Kroniki Prusa – Kiedy zaczął się XX wiek?

Przygodę z cyklem VarSavskie Dekady rozpoczęliśmy od przejrzenia gazet z początku wieku oraz przestudiowania książki W Warszawie w latach 1900-1914 Karoliny Beylin, która w skrótowy, acz niezmiernie interesujący sposób opisuje wydarzenia z początku XX wieku, najsampierw odsyłając czytelników do Kroniki Tygodniowej Bolesława Prusa z 14 stycznia 1900 r. opublikowanej w Kurierze Codziennym. Kronika ta to prawdziwa perełka, ponieważ nie tylko Warszawa, ale i cały świat wykłócał się, kiedy zaczął się XX wiek. Nie mogliśmy przejść obojętnie obok takiej rekomendacji, zajrzeliśmy więc do wywodów Prusa w cyklu POZNAJEMY WARSZAWĘ POPRZEZ KRONIKI.

 

KIEDY ZACZĄŁ SIĘ XX WIEK

 

KIEDY ZACZĄŁ SIĘ XX WIEK?

Styczeń roku 1900 rozpoczął się w Warszawie podobnie, jak zakończył się rok 1899: sporami na temat, czy ludzkość wkracza już w wiek dwudziesty, czy też nastąpi to dopiero w roku 1901. Rozmowy na ten temat nasiliły się, gdy niezawodnie aktualny Prus poświecił tej sprawie 14 stycznia swoją Kronikę tygodniową w „Kurierze Codziennym”.

Beylin, K., W Warszawie w latach 1900-1914, [w:] Karolina Beylin Warszawy dni powszednie, Państwowy Instytut Wydawniczy, Biblioteka Syrenki, Warszawa 1985, s. 417.

 

Mam dwu przyjaciół, którzy pod wieloma względami zasługują na tytuł ludzi poważnych. Jeden jest – dosyć tęgi, drugi — jeszcze tęższy, jeden – szpakowaty brunet, drugi – siwawy blondyn.

Przy tym obaj kształcili się w kierunku matematycznym, a nawet któryś z nich posiada patent nauczycielski.

Od niepamiętnych czasów ludzie ci kochali się jak bracia: brunet za blondynem poszedłby w ogień — blondyn za brunetem poszedłby w wodę. Jeden bez drugiego nie potrafiłby wyżyć dwudziestu czterech godzin, ich zaś wspólni znajomi utrzymywali, że — tak wielcy przyjaciele — albo umrą jednocześnie ze zmartwienia jeden po drugim, albo – ten, który przeżyje drugiego – odziedziczy po nim cały ruchomy i nieruchomy majątek…

No i czy dałby kto wiarę, że ci nowożytni: Kastor i Poluks[1], od Nowego Roku zerwali ze sobą wszelkie stosunki! Co mówię: zerwali… Zrobili gorzej, ponieważ Kastor w miejscu publicznym dał do zrozumienia Poluksowi, że nie pojmuje najprostszych działań arytmetycznych, zaś Poluks, również w miejscu publicznym, oświadczył Kastorowi, że na takich jak on nieuków wywierają wpływ argumenty poetyczne i literackie, lecz nie matematyczne!

A czy zgadnie kto, o co poszło tym kochającym się mężom. Nikt nie zgadnie, więc powiem od razu, że — wzięli się za czuby o to, który mamy wiek — jeszcze dziewiętnasty, czy już dwudziesty.

Ostatnia rozmowa, jaką prowadzili ze sobą na tym padole, zasługuje, ażeby przekazać ją wiekom potomnym.

 

Brunet

Ale wytłumaczże mi ostatecznie, na jakiej zasadzie twierdzisz, że już zaczął się wiek dwudziesty?

 

Blondyn

Zrobiłbym to z największą łatwością, gdyby udało ci się skoncentrować uwagę i zrozumieć dowody matematyczne.

 

Brunet
do siebie

Ja nie rozumiem dowodów matematycznych! Za co mnie ten człowiek uważa?

głośno

No, dowód, proszę cię…

 

Blondyn

Słuchaj więc i odpowiadaj na pytaniu. W roku 1538 jaki był wiek?

 

Brunet

Rozumie się, że szesnasty.

 

Blondyn

A w roku, na przykład, 652 jaki był wiek?

 

Brunet

Naturalnie, że siódmy… Ale do czego to prowadzi?

 

Blondyn

Do tego, ażebyś nareszcie zrozumiał, w jaki sposób tworzy się nazwa wieku. Do liczby setek mieszczących się w danym roku dodaję jednostkę i otrzymuję wiek… Na przykład. W roku 1845 mamy setek osiemnaście, więc dodaję jednostkę i otrzymuję wiek dziewiętnasty… W roku 3721 liczba setek będzie wynosiła trzydzieści siedem; dodawszy więc jednostkę, otrzymamy wiek trzydziesty ósmy… Nareszcie – w roku 1900 liczba setek wynosi dziewiętnaście; gdy zaś dodam jednostkę, otrzymam wiek dwudziesty. Jasne czy nie?

 

Brunet

Z całej tej gadaniny jedno dla mnie jasne, że ty — nie jesteś zdolnym myśleć logicznie…

 

Blondyn

Tak. Nic jestem zdolny myśleć według zasad twojej logiki. Ale mniejsza o nią. Wskażże mi, na czym polega moja nielogiczność.

 

Brunet

Oto choćby na tym. Rok, przypuśćmy, 1845 należy do wieku dziewiętnastego, gdyż w nim mieści się osiemnaście wieków już skończonych, Tymczasem rok 1900 jeszcze nie należy do wieku dwudziestego, gdyż w tym roku nie skończyło się jeszcze dziewiętnaście wieków… One kończą się, już są na schyłku, ale jeszcze – powtarzam – nie skończyły się…

 

Blondyn

Argumentacja godna swego autora. Czy nie możesz jednak obmyśleć czegoś bardziej przekonywającego?

 

Brunet

Owszem. Gdybym miał przed sobą ucznia pierwszej klasy, który już przeszedł zadania dotyczące czasu – i gdybym zapytał go: – Powiedz mi, próżniaku…

 

Blondyn

No, no, tylko bez osobistych zaczepek…

 

Brunet

Otóż gdybym zapytał pierwszoklasisty: Powiedz mi, ile upłynęło od narodzenia Chrystusa do roku 1900? Czy wiesz, co odpowiedziałby? Upłynęło tysiąc osiemset dziewięćdziesiąt dziewięć lat, czyli – osiemnaście wieków i dziewięćdziesiąt dziewięć lat, czyli – jeszcze nie upłynęło dziewiętnaście wieków… A gdybym go zapytał: W którym roku skończy się tysiąc dziewięćset lat, czyli dziewiętnaście wieków od narodzenia Chrystusa? Niezawodnie roztropne to dziecko odpowiedziałoby, zgodnie z arytmetyką, że w 1901. A zatem i w 1901 roku dopiero zacznie się wiek dwudziesty.

 

Blondyn

Krótko węzłowato: W którym żyjesz wieku?

 

Brunet

Ja, dziś – jeszcze, żyję w dziewiętnastym…

 

Blondyn

A ja już w dwudziestym. A ponieważ oddziela nas tak ogromny kawał czasu, więc najlepiej będzie, jeżeli… przestaniemy widywać się ze sobą. Umarłeś dla mnie!

 

Prus, B., Kroniki Tygodniowe, Kurier Codzienny, 14 stycznia 1900, [w:] Bolesław Prus, Kroniki. Wybór, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1987, ss. 400-402.

 

Prus zgadzał się z Blondynem i dlatego w Warszawie po przeczytaniu Kroniki triumfowali ci, którzy uważali, że oto nadszedł już nowy wiek i mówili:

– Czytaliście Prusa? On chyba wie najlepiej. Mamy już wiek dwudziesty.

Ale Prus nie ograniczył swej roli do rozstrzygania sporu. Na mieście wiele mówiono o przepowiedniach zawartych w tymże felietonie jego Kro­niki tygodniowej. Przepowiednie owe włożył w usta fikcyjnego przyjaciela, pełnego entu­zjazmu z powodu rozpoczynającego się właśnie stulecia, które spełnić miało wiele nie ziszczonych dotychczas marzeń.

I znowu w rozmowach towarzyskich powtarzało się pytanie:

– Czytaliście, czego spodziewa się Prus po stuleciu, które się zaczyna? Oby był dobrym prorokiem.

 

Beylin, K., W Warszawie w latach 1900-1914, [w:] Karolina Beylin Warszawy dni powszednie, Państwowy Instytut Wydawniczy, Biblioteka Syrenki, Warszawa 1985, s. 417.

PRZEPOWIEDNIE PRUSA DOTYCZĄCE XX WIEKU

Czy optymistyczne przepowiednie Prusa okazały się prorocze? Owe przepowiednie przedstawiła w swojej książce Karolina Beylin (op. cit., ss. 417-418) w przystępny, skondensowany sposób, przeanalizujmy je więc po kolei.

 

Uważał on, że nadchodzący wiek będzie tańszy, gdyż elektryczność jest znacznie tańsza od węgla machin parowych. 

Odsyłamy do ciekawego artykułu O machinach parowych i elektrycznych.

 

Że przestrzeganie zasad higieny przedłuży życie ludzkie.

Co do tego nie ma wątpliwości. Czy może jednak tak? Zawsze mogą się odezwać głosy typu: częste mycie skraca życie i zacznie się udowadnianie, że z higieną można też przedobrzyć. Jak ze wszystkim.

 

Że zarobek za ośmiogodzinny dzień pracy, należący obecnie jeszcze do wyjątków, wystarczy człowiekowi na utrzymanie.

Ciekawe, co Prus powiedziałby na liczbę emigrantów i na strajki różnych środowisk pracowniczych. Jak skomentowałby fakt, że co rusz słyszy się o lekarzach umierających na dyżurze z przepracowania i co napisałby w swojej Kronice na temat umów śmieciowych czy nadgodzin, za które nikt nie płaci.

 

Że wzrośnie ilość produktów z hektara.

Prus miał na myśli postęp technologiczny czy rozmaite wspomagacze i GMO?

 

Że każdy obywatel otrzyma obowiązkowo wykształcenie elementarne, a także zwiększy się liczba studiujących na uniwersytetach.

Obok obowiązku szkolnego mamy w kraju obowiązek nauki, a więc obowiązkowe wykształcenie elementarne wydaje się obecnie czymś oczywistym. Czasami ma się wrażenie, że wraz z powstaniem wielu prywatnych szkół wyższych, również i wyższe wykształcenie stało się czymś powszechnym, żeby nie powiedzieć: pospolitym. Liczba studiujących na uniwersytetach zwiększyła się, ale też inaczej jest postrzegany fakt uzyskania dyplomu. Kiedyś inżynier Karwowski był szanowanym specjalistą (pomijając jego prywatne schizy dotyczące wypadania włosów), dziś nawet tytuł magistra nie robi już zbyt dużego wrażenia, stał się czymś niemal oczywistym. Coraz więcej osób rezygnuje nawet ze wpisywania go na wizytówce, właśnie ze względu na ową „pospolitość”.

 

Że sztuka, a więc teatry, galerie obrazów, koncerty dostępne będą dla wszystkich.

Alleluja, proroctwo ziściło się bez dwóch zdań! Ilość atrakcji, z jakich możemy korzystać, jest tak ogromna, że właściwie niemożliwością jest skorzystanie ze wszystkich. Muzea uwzględniają dni bezpłatnego zwiedzania, w teatrach dostępne są bilety ulgowe i wejściówki. Organizowana jest też cała masa bezpłatnych przyjemności – trzeba tylko chcieć. Chcieć wstać z kanapy, chcieć oderwać wzrok od ekranu telefonu, rozejrzeć się wokół siebie i skorzystać z tego, co jest nam oferowane, także za darmo.

 

Przepowiadał też wielką rolę ubezpieczeniom społecznym od choroby, starości, kalectwa, pożarów, kradzieży.

Patrząc na kalkulatory internetowe, gdzie możemy porównać oferty ubezpieczeniowe oraz ilość połączeń telefonicznych, kiedy to każdego dnia oferuje się nam ubezpieczenie zdrowia i mienia, trudno nie zgodzić się, że owe przewidywania okazały się więcej niż słuszne. Prus co prawda nie dożył budowy Prutentialu, ale czuł, zdaje się, pismo nosem.

 

Że dalej: ubiory będą barwniejsze, jaśniejsze, a koszt materiałów i szycia odzieży niższy.

Jeżeli Prus miał na myśli modę lat 60., 70. czy 80., to trafił w dziesiątkę – ciekawe, jaki wybrałby kolor dresu ortalionowego? Obniżenie kosztów szycia odzieży kojarzy się, niestety z terminami takimi jak sweatshop czy miska ryżu.

 

Była też wśród tych przepowiedni jedna granicząca z fantastyką: Prus przewidywał, że mieszkańcy miast będą coraz bardziej ciągnęli na wieś, z miast na pola, i na skutek tego znikną wielkie miasta, a miejsca ich zajmą tonące w zieleni małe miasteczka.

Od lat rynek czytelniczy zalewa fala powieści, w których to sfrustrowane pracownice korporacji (zazwyczaj warszawskich) mają wszystkiego po kokardy, rzucają pracę i uciekają w siną dal, zwykle umiejscowioną w jakiejś urokliwej głuszy, gdzie ludzie żyją w zgodzie z naturą, piją mleko prosto od krowy i sami wyrabiają ser. I zdają sobie owe „korporacyjne szczury” sprawę, że właśnie tego im brakowało i jedynie w takich warunkach można być szczęśliwym. Ale i odwrotnie – nadal zauważalny jest trend opuszczania wsi na rzecz miasta, czego dowodem mają być „słoiki” – zjeżdżają do miasta ze wszech stron na tydzień roboczy i uciekają z owego miasta na weekendy. Prawdopodobnie do miejsc tonących w zieleni.

 

Przewidywał też zasadnicze zmiany w architekturze; pisał dosłownie: „budowle nie będą podobne do dzisiejszych, przypominających pudła”.

Spójrz, drogi Prusie, na realizacje naszych obecnych developerów, przyjrzyj się apartamentowcom powstającym jak grzyby po deszczu, to przekonasz się, jak wyewoluowały „pudła”, które krytykowałeś. A co byś powiedział na kikuty wystające to tu, to tam, które zapewne nazwałbyś niebotykami?  

 

Kiedy zaczął się XX wiek – brzmi znajomo? Ano brzmi, bo wielu z nas pamięta podobną dyskusję z przełomu XX i XXI wieku. Pomyśleć, że dzieliło nas 100 lat od tamtych dysput, jednak okazuje się, że rozkminy mieliśmy podobne, niezależnie od rewolucji naukowo-technicznej. 

Nad periodyzacją historii głowiły się już dziesiątki badaczy i żadnemu z nich nie udało się znaleźć dobrego rozwiązania. Marc Bloch w swojej „Pochwale historii” ogłosił wręcz kapitulację – wieki i epoki zakłamują historię, ale nie potrafimy ich niczym zastąpić.

(…)

Po nowożytności zwykle historię dzieli się już według wieków: na XIX, XX i XXI. Wydawałoby się, że teraz już będzie łatwo. Okazuje się, że wcale prosto nie jest. W teorii wiek liczy 100 lat. W praktyce mniej lub więcej. Jeśli nowożytność kończy się w 1791 lub 1795 roku, to wtedy też zaczyna się wiek XIX. Jeśli natomiast zamiast nowożytności mówimy o epoce przedprzemysłowej, to jej koniec będzie następował w różnych momentach, zależnie od kraju i regionu.

Z kolei za koniec XIX wieku uznaje się zwykle dopiero 1914 lub 1918 rok. Z tego wynika, że to stulecie trwało według historyków nawet 120 albo i więcej lat. W efekcie, widząc np. książkę „Życie polskie w XIX wieku”, tak naprawdę nie wiemy, co w niej znajdziemy. Wiek XIX jest ponadprzeciętnie długi, natomiast XX… krótki. Powstała nawet książka pod tytułem „Najkrótsze stulecie”. W świetle większości ujęć XX wiek liczy się od 1918 roku. Jego koniec jeszcze nie został zgodnie ustalony, ale prawdopodobnie datą krańcową będzie rok 1989 w Polsce, w Europie natomiast 1991. Raz jeszcze będzie to umowne nagięcie rzeczywistości. No, ale co zrobić? Dzisiaj już chyba nikt nie potrafi sobie poradzić bez wieków i epok…

 

Janicki, K., Bolączki periodyzacji

 

NAZEWNICTWO W JĘZYKU WŁOSKIM

Ciekawostką językoznawczą jest nazewnictwo wieków w języku włoskim. Ogólnie, rzecz jasna, punktem odniesienia do ustalenia chronologii jest przyjęty przez cywilizację zachodnią rok narodzin Chrystusa, dzieląc czas na ten przed naszą erą i naszej ery, co we włoskim oznaczane jest a.C. – avanti Cristo (przed Chrystusem) i d.C. – dopo Cristo (po Chrystusie). Italianiści często mają tendencję do stosowania kalki językowej, używając wyrażenia przed Chrystusem i po Chrystusie, w szczególności w mowie potocznej, mimo że w języku polskim powiemy: przed naszą erą i naszej ery.

Osoby rozpoczynające naukę języka włoskiego początkowo mogą czuć się nieco zaskoczone sposobem nazywania poszczególnych wieków, ponieważ w głowie muszą to sobie przełożyć na periodyzację w języku polskim. Wiek w języku włoskim nazwany jest bowiem od pierwszego członu, czyli od setki, oznacza jednak okres przyjęty przez Zachód. Zważywszy na to, że w języku polskim mówimy: wiek trzynasty, wiek osiemnasty, trudno owo zjawisko przetłumaczyć, jednak dla lepszego wyobrażenia przyjmijmy, że gdy po włosku powiemy il Trecento (tre – trzy, cento – sto), czyli daty w przedziale 1301-1400, mamy na myśli wiek czternasty, mimo że w nazwie jest cyfra „trzy”. Niejednokrotnie problem z poprawnym nazewnictwem mają również osoby od wielu lat mające kontakt z językiem włoskim, co przeważnie wywołuje salwy śmiechu np. na konferencjach językowych, gdy mówca è confuso i pomyli periodyzację oraz odpowiadające jej nazewnictwo.

Jednak, jak już ustaliliśmy, czas to rzecz względna. Pewne jest jedynie to, że płynie, a jak jest liczony, zależy od wielu punktów widzenia. Na potrzeby naszej serii przyjęliśmy podział podany w INFORMACJACH WPROWADZAJĄCYCH.

 

[1] Kastor i Polideukes, mity spartańskie

 

 

Beylin, K., W Warszawie w latach 1900-1914, [w:] Karolina Beylin Warszawy dni powszednie, Państwowy Instytut Wydawniczy, Biblioteka Syrenki, Warszawa 1985.

Janicki, K., Bolączki periodyzacji

Kastor i Polideukes, mity spartańskie

I nomi dei secoli – nazewnictwo wieków

O machinach parowych i elektrycznych

Prudential

Prus, B., Kroniki Tygodniowe, Kurier Codzienny, 14 stycznia 1900, [w:] Bolesław Prus, Kroniki. Wybór, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1987.

 

 

2 Responses

Skomentuj lavinka Anuluj pisanie odpowiedzi

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *