bambolandią i Jeżycjadą. Małgorzaty Musierowicz makro- i mikrokosmos, Krystyna Helska-Kwaśniewicz (red.), Anna Gomóła (współpraca), Wydawnictwo Uniwersytetu Śląskiego, Katowice 2003.

Majewski J. S., Bartoszewicz D., Urzykowski T., , Spacerownik warszawski, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2007.

Majewski J. S., Urzykowski T., Bartoszewicz D., Spacerownik warszawski 2, Wydawnictwo Agora, Warszawa 2007.

Molik W.,  Poznańskie pomniki w XIX i początkach XX wieku, [w:] Kronika Miasta Poznania, nr 2/2001, Wydawnictwo Miejskie, Poznań 2001.

Nasza Chłodna, Urząd Dzielnicy Wola m. st. Warszawy, Przewodnik, Warszawa 2011.

Ostrowska-Kębłowska Z., Architektura i budownictwo w Poznaniu w latach 1790–1880, Poznań 1982.

Podhorska-Okołów S., Warszawa mojego dzieciństwa, Spółdzielnia Wydawnicza Czytelnik, Warszawa 1955.

Sobczak J., Kościoły Poznania, Z.M.Wydawnictwo Debiuty, Poznań 2006.

Szafran H., Miasto Poznań i okolica. Poznańskie Towarzystwo Przyjaciół Nauk, Poznań 1959.

Stępiński Z., Siedem Placów Warszawy, PWN, Warszawa 1988.

Szczublewski, J., Teatr Wielki w Warszawie 1833–1993, Warszawa 1993.

Świtała T., Opera poznańska, 1919-1969: dzieje teatru muzycznego, Wydział Kultury i Sztuki Prezydium Rady Narodowej Miasta Poznania, Poznań 1973.

Krokel U., Warszawa, przewodnik Marco Polo z atlasem miasta, Warszawa 2014.

Waydel-Dmochowska J., Dawna Warszawa, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1958.

Zalewski I., Echa dawnej Warszawy. Kolejne 100 adresów, Skarpa Warszawska, Warszawa 2016.

Blog Marchevki

Cykl Marchevkowo na folkowo

Historia klasztoru Dominikanów w Poznaniu

Historia klasztoru Dominikanów w Warszawie na Służewie

Historia Podkoziołka

Historia pomnika Adama Mickiewicza w Poznaniu

Historia zakładu fotograficznego Siemaszków

Historia Zamku Cesarskiego

Hotel Merkury – portal FotoPolska

Hotel Merkury zdj. Nr 2 – portal FotoPolska.

Informacje na temat Biblioteki Raczyńskich

Informacje na temat monumentu Pomnik Powstania Warszawskiego

Informacje o pomniku Adama Mickiewicza w Poznaniu

Informacje o Pomniku Ofiar Czerwca 56

Internetowa baza danych o getcie warszawskim

Kamienica Roosevelta 5

Kościół św. Augustyna Na Nowolipkach

Legenda o poznańskich koziołkach

Mapa hydrantów

Metro Warszawa

Narodowe Archiwum Cyfrowe

Nasze Miasto Poznań

Plac Wolności w Poznaniu

Pochodzenie nazw ulic w Poznaniu

Poznańskie kamienice

Rewitalizacja ulicy Chłodnej

Studzienka Bamberki

Tajemnice ratusza poznańskiego

Tajemnice kamienic w Poznaniu

Technikum Księgarskie im. Stefana Żeromskiego

Warszawski Pawilon Architektury ZODIAK

Wspomnienie dawnych sal kinowych PKiN oraz Kinoteki

Zespołu Szkół Poligraficznych im. Marszałka Józefa Piłsudskiego

Z informacji na temat działalności Teatru Nowego

Jeżycjada
Głos Wielkopolski z 4 czerwca 2018 r. Cesia przeszła przez jezdnię i zatrzymała się obok oświetlonego kiosku „Ruchu”, przed którym stała kolejka po „Głos Wielkopolski”. (Małgorzata Musierowicz Szósta klepka)

16 Responses

  1. nowakowa

    wow!!! ogrom pracy ale i za pewne frajdy. gratuluje efektu i wprawnego oka. swietne porownania

    • Vars_i_Sava

      Wszystko prawda – mnóstwo czasu, mnóstwo pracy, ale i mnóstwo, mnóstwo frajdy! Dla wielbicieli Jeżycjady nie ma rzeczy niemożliwych!

      VarSavskie pozdrowienia!
      Vars&Sava

  2. Anette

    Widać gołym okiem, że uwielbiacie Jeżycjadę, tak jak ja! :) Również odbyłam pielgrzymkę do Poznania, aby odwiedzić Jeżycjadowe miejsca, również mam całą Jeżycjadę na półce i wracam do poszczególnych części regularnie, również to są moje najukochańsze książki i również byłam na spotkaniu z Panią Małgorzatą (w Poznaniu, w tym roku). W „Ani z Zielonego Wzgórza” była mowa o tych, co „znają Józefa”, w Polsce powinno powstać powiedzonko o tych, co „znają Borejków” :)
    (Trafiłam do Was dzięki stronie www MM

    • Vars_i_Sava

      Anette, bardzo nam miło, że do nas wpadłaś! Oj tak, jesteśmy wielbicielami Jeżycjady jak się patrzy i na całego – jak to cudnie, że o mężu mogę tak teraz też powiedzieć, jupi! A masz swoją ulubioną część? Ja chyba nie umiałabym się zdecydować, ale najbardziej zaczytana jest Pulpecja, jak tak patrzę na okładki. Zazdrościmy bardzo spotkania z DUA. Ci, co znają Borejków – świetne! Będziemy wcielać w życie!

      VarSavskie pozdrowienia!
      Vars&Sava

      • Anette

        Trudno wskazać jedną ulubioną, jest ich wiele! Na pewno „Opium w rosole”, „Brulion Bebe B.”, „Nutria i Nerwus”, „Kalamburka” (w Top 3 na pewno!). Uwielbiam również „Wnuczkę do orzechów”, „Sprężyna” jest piękna. Ech, ciężki wybór :)

    • Vars_i_Sava

      DUA, ale nam miło, że nas Pani odwiedziła! Taki gość! Bardzo dziękujemy, że poświęciła Pani tyle czasu na zapoznanie się z tak długim tekstem. Jest Pani niezrównana! Bardzo się cieszymy, że się Pani podobało. Stworzenie takiego poznańsko-warszawskiego porównania było moim pragnieniem od wielu lat, a gdy teraz przyłączył się do mnie mąż i dzielnie pomagał (zwłaszcza w sesjach zdjęciowych), tym frajda była większa. To była ogromna przyjemność i wielka przygoda.

      Dziękujemy za Jeżycjadę, która jeszcze nas do siebie zbliżyła, i czekamy na wszystko, co tylko przygotuje Pani dla czytelników.

      VarSavskie pozdrowienia!
      Vars&Sava

  3. Anna

    Jestem pod ogromnym wrażeniem. Pracowitość, konsekwencja, skrupulatność dobrze pojęta i przede wszystkim sam pomysł zupełnie niezwykły, otwierający przed każdym z nas możliwości poszukiwań i podjęcia wspólnej zabawy. Jestem osobą dość niecierpliwą w zgłębianiu tego typu wiedzy dotyczącej miast, ich historii i architektury. A jednak przeczytałam cały tekst z wielkim zainteresowaniem i dużo się dowiedziałam o Warszawie i o Poznaniu. Świetna metoda do wykorzystania w szkole na języku polskim i historii na przykład. Wracam jeszcze raz do tekstu. Czytam od nowa powoli z podziwem i radością. Cieszę się, że do Was trafiłam. Ciekawe miejsce w cyberprzestrzeni. Anna G.

    • Vars_i_Sava

      Anno, nawet nie wiesz, ile dla nas znaczą Twoje słowa, bo właśnie taki był nasz zamysł – żeby zachęcić nie tylko do lektury, ale także do działania! Każdy miłośnik Jeżycjady może rozejrzeć się wokół siebie w miejscowości, z której pochodzi i spojrzeć na nią jeżycjadowymi oczami. I dzięki temu poznać lepiej historię swojej miejscowości, a to bardzo ważne, żeby znać swoje korzenie i przekazywać historię kolejnym pokoleniom. A jeżeli komuś pomysł albo informacje przydadzą się do wykorzystania podczas lekcji w szkole, to będziemy bardziej niż szczęśliwi.
      Gdybyś Ty albo Twoi jeżycjadowi znajomi zechcieli się podzielić własnymi odkryciami, to chętnie poczytamy, obejrzymy, udostępnimy.

      Dziękujemy za odwiedziny i zapraszamy ponownie!

      VarSavskie pozdrowienia!
      Vars&Sava

  4. lavinka

    Z Jeżycjadą spotkałam się dlatego, że Opium w rosole to była lektura szkolna (chyba uzupełniająca). Śmieszne, ale mnie nie ciągnęło dalej. Romanse mnie nigdy nie kręciły specjalnie, ten był zaś tak oderwany od życia, które wiodłam w czasach, gdy książkę czytałam (a wiek niby podpadający pod J idealnie), że traktowałam to jak science fiction trochę. Śmieszne, że jak byłam w Poznaniu, to znajomi mnie zawlekli do starej dzielnicy, bo na pewno chcę odwiedzić, a ja nie skojarzyłam nawet, że ta książka była pisana w Poznaniu. Potem jeszcze chyba jakąś inną z serii czytałam, ale nawet nie zapamiętałam tytułu. Nie moje klimaty zupełnie. :)

    • Vars_i_Sava

      Jeeeej, i Ty tak na serio? Wyprodukowałaś cały ten opis tylko żeby powiedzieć, że to nie Twoje klimaty? Ale przecież jest jasno napisane, że to wpis dla „tych, którzy znają Borejków”. Nie oczekiwaliśmy od nikogo, kto nie jest fanem serii ani czytania wpisu, ani komentowania, naprawdę. Bo nie ma nic lepszego niż poświęcić kilka miesięcy na przygotowania, a potem dowiedzieć się, że to „nie czyjeś klimaty”… A swoją drogą trzeba mieć prawdziwy niefart, żeby trafić na samym początku wśród tomów Jeżycjady na najmniej jeżycjadową część. o_O Mamy nadzieję, że z innymi seriami lepiej trafiłaś!

      VarSavskie pozdrowienia!

  5. Kasiol

    Fenomenalną pracę wykonaliście kochani Państwo, wielkie gratulacje, dziękuję serdecznie :)
    W czasach mojej młodości książki Pani Musierowicz były nieosiągalne,
    słyszałam o nich lecz nie byłam w stanie ich dorwać, w bibliotekach je sobie wyrywano, w księgarniach graniczyło z cudem by kupić tomik.
    Pierwszą książkę jaką udało mi się zakupić był „Kwiat kalafiora”, i do dzisiaj, mimo podeszłego wieku, uwielbiam wrócić sobie grudniową porą do Jeżycjady, kocham wtedy zarywać noce przy Borejkach :)
    I tak myślę, że my Jeżcycjadzianie?! Jeżycjowicze?! ;P nadajemy na tych samych falach niezależnie od wieku, i jestem nawet pewna, że mamy podobne gusty i poglądy w wielu dziedzinach życia i byśmy się dobrze rozumieli.

    • Vars_i_Sava

      Dziękujemy serdecznie za przemiły komentarz. To prawda, Jeżycjadowicze, działajmy razem!
      Planujemy wycieczkę śladami Na Jowisza.
      VarSavskie pozdrowienia!

  6. Renee

    O jak miło spotkać członków rodziny Jeżycjady. Mam 52 lata, czytam do dziś. Można powiedzieć, że ukształtowałam się na tej serii. Pierwszy tom dostałam w szkole jako nagrodę za dobre świadectwo w 1980 roku, czyli miałam wtedy 10 lat. Była to „Szósta klepka”. Przeczytałam i przepadłam z kretesem! Do dziś „Szóstą klepkę” lubię najbardziej. Z innych książek Małgorzaty Musierowicz – skłaniające do przemyśleń „Frywolitki”. Jestem także częstym gościem na stronie internetowej autorki. Jeśli chodzi o zabawę w szukanie Jeżyc w Warszawie, to jednak, mam wrażenie, że niektóre warszawskie odpowiedniki są zbyt ekskluzywne dla bohaterów „Jezycjady”:)) Moje typy to nieistniejąca dziś kawiarnia Balbinka przy Placu Zawiszy i secesyjne kamienice w kwartale Aleje Jerozolimskie, Marszałkowska, Hoża, Chałubińskiego. Wczasach bohaterów Jeżycjady były tam tanie mieszkania kwaterunkowe bez windy z piecami na węgiel. Natomiast willa Paszkieta mogłaby być na przykład na pobliskiej Koloni Staszica.

    • Vars_i_Sava

      Bardzo dziękujemy za interesujący komentarz. Powiem szczerze, że niektóre miejsca specjalnie były wybrane jako bardziej ekskluzywne tak na przekór. :) Najpiękniejsze jest jednak to, że każdy ma prawo do własnych wyobrażeń i poszukiwań. DO czego wszystkich gorąco zachęcamy!

      VarsaVskie pozdrowienia!
      Vars&Sava

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *