Okupacyjna satyra warszawska

Mimo traumy bombardowań we wrześniu 1939 r. zarówno mieszkańcy Warszawy, jak i całej Polski wiedzieli, że bardzo skuteczną bronią w walce przeciwko wrogowi jest… śmiech, a przede wszystkim szyderstwo z okupanta. Okupacyjna satyra warszawska, zebrana m.in. w książce Leszka Bubla „Warszawski dowcip w walce 1939-1944”, często miała swój początek w Warszawie i rozchodziła się na cały kraj. Nasz cykl Varsavskie Dekady w latach 40. postanowiliśmy wzbogacić o serię POZNAJEMY WARSZAWĘ POPRZEZ HUMOR, którego mimo wszystko nie brakowało w tych tragicznych czasach.

Okupacyjna satyra warszawska

OKUPACYJNA SATYRA WARSZAWSKA

Okupacyjna satyra warszawska przekazywana była szeptem albo wręcz ostentacyjnie deklarowana na murach i plakatach oraz w ulicznych przyśpiewkach i rymowankach. Była one wyrazem tęsknoty za wolnością i aktem ogromnej odwagi. Dodawała otuchy i napawała optymizmem. W publiczne wykonanie uszczypliwej satyry była też zaangażowana młodzież i dzieci, co stanowiło ewidentny dowód na patriotyczne wychowanie. Humor i dowcip był przeciwwagą okupacyjnej codzienności i swoistą propagandą, optymistycznie wieszczącą upadek Niemców, niezależnie od okoliczności. Zdezorientowany i ośmieszony okupant miał poczuć, że nie przejął jeszcze do końca władzy i z całą pewnością nie zgasił ducha w narodzie, gdyż jak powiedział poeta Wacław Bojarski: „Śmiech – zdrowa, wesoła pogarda dla ciemiężyciela – to pierwsza oznaka siły ciemiężonego.”

Okupacyjna satyra warszawska

W czasie bombardowania Warszawy we wrześniu 1939 roku dwóch facetów siedzi na płocie. Jeden z nich ma potworną czkawkę. Lecą bomby, walą się domy, a ten nic tylko czka i czka bez przerwy. Wreszcie zwraca się do towarzysza:

– Feluś, weź no mnie przestrasz, bo już dłużej nie mogie…

Bubel. L., Warszawski dowcip w walce 1939-1944, Wydawnictwo Zamek, Warszawa 1994, s. 17.

Okupacyjna satyra warszawskaPo zajęciu Warszawy Hitler szuka w mieście miejsca odpowiedniego na pomnik dla siebie. […] Udaje się więc na Nowy Świat, gdzie ogromny ruch, mnóstwo ludzi. Proponuje Kopernikowi, żeby ustąpił mu miejsca. Kopernik wzrusza ramionami:

– Ani myślę, przecież zrobiliście ze mnie Volksdeutscha!

Rusza zatem do króla Zygmunta i chce go zepchnąć z kolumny. Zygmunt uśmiecha się:

– Nie radzę ci, Adolfie. Widoków żadnych, bo Zamek spalony, od Wisły wieje, jest wykluczone żebyś mógł tu się utrzymać podpierając się tymi złamanym krzyżem. Idź raczej do Mickiewicza, tam co dzień leżą świeże kwiaty.

Mickiewicz, o dziwo, z ochotą godzi się na odstąpienie swego miejsca. Schodzi z cokołu uśmiechając się cichutko. Hitler staje na jego miejscu, przybiera bohaterską pozę, lecz zauważywszy wreszcie złośliwy uśmiech wielkiego poety, tupie zniecierpliwiony nogą:

– Z czego ty się śmiejesz? Mów natychmiast, albo wezwę gestapo.

Mickiewicz spokojnie odpowiada:

– Zejdź z pomnika i przeczytaj napis na tablicy Hitler nachyla się i czyta:

– „Twórcy Dziadów – Naród.”

Ibidem, s. 16.

Chleb na kartki nazwała ulica warszawska dźwiękowcem.

Na kartki otrzymywało się właściwie tylko chleb czarny, źle wypieczony, o małej wartości odżywczej. O jego jakości może świadczyć to, że był powszechnie nazywany „dźwiękowcem”. Wypiek poprawił się nieco, gdy w ostatnim roku władze podziemne zastosowały represje wobec niesumiennych piekarzy. Poza tym, dawano raz na miesiąc obrzydliwą marmoladę z buraków i sacharynę. Wspominam o tym, aby uczynić zrozumiałym następujący kawał:

Trzech facetów snuje marzenia o tym, co za żarcie postawią sobie po wojnie.

Pierwszy (na pewno lwowski warszawianin):

– Ja postawię, bracie, miskę pierogów ze śmietaną!

Drugi:

– Ja kotlecika z karczku, miam-miam, szyneczkę, albo rozbefik z garniturkiem!

Trzeci:

– A ja wezmę garnek kartofli, zrobię puree – obydwaj słuchają ze zdumieniem – dodam do tego marmelady, kilka pastylek sacharyny i… jak nie kopnę!

Ibidem, ss. 60-61.

Tramwaj. Na stopniach wisi dwóch warszawiaków.

– Cześć Stachu, co robisz?

– Jakby ci to powiedzieć… Handluję. A ty, co robisz, Franiu?

– Ja… Ja się ukrywam!

Ibidem, s. 37.

O powodach likwidacji Kercelaka opowiadają następującą historię:

Gubernator Fiszer nasłuchał się wiele o tym, że na Kercelaku można wszystko kupić, począwszy od masła i kiełbasy, a skończywszy na hełmie i karabinie. Wydawało mu się to nieprawdopodobne i postanowił to sprawdzić. Pewnego dnia udał się osobiście na plac. Tu mu zaproponowano kupno za tysiąc złotych „autentycznej” Kennkarty. Zażądał okazania mu jej i ku wielkiemu oburzeniu stwierdził, że to jego własna Kennkarta jest mu proponowana do kupna.

Ibidem, s. 75.

Biedny Żyd obarczony rodziną wykrada się z getta, by przynieść dzieciom trochę kartofli. Łapią go i chcą rozstrzelać.

– Panie, ja mam pięcioro dzieci, które konają z głodu. Zlituj się.

Żandarm jest nieubłagany.

– Panie, ty też masz pewno dzieci. Zrozum, że nie mogłem na ich śmierć patrzeć…

– Dobrze – powiada strażnik – puszczę cię wolno, jeżeli zgadniesz, które ja mam oko szklane (żołnierz istotnie miał protezę, ale tak dobraną, że jej nikt od zdrowego oka nigdy nie rozróżniał).

Żyd, drżący cały, mówi:

– Lewe.

Żandarm trzęsie go za kołnierz, wołając:

– Mów, jakżeż ty to oko poznał?

– Oj, panie żandarm, ono tak na mnie ludzko popatrzyło.

Mórawski, K., Anegdota i dowcip warszawski, Książka i Wiedza, Warszawa 2003, s. 244.

Przejeżdża karawana. Na trotuarze babcia w chustce zanosi się łkaniem.

– Co pani jest? Dlaczego pani płacze? – zatrzymuje się przy niej przechodzień.

– Płaczę, bo ten karawan jest na sześciu nieboszczyków, a wiózł tylko dwóch szkopów.

Załęski, G., Satyra w konspiracji 1939-1944, Wydawnictwo LTW, Warszawa 1958, s. 199.

Bubel. L., Warszawski dowcip w walce 1939-1944, Wydawnictwo Zamek, Warszawa 1994.

Mórawski, K., Anegdota i dowcip warszawski, Książka i Wiedza, Warszawa 2003.

Załęski, G., Satyra w konspiracji 1939-1944, Wydawnictwo LTW, Warszawa 1958.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *