Legenda o warszawskim Bazyliszku

wpis w: Legendy, Sezon 6 | 0

Legenda o warszawskim Bazyliszku to kolejny punkt w serii VarSavski Alfabet. Pomyśleliśmy, że dawno już nie sięgaliśmy po klisze z epoki PRL-u, a do tej pory prezentowaliśmy już trzy legendy związane ze stolicą: O warszawskiej Syrence, O Warsie i Sawie oraz o Złotej Kaczce. W serii POZNAJEMY WARSZAWY POPRZEZ LEGENDY wspominaliśmy także Legendę o kamiennym niedźwiedziu, była też już mowa o Bazyliszku, jednak wtedy porównywaliśmy różne wersje tej legendy – spisaną przez Artura Oppmana w latach 20. XX w., stworzoną w 2015 r. i skierowaną do wielbicieli fantasy i science fiction, a także krótkometrażowy film z serii Legendy Polskie realizowany przez Allegro. Tym razem znów wieje wiatr PRL-u, jednak w nieco uaktualnionej wersji, gdyż legenda o warszawskim Bazyliszku przedstawiona na kliszy zaprezentowana jest w formie animowanej. Wyłączcie światła, usiądźcie wygodnie – zapraszamy na projekcję!

Legenda o warszawskim Bazyliszku

BAZYLISZEK

Co nieco informacji o Bazyliszku prezentowaliśmy już w poprzednim poście na ten temat, odsyłamy więc zainteresowanych ową tematyką. Pokrótce warto jednak nadmienić, że legenda o warszawskim Bazyliszku chętnie podsycana jest do dziś, wszelakie stwory mityczne i niewyjaśnione zagadki od zawsze fascynowały ludzi. Hybryda o ciele i głowie koguta, wężowym ogonem, dziwną naroślą w kształcie korony i skrzydłami jak u nietoperza budziła lęk, zwłaszcza że na temat jej pochodzenia opowiadano niestworzone rzeczy. U nas dorobiono Bazyliszkowi żabie ślepia, ponieważ wierzono, że wylągł się z jaja bez żółtka złożonego przez koguta, który zapłodnił ropuch na kupie łajna. Podobnie jak mityczna Meduza, rodzimy Bazyliszek także zabijał wzrokiem, można go było więc pokonać za pomocą kryształowego lustra.

W książce Łapczyńskiego p. n. „Majestat polski”, wydanej r. 1739, znajduje się opowieść, że r. 1587 Warszawie, w miejscu, gdzie po zgorzałej przed 13-tu laty kamienicy, znajdowała się głęboka piwnica, miał jamę bazyliszek, o czem nikt nie wiedział. Do tej piwnicy weszła raz mała dziewczynka z chłopczykiem, a gdy na noc nie powrócili do domu, matka kazała dziewce szukać dzieci w piwnicy. Dziewka oboje dzieci znalazła bez duszy, ale zaledwie krzyknęła i sama padła nieżywa. Dano znać do urzędu, więc zbiegli się rajcowie i tłum ludu, i wyciągnięto osękami trupy powydymane, sine, z oczami na wierzch wysadzonemi. Przyszedł też i wojewoda jeden i z nim architekt bardzo stary. Ten tedy architekt zaraz powiedział, że tam musi być napewno bazyliszek, którego inaczej zgubić niepodobna, tylko trzeba jakiego odważnego człowieka w same zewsząd zwierciadła ubrać, a gdy bazyliszek sam siebie w zwierciedle zobaczy, zaraz zdechnie. A że natenczas dwuch złoczyńców na gardło skazanych w więzieniu siedziało, jeden Polak, drugi Szlązak Jan Taurer, tym kazano obierać albo śmierć od miecza, albo deklarowano życie darować, gdyby poszedł zgubić bazyliszka. Odważył się Szlązak, i okryty zwierciadłami, a nawet oczy szkłem zasłoniwszy, poszedł do owej piwnicy, gdzie dwie świece spalił, zanim znalazł w rumowisku straszną bestję już nieżywą, bo się sama wzrokiem swoim zabiła. Architekt kazał wynieść na górę owego bazyliszka, który był tak wielkim jak kura, z głową i szyją indyczą, a oczami żaby.

W Wilnie za Zygmunta Augusta w pustej piwnicy ulągł się także bazyliszek, który, wyglądając oknem, wiele ludzi przechodzących wzrokiem swoim zabijał. Tego chcąc zgładzić, 4 snopki ruty po jednemu do piwnicy na sznurze spuszczano i po pewnym czasie wyciągano. Pierwszy snopek zbielał i usechł, drugi i trzeci już tylko zwiędły, czwarty był świeży, co dało do rozumienia, że bazyliszek musiał zdechnąć. Jakoż spuszczono wówczas człowieka, który go znalazł już nieżywym.

Powodem do tych baśni o bazyliszkach w piwnicach warszawskich i wileńskich były niewątpliwie gazy zabójczo działające na ludzi, a przytem zwykłe plotki, które z ust do ust przechodząc, przekształcały nieraz naturalne wypadki w nadzwyczajne wydarzenia. Do szerzenia przesądów przyczyniały się także i książki, przywożone z Zachodu Europy i tłómaczone na język polski, takie np. „Tajemnice Pedemontana”, spolszczone przez Sleszkowskiego, w których znajdujemy potworniejsze zabobony, niż wylęgłe u narodów słowiańskich.

Bazyliszek przenośnie oznacza w mowie polskiej człowieka złego, który samem spojrzeniem rad zabijać. Stąd mówią o złośliwym wyrazie oczu: „ma oczy jak u bazyliszka, spojrzał jak bazyliszek” i t.p.

Bazyliszek [w:] Zygmunt Gloger Encyklopedia staropolska, Wiedza Powszechna, Warszawa 1978, ss. 136-137. Pisownia oryginalna.

Uczeni naturaliści dawnych czasów mówią, że ukąszenie Bazyliszka sprawia zapalenie, żółto jątrzącą się ranę i wypadanie włosów; lekarstwem zaś przeciw temu ma być jakieś węże drzewo, na wyspie Cejlon rosnące. Dla swej rzadkości Bazyliszek był przez ówczesnych badaczy natury wielce poszukiwany, znaleźli się więc szalbierze, co sztuczne okazy zaczęli fabrykować. Przyrządzali je z pewnego gatunku ryby, zwanej Raja; ryba ta płaska i chuda, więc po zasuszeniu można jej było przydawać dowolne kształty. Egzemplarz taki można było oglądać w gabinecie przyrodniczym Uniwersytetu Warszawskiego jeszcze w roku 1819.

[…] podamy, znowu ze starych ksiąg, inne ciekawe szczegóły o tych okropnych potworach. Były to olbrzymie węże z paszczą zwierzęcą, z której ustawicznie buchały płomienie; skrzydła miały orle, a nogi z zakrzywionymi szponami. Ogień ziejący ze smoczej paszczy zarażał powietrze na parę mil wokoło, a gdy się mimo znalazł jaki śmiałek i zbliżył się do kryjówki tego straszydła, padał wnet, rażony samym uderzeniem jęzora lub otruty jego jadem. Blisko Niederburga, w Niemczech (pisze uczony Gesnerus) kilkanaście osób zmarło śmiercią gwałtowną po kąpieli w rzece, przez którą smok przepłynął. A przecież bywały wypadki, że się ten zgrozę budzący potwór dawał oswajać. Nie do wiary! Ale jakże nie wierzyć, skoro z pism starożytnych mędrców mamy wiadomość, że filozof grecki imieniem Heraklit posiadał ugłaskanego smoka, który w jego domu sprawował urząd psa i gdy filozof spal, smok nad nim czuwał i stopy mu lizał. Przedziwną ze smokami przygodę miał pewien bednarz z miasta Lucerny w Szwajcarii. Zabłądził on kiedyś w okolicznym lesie i tam przenocować musiał. Gdy się rozwidniło, poszedł szukać drogi, ale wpadł w dół błotnisty i zemdlał, a kiedy się ocucił, spostrzegł, że znajduje się w skalistym lochu przypominającym studnię. Jakież było jego przerażenie, gdy nagle ze wszystkich stron wypełzać zaczęły smoki i ściskać go ogonami. Przebywał on w tym więzieniu od listopada do kwietnia, posilając się lizaniem skał, słonym płynem ociekających. Dopiero na wiosnę smoki na skrzydłach swoich wyleciały z podziemnej jaskini. Bednarz złapał jednego z nich za ogon – i w ten sposób wydostał się na świat boży. Opisał ten wypadek pewien starodawny naturalista, zwany Cysatus.

Na pożółkłych ze starości kartach najrzadszych ksiąg i rękopisów wiele innych jeszcze znajdziemy świadectw o wielorakich monstrach, które nie wiedzieć jak i kiedy powstały, nie wiedzieć jak i kiedy wyginęły. Hydry stugłowe, salamandry ogniste, sfinksy, behemoty, lewiatany, feniksy, cerbery, jednorożce, bezgłowe zwierzoludy, olbrzymowie z uszami do ziemi zwisającymi, ludzie z psimi głowami (tak zwani Kynocefale) – któż by ich wszystkich wyliczył? Kto zdołałby same ich nazwy spamiętać?


Julian Tuwim Bazyliszek w warszawskiej piwnicy, czyli straszna śmierć dwojga dzieci i służącej. A także ciekawe wiadomości o smokach, syrenach i innych straszliwych potworach.
Tekst okolicznościowy, napisany z okazji wyborów do Sejmu PRL, przyniesiony przez autora do redakcji „Nowej Kultury” wczesną jesienią 1952 r. Nie opublikowany. Ze zbiorów Aliny Kowalczykowej.

LEGENDA O WARSZAWSKIM BAZYLISZKU

Slajdy pochodzą z kliszy wyprodukowanej przez znany z tamtych czasów Zakład Produkcyjny „Foto -Pam”, związane z PTTK. Autor tekstu: Zbigniew Obniski, opracowanie plastyczne: Jadwiga Bezdzikówna.

Zdobyta przez nas klisza była w dość kiepskim stanie, dlatego każdy ze slajdów wymagał obróbki. Kolory mogą być nieco przejaskrawione i zapewne odbiegają od oryginału, niektóre musieliśmy nieco podrasować (np. strona tytułowa jest zielonkawa, jednak była tak połamana, że zachowały się tylko napisy), wszystko po to, aby lepiej się oglądało. Szczerze powiedziawszy cieszymy się, że udało nam się cokolwiek z tej kliszy wyciągnąć.

Napisy wyszły niestety tak rozmyte, że trzeba było wstawić nowe. Użyty do tego celu został warszawski krój pisma o nazwie Rewir.

Gdyby ktoś jednak uznał, że ma dość opowieści o zabójczych stworach, polecamy „Bajkę o Bazyliszku” Jana Knothe’a, w której Bazyliszek okazuje się… kotem. Historię tę przeczytać można w antologii „Legendy warszawskie” wydaną przez Muzeum Warszawy. Ale o tym może już innym razem.

VarSavskie pozdrowienia

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *