Warszawa śladami bohaterów powieści Hanny Ożogowskiej – cz. 2

W ramach cyklu POZNAJEMY WARSZAWĘ POPRZEZ KSIĄŻKI w pierwszej części spacerowaliśmy po Warszawie śladami bohaterów powieści Ucho od śledzia Hanny Ożogowskiej. Tym razem zapraszamy Was na dalsze poznawanie stolicy bohaterów książek pt. Głowa na tranzystorach oraz Za minutę pierwsza miłość.

Głowa na tranzystorach i Za minutę pierwsza miłość

WYCIECZKA PO STOLICY ŚLADAMI BOHATERÓW POWIEŚCI HANNY OŻOGOWSKIEJ

Na wycieczkę wybraliśmy się już w zeszłym roku, jednak na potrzeby cyklu VarSavskie Dekady drugą część postanowiliśmy opublikować dopiero teraz, czas akcji wpisuje się nam bowiem odpowiednio w okres lat 60. i 70.

Bohaterowie książek Ożogowskiej pochodzą z rodzin robotniczych i inteligenckich. W ich domach się nie przelewa, często borykają się z problemami mieszkaniowymi, w małym warszawskim mieszkaniu „na kupie” mieszka więc nawet i trzypokoleniowa rodzina. W dzieciństwie i młodości książki Hanny Ożogowskiej czytałam wielokrotnie, a i dziś wracam do nich z ogromną przyjemnością, żywię bowiem do nich nie tylko wielki sentyment, ale sądzę też, że wiele poruszanych w powieściach tematów jest na tyle uniwersalnych, że książki te znakomicie odnajdują się w obecnych czasach. Przykład? Chociażby wszędobylska biurokracja, która potrafi człowieka wyprowadzić z równowagi. Matka Kostka, bohatera powieści Głowy na tranzystorach oraz Za minutę pierwsza miłość, dostała wezwanie do zapłaty podatku za psa. Problem polegał na tym, że psa nigdy nie było, ale wyjaśnienie całej sytuacji ciągnęło się w nieskończoność, aż w końcu sprawa trafiła do gazety i dopiero po tej interwencji udało się ją zakończyć. O ilu tego typu przypadkach słyszymy także obecnie? Bez medialnego szumu mało co uda się załatwić zwykłym trybem postępowania…

Uniwersalne i aktualne są też bolączki dojrzewania, pierwsze zauroczenia, koleżeńska sztama, przyjaźń. Co prawda bez telefonów i komputerów, bez selfie, bez zdjęć kawy i wymyślnie podanych dań wrzucanych, bez Instalie, bez hejtu, bez komentarzy na portalach społecznościowych, ale za to z koleżeńską bliskością, rozmowami, codziennymi sprawami, w które zaangażowani są wszyscy członkowie rodziny i znajomi. Owszem, wiele się zmieniło, ale pewne rzeczy pozostają niezmienne.

GŁOWA NA TRANZYSTORACH

Egzemplarz posiadanej powieści znalazłam wiele lat temu na strychu starego domu i postanowiłam go przygarnąć, wiedziałam bowiem, że w przeciwnym wypadku książka marnie by skończyła (a dokładnie jako opał do pieca). Jest już pożółkła, ma wytartą okładkę i rogi, nosi liczne ślady długopisów, ołówków, kredek, a nawet flamastrów (utłukłabym jak Alicja pływaka żółtobrzeżka!), ale – podobnie jak Ucha od śledzia – nie zamieniłabym jej na żaden inny egzemplarz! Z moich kalkulacji wynika, że Głowa na tranzystorach była pierwszą powieścią Hanny Ożogowskiej, po którą sięgnęłam i to właśnie dzięki niej za zaoszczędzone pieniądze kupiłam Ucho… 

Czytając powieść po raz pierwszy, nie mogłam mieć więcej niż 10 lat, a może i mniej. Bohaterowie, mający wówczas już lat trzynaście-czternaście, wydawali mi się na tyle dorośli, że zmuszona byłam przyznać, iż nie należę do ich świata, nie przeszkadzało mi to jednak z przyjemnością poznawać ich szkolne i wakacyjne przygody. Sama zresztą miałam wtedy wakacje, leżałam na kocu pod drzewem i czytałam Głowę… Gdy skończyłam, przeczytałam książkę jeszcze raz. I wpadłam po uszy! Nie zdawałam sobie sprawy, że w Polsce są autorzy, którzy umieją w ten sposób pisać dla dzieci i młodzieży. Myślałam wtedy, że jedyną taką pisarką była Lucy Maud Montgomery, która niestety już wówczas nie żyła, a Małgorzaty Musierowicz jeszcze wtedy nie znałam.

Ktoś, kto założył Związek Niesienia Ulgi Ofiarom Przemocy – uczniowie, którzy dostali złe oceny, otrzymywali na pociechę na przykład rurki z kremem kupowane za pieniądze składkowe – zaiste zasługuje na przydomek Głowa na tranzystorach! Marcin Bigoszewski, bo o nim mowa, pomysły miał nie od parady! Miał jednak szczęście, bo u jego boku był przyjaciel, na którego zawsze można było liczyć – Kostek Przegoń. Przyjaźń i wystawianie jej na rozmaite próby to zresztą istotna część powieści.

ZA MINUTĘ PIERWSZA MIŁOŚĆ

To były czasy, kiedy nie było Internetu, Wikipedii ani portali jak BiblioNetka czy Lubimy Czytać, gdzie można bez problemu zapoznać się z dorobkiem literackim autora, który przypadł nam do gustu. Nie było też Allegro czy OLX, gdzie można dokupić brakujące tomy serii albo upolować egzemplarze w wydaniu, które nam odpowiada – wtedy się brało, co było. Jeżeli jakiemuś wydawcy przyszła do głowy genialna myśl, żeby zamieścić na okładce lub wewnątrz książki informację o tym, że dana powieść ma kontynuację, była to nie lada gratka dla czytelnika! Najczęściej jednak człowiek dowiadywał się o takich rzeczach zupełnie przypadkiem – od koleżanki, kuzynki lub pani z biblioteki. O tym, że Głowa… ma drugą część, dowiedziałam się więc przypadkiem, kiedy byłam już mniej więcej w wieku bohaterów, może nieco młodsza. Któraś powieść Ożogowskiej była zresztą w kanonie lektur szkolnych, może właśnie Miłość…?  Można więc było poznawać przy okazji także inne jej książki. Długo jednak nie miałam własnego egzemplarza i wielokrotnie wypożyczałam go z biblioteki szkolnej. Muszę przyznać, że było mi trochę głupio brać w kółko książkę, która miała „miłość” w tytule, tym bardziej że bibliotekarka lubiła głośno komentować wybór, na jaki się delikwent decydował. W końcu jakimś sposobem w domu znalazły się aż dwa egzemplarze. Jeden oddaliśmy więc na bookcrossing, a drugi z ilustracjami Gwidona Miklaszewskiego, stoi na półce obok Głowy…

Jest to kontynuacja Głowy na tranzystorach. Młodzi bohaterowie rozpoczynają nowy rok szkolny. W szkole, jak to w szkole, dzieje się rozmaicie, czasami wpadnie ocena niedostateczna, czasami się człowiek nie przygotuje do lekcji, ale poza szkolnymi sprawami w życiu bohaterów powieści ważną rolę zaczynają odgrywać odkrywanie własnej osobowości, praca nad charakterem, planowanie przyszłości, a także pierwsze nieśmiałe uczucia. Bo nagle się okazuje, że dziewczyny nie są takie głupie, a koledzy z klasy są całkiem przystojni i można z nimi pogadać. Młodzi bohaterowie obserwują świat, wypytują starsze rodzeństwo, dziewczyny wzdychają do Grechuty, a chłopcy wstydzą się przyznać najlepszemu kumplowi, że byli z dziewczyną w kinie.

To właśnie z tej książki dowiedziałam się, że jest taka szkoła, w której uczą bibliotekoznawstwa i można po jej ukończeniu pracować w bibliotece. I wtedy pierwszy raz zapragnęłam zostać bibliotekarką. Życie ułożyło się inaczej, ale zawsze miałam nadzieję, że Irka skończyła bibliotekoznawstwo na UW i pracowała w jakiejś przytulnej bibliotece, którą odwiedzali miłośnicy literatury, a ona była tego typu bibliotekarką, która zawsze umiała doradzić. Swoją drogą Irka zbliża się już do emerytury, życzę jej z całego serca, żeby w jej życiu nigdy nie zabrakło książek!

Prześledziłam w Internecie recenzje obu powieści, dzielą się one zazwyczaj na dwa typy: pisane przez starszych czytelników, którzy z sentymentem opowiadają o powrocie do dzieciństwa i młodości w czasie ponownej lektury oraz te pisane przez młode pokolenia, które już mniej entuzjastycznie podchodzą do treści zawartych w książkach. Ale są i tacy, którym książki napisane kilkadziesiąt lat temu – kiedy ich rodzice, a może i dziadkowie byli młodzi – przypadły do gustu mimo zdecydowanie zauważalnych różnic społecznych, rodzinnych, a nawet językowych. Co ciekawe, obie książki są nadal chętnie wręczanymi nagrodami za dobre wyniki w nauce, co, przyznaję, jednak mnie zaskoczyło.
Warszawa jest tłem obydwu powieści. Nie wysuwa się na pierwszy plan, ale całkiem sympatycznie co jakiś czas się pojawia przy różnych okazjach. Odwiedziliśmy miejsca, o których mowa była w obu powieściach.

OGRÓD SASKI I POMNIK MARII KONOPNICKIEJ

Pomnik Marii Konopnickiej w Ogrodzie Saskim można moim zdaniem zaliczyć do pomysłów à la Marcin Bigoszewski – chcieliśmy dobrze, a wyszło jak zawsze. Dlaczego? Ano dlatego, że jest to jeden z brzydszych pomników, jakie w życiu widziałam… Jego autorem jest Stanisław Kulon, który zaprojektował też nomen omen wspaniały Pomnik Chwała Saperom. Pomnik wykonano z sjenitu (czy też raczej skały zwanej tak potocznie w Polsce). Figura mierzy 2,5 metra wysokości, a cokół – 55 cm. Pomnik odsłonięty został 22 maja 1966 roku w 124. rocznicę urodzin poetki. Rzeźbiarz dostał nawet nagrodę za ów pomnik, ale każdy ma prawo do własnego zdania. De gustibus non est disputandum.

Szczerze powiedziawszy, nie przypominam sobie, żebym kiedykolwiek była zachęcana przez któregoś z nauczycieli, aby wybrać się do Ogrodu Saskiego i obejrzeć pomnik Marii Konopnickiej, jak miało to miejsce w Głowie na tranzystorach. O tym, że taki pomnik w ogóle stoi w Warszawie, dowiedziałam się właśnie z tej książki, a przede wszystkim ze sceny na temat składek zbieranych przez dzieci.

Pomnik powstał z inicjatywy dzieci z Kalisza, które za pośrednictwem redakcji „Płomyczka” zebrały ok. 600 tys. zł na budowę pomnika. Do składek dołączyły się Towarzystwo im. M. Konopnickiej oraz Stołeczna Rada Narodowa. Jest to pierwszy na świecie pomnik pisarki, którego fundatorem są dzieci. One również zadecydowały, że pomnik ma stanąć w Warszawie.

Autora pomnika wyłoniono drogą zamkniętego konkursu rozpisanego w 1963 r., a rozstrzygniętego w lutym 1964 r. Za pomnik artysta otrzymał w 1966 r. Złotą Honorową Odznakę m.st. Warszawy.

Irena Grzesiuk-Olszewska Warszawska rzeźba pomnikowa,  Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2003, s. 127.

W zbiórkę funduszy na pomnik włączeni byli także uczniowie szkoły, do której uczęszczali Marcin i Kostek. Nauczycielka poleciła, aby każdy uczeń w klasie wybrał się na spacer i obejrzał pomnik. Potem wniknęła dyskusja, w której głos zabrał także Marcin i powiedział to, co prawdopodobnie wielu osobom przyszło na myśl, jednak tylko on miał odwagę powiedzieć to na głos. Nie spotkało się to jednak z przychylną reakcją ani nauczycielki, ani kolegów.

Szli ulicą Królewską, po wyjściu z Saskiego Ogrodu, gdzie zgodnie z zaleceniem pani Skoczelowej oglądali pomnik Marii Konopnickiej.

Hanna Ożogowska Głowa na tranzystorach, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1979, s. 23.

Pomnik Konopnickiej obejrzeli wszyscy oprócz Ireny, której zachorowała matka, więc trzeba było i do apteki biegać, i zająć się domem.

Pani Skoczelowej nie zaspokoiło to osiągnięcie, które świadczyło przecież o zdyscyplinowaniu klasy, ale jeszcze chciała, żeby się każdy „wypowiedział”. […] Klasa wypowiadała się jakoś niemrawo, chociaż widać było, że wszyscy chcą zadowolić nauczycielkę. Już powiedziano, że pomnik, owszem, podobny, chociaż nowoczesny, szkoda, że taki nieduży, że najlepiej szkole obok Saskiego Ogrodu, bo ma blisko do pomnika swojej patronki, że zawsze będzie on przypominał ludziom poetkę, która tak głęboko czuła niedolę chłopa.

Nie, to ciągle nie było to, co pani Skoczelowa chciała usłyszeć. Wreszcie głos zabrała Irena:

–  Mnie się zdaje, proszę pani, że każdy, kto ten pomnik obejrzy, zobaczy, że powstał ze składek dzieci…

–  No właśnie! Właśnie! – zawołała pani Skoczelowa z rozjaśnioną twarzą, a Irena kończyła: – …i dzieci z całej Polski, kiedy oglądają ten pomnik, myślą sobie: „myśmy też dali składkę”, i jest im przyjemnie. […]

A Marcina w tym momencie przebiegł prąd elektryczny. Na pewno zaraz powstanie projekt ufundowania innego pomnika! Dla Sienkiewicza! Słyszał przecież strzępy rozmowy pani Skoczelowej z Pucią, kiedy odnosił do nauczycielskiego pokoju duży globus. Znowu składki! Znowu zbiórki! Więc nigdy już nie wylezie z długów, nie mówiąc o jakimś groszu dla siebie?

–  Proszę pani! – poderwał się z miejsca. – Chciałbym do wypowiedzi o pomniku Marii Konopnickiej dorzucić jeszcze coś, co mi się właśnie przypomniało.

– Szkoda, że nie powiedziałeś tego od razu – w głosie nauczycielki dźwięczało wyraźne niezadowolenie. – Czy to coś ważnego?

– Bardzo, proszę pani, bardzo ważnego. To jest coś, co przyjdzie do głowy niejednemu dziecku, a może nawet wielu dorosłym osobom. Ja też właśnie o tym pomyślałem, tylko jakoś mi to przedtem wyleciało z głowy.

– No, to już powiedz, tylko, Bigoszewski, proszę cię, krótko.

– Dobrze, proszę pani. Więc, proszę pani, kiedy wczoraj stanąłem przed pomnikiem Marii Konopnickiej, kiedy popatrzyłem na ten granit, z którego artysta wydobył postać poetki, pogrążoną w głębokiej zadumie…

– Bigoszewski, prosiłam…

– …to pomyślałem sobie: co za szczęście, że się już te składki skończyły!…

– Bigoszewski! Czy ja dobrze słyszę?

– Tak, proszę pani, zupełnie dobrze. Przecież już nie można było wytrzymać, bo to i makulatura, i butelki, i co tylko. A rodzice! Ile się nagadali! „Ciągle te składki”. „Kiedy z tym będzie koniec?” Więc rodzice też z zadowoleniem patrzą na ten pomnik, że już stoi i że już po wszystkim.

– Bigoszewski, dosyć! Siadaj!

Marcin usiadł i potoczył okiem triumfatora po klasie. Jeżeli spodziewał się oklasków, to spotkał go srogi zawód. Już podniosły się ręce, już odezwały głosy, że wcale nie, że na odwrót: dzieci i rodzice bardzo chętnie dawali składki, przecież były one niewielkie, ale że z całej Polski płynęły, więc grosz do grosza… Pani Skoczelowa milczała. Zaciśnięte wąskie usta świadczyły wyraźnie, że to, co usłyszała, nie jest jej obojętne. Wróciła do stołu nauczycielskiego, usiadła ciężko na krześle, wodziła oczami po twarzach uczniów i uczennic siedzących w ławkach.

– Idioto – szepnął Marcinowi Kostek – zawsze musisz wyskoczyć jak z kuferka! Po co?…

– Bigos! – zawołał Maksio Paterek.– Ile dałeś na Konopnicką? Możemy ci zwrócić. Kupisz sobie za to gumy do żucia!

Marcinowi zrobiło się tak, jakby go kto ukropem oblał. Ach, więc to tak? To on za wszystkich się nadstawia, przecież nieraz słyszał narzekania na składki, a tu taka wdzięczność? I nawet Kostek? Dosyć tej obłudy!

Hanna Ożogowska Głowa…, op. cit., ss. 32-34.

Pomnik Marii Konopnickiej

Pomnik Marii Konopnickiej

Pomnik Marii Konopnickiej

Pomnik Marii Konopnickiej

Pomnik Marii Konopnickiej

Pomnik Marii Konopnickiej

KINO KULTURA

Umiejscowione na Krakowskim Przedmieściu do dziś jest lubiane przez studentów pobliskich uczelni, zwłaszcza tych ceniących nieco wyższe filmowe loty. Przetrwało próbę czasu, zapewne właśnie ze względu na znakomitą lokalizację oraz modę na przeciwstawianie się kulturze masowej. Ile razy w czasach studenckich udało mi się dotrzeć do Kultury? Ani razu. Moje nadzieje na temat studiowania i jednoczesnego cieszenia się z uroków akademickiego życia szybko legły w gruzach z prozaicznego powodu – konieczności zarabiania pieniędzy. I paradoksalnie, mimo że były pieniądze, to nie było czasu na chodzenie do kina. Nie było więc czasu na kino po zajęciach, zazdrośnie spoglądałam na kolegów, którzy zbierali od czasu do czasu grupę chętnych i szli a to do kina, a to Muzeum Narodowego. Z tamtego okresu pamiętam głównie to, że w metamorfozę sali kinowej zaangażowany był Allan Starski, a samo kino znane było z rozmaitych cykli.

– […] No, ja wracam.

–  Jak to? Nie pójdziemy zobaczyć, co grają w „Kulturze”?

–  Chcesz wiedzieć, to kup „Express” albo „Życie”. Nie wygrałem butów na loterii. Wracam.

–  Nie wygrałeś, ale pilnuj się, żebyś ich nie przegrał. Ty, Marcin, lubisz grać, oj, lubisz!

–  Nie martw się o mnie. Cześć! – i Marcin zawrócił szybko w stronę Marszałkowskiej.

Hanna Ożogowska Głowa…, op. cit., s. 24.

Kino Kultura

Kino Kultura

CENTRALNA SKŁADNICA HARCERSKA

Bodaj najbardziej znany oddział Centralnej Składnicy Harcerskiej mieścił się przy Marszałkowskiej 82/84. Zjeżdżali się tam wagarowicze z całej Warszawy, a pewnie i spoza miasta, między innymi po to, żeby pooglądać makietę kolejki, która jeździła po torach. Vars był kiedyś zapalonym modelarzem, ale nie bywał w tej Składnicy, ponieważ wychował się na Ursynowie i do sklepu w Centrum miał po prostu za daleko. Upatrzył sobie sklepik w swoich okolicach, niezłe zaopatrzony, przynajmniej jak na ówczesne potrzeby. Sava zawsze wolała na modele patrzeć niż je sklejać, ale z ogromną przyjemnością oglądała te wystawione w małym pawilonie na piętrze koło schodów w Hali Mirowskiej.

Poniższe zdjęcie nie przedstawia co prawda Składnicy na Marszałkowskiej, nie zostało nawet zrobione w Warszawie, ale reprezentuje wszystko to, co w latach 60., 70, 80, a może i częściowo nawet w latach 90. oznaczała Składnica Harcerska dla młodych ludzi – dzieciarnia z bijącym sercem i z nosami przyklejonymi do witryny miała nadzieję na wypatrzenie towarów wyciąganych spod lady, nowych modeli i wirujących silniczków.

Centralna Składnica Harcerska
Polskie Forum Modelarzy RC, autor zdjęcia: Tadeusz Krajewski, 1980 r.

Co prawda w powieściach nie ma wzmianki o tym, jakoby Marcin czy Kostek zajmowali się modelarstwem, jednak w powieści dla młodzieży z tamtych czasów zaiste nie wypadało nie wspomnieć o CSH.

Po dokładnym obejrzeniu Centralnej Składnicy Harcerskiej Marcin z Kostkiem znaleźli się na Dworcu Głównym. Kostek coraz częściej pytał o godzinę: niepokoił się, aby nie wrócić zbyt późno do domu.

Hanna Ożogowska Głowa…, op. cit., s. 56.

Centralna Składnica Harcerska

PAŁAC KULTURY I NAUKI

W czasie, gdy dzieje się akcja obu powieści, Pałac Kultury i Nauki pysznił się nad budującymi się warszawskimi blokami i sklepami już od ponad 10 lat, oddano go bowiem 21 lipca 1955 roku. Był wtedy jednak niższy niż obecnie, bo dopiero w 1994 roku do iglicy dodany został wspornik antenowy i z 230,6 m (licząc od tzw. poziomu „0”, bo liczenie od poziomu schodów lub od poziomu ul. Marszałkowskiej daje jeszcze inne wymiary), zrobiło się 237 m. Bohaterowie powieści nie widzieli też zegarów, zostały one bowiem odsłonięte w Sylwestra 2000 r. Ale za to wiedzieli go takim, jakim i my obecnie chwielibyśmy Pałac oglądać – PKiN może nie był śnieżnobiały, minęło bowiem już kilkanaście lat, jednak elewacja nadal była jasna i w miarę czysta.

Miejmy nadzieję, że czyszczenie fasady nie skończy się jedynie na tarasie widokowym. Raz na sześćdziesiąt parę lat porządny prysznic przydałby się każdemu! Jednak prawda jest taka, że o to również będą przepychanki – jedni uważają, że pieniądze wydane na czyszczenie można by spożytkować na coś bardziej pożytecznego i potrzebnego stolicy, bo przy obecnym smogu i zanieczyszczeniach fasada i tak szybko by się  zabrudziła. Inni zaś sądzą, że dzięki takiemu odświeżeniu budynek odzyskałby dawny wygląd, przyciągałby turystów i mógłby na siebie lepiej zarabiać, co zwróciłoby część kosztów. Mycie elewacji z pewnością kosztowałoby fortunę, ale przyjemnie byłoby móc popatrzeć na odświeżony Pekin oczami bohaterów powieści Hanny Ożogowskiej, czyli na czystą, jasną elewację. Dziś, żeby przyjemniej było popatrzeć na PKiN, budynek podświetlany jest w różnych kolorach i dopóki nie doczekamy się porządnego czyszczenia, musi nam to wystarczyć.

Budowa przez Związek Socjalistycznych Republik Radzieckich Pałacu Kultury i Nauki w stolicy Polski Ludowej w Warszawie jest wydarzeniem tak wielkim i tak głębokim, że niepodobna od razu przewidzieć wszystkich następstw, które ono wywoła.

Jan Minerski O projekcie szkicowym Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, „Architektura” nr 7-8, 1952, s. 167.

Pałac Kultury i Nauki 2018 rok
PKiN 2018 rok

Pałac Kultury i Nauki Lata 60.
PKiN Lata 60.

Pałac Kultury i Nauki Lata 70.
PKiN Lata 70.

Kilka lat temu basen w Pałacu Młodzieży przeszedł remont, ale mimo że zmodernizowany, nadal jest oldskulowy, więc obecnie młodzież może pływać w basenie podobnym do tego, w którym pływał Basior. Nigdy nie chodziłam na zajęcia na pływalnię, chociaż zawsze o tym marzyłam. Nie interesowały mnie ani warsztaty plastyczne, ani muzyczne, a za to kilkumetrowej głębokości basen nęcił niebywale. Niestety nie było mi dane z niego korzystać, a teraz jest już za późno ze względu na kłopoty zdrowotne (nie wspominając o figurze, której nikt nie chciałby ani pokazywać, ani oglądać).

Pałac Kultury i Nauki od 2007 r. wpisany jest do rejestru zabytków, dlatego prace modernizacyjne były prowadzone pod nadzorem konserwatorskim z zachowaniem walorów historycznych basenu. Została zachowana ta sama kolorystyka płytek ceramicznych w szatniach i łazienkach: biało-żółta w części damskiej, biało-bordowa w męskiej. Na podłodze położono, zgodnie z pierwowzorem, biało-szarą szachownicę. Konserwacji poddano oryginalne plafony sufitowe, wymieniono zwykle białe drzwi na pasujące do stolarki w całym pałacu – drewniane, ciemnobrązowe.

Widoczną dla użytkowników zmianą pływalni Pałacu Młodzieży, poza całkowicie nowym zapleczem higieniczno – sanitarnym, będzie sposób przelewu wody w basenie z bocznego na górny. Spowodowało to podniesienie lustra wody, które stało się krawędzią basenu, tym samym zmianę poziomów platform do skoków i trampolin o ok. 22 cm.

Zamontowano także system reflektorów oraz zwierciadeł rozpraszających, w celu doświetlenia lustra wody. Nowe są wszystkie systemy filtrujące wodę, wentylacja. Ważną częścią prac modernizacyjnych jest zastosowanie rozwiązań proekologicznych, polegających na odzysku ciepła z obiegu technologicznego, które będzie wykorzystywane do podgrzania wody. Oznacza to zmniejszenie zużycia energii ze źródeł nieodnawialnych.

Zainstalowanie windy zewnętrznej, platformy schodowej, jak również platformy spuszczającej niepełnosprawnych do wody, umożliwi osobom ograniczonym ruchowo pokonywanie barier architektonicznych budynku.

Modernizacja basenu Pałacu Młodzieży

Basen w PKiN przed remontem
Zabytkowy basen w Pałacu Kultury w remoncie, 2013 rok, fot. Agata Grzybowska

Basen w PKiN przed remontem
Zabytkowy basen w Pałacu Kultury w remoncie, 2013 rok, fot. Agata Grzybowska

– […] Basior! Basior! – zaczął wołać nagle Marcin widząc idącego w stronę Pałacu Kultury Basińskiego.

– Czego się drzesz jak koszula na łokciach! – przystanął Basior z miną wcale nie zachęcającą do rozmowy.

– Ile dasz za fajną nowinę?

– Trzy razy w kark i jeszcze raz na dolewkę! No, gadaj prędko, bo się spóźnię na basen.

– Fiuu! To ty do Pałacu na pływalnię chodzisz? – zdziwił się Marcin.

– Drugi rok. Zobaczyłbyś, toby ci oko spuchło! Co za nowina?

– Tomasz wyjechał. Gegry już do końca roku nie będzie!

– Skąd wiesz?

– Tylko co odprowadzaliśmy go z Kostkiem do pociągu – łgał na poczekaniu Marcin – walizę miał nielichą. No, pojechał pewnie na całe wakacje. Do córki, mówił, do Włoch.

– Naprawdę? – ucieszył się Basiński. – A czy wy nie zgrywacie się ze mnie? Kostek, czy to prawda?

– Tomasz tak mówił naprawdę.

– Dlaczego nic nie powiedział na ostatniej lekcji?

– A po co miał mówić? – tłumaczył z ferworem Marcin – teraz też zaklinał nas na wszystkie świętości, żebyśmy nikomu nie mówili przed poniedziałkiem, żeby się wszyscy podkuli na blachę, rozumiesz?

– A wam powiedział, bo co? Niby jesteście tacy obkuci? – kpił i wciąż nie dowierzał Basior.

– Nie miał wyjścia, bo zobaczyliśmy go na peronie. Stał właśnie z jakąś babką i mówił, że jedzie do Włoch, do córki, za którą strasznie już się stęsknił, bo dawno jej nie widział, prawie dziesięć lat i, mówię ci, żegnał się ze łzami w oczach, wiesz, to jednak daleka podróż, i te łzy to mu tak…

– No! No! – dziwił się Basior. – Miał łzy w oczach? Ile lat go znam, nigdy we łzach go nie widziałem. Wydawał się twardy jak gnat, aż tu nagle… No, dobrze wiedzieć. Pójdę jutro nad Wisłę. Cześć!

NOWOGRODZKA

Ulica idąca od Brackiej do pl. Zawiszy. Jedna z najstarszych dróg narolnych biegnąca między włóką mieszczanina Macieja Małodobrego po stronie północnej i tzw. Szeroką Włóką po stronie południowej, od 1678 należącą do misjonarzy z kościoła Św. Krzyża. W1745 misjonarze założyli wzdłuż drogi po stronie południowej folwark z obszernym ogrodem i wznieśli zabudowania folwarczne oraz cegielnię usytuowaną przy Wielkiej (ob. Poznańskiej). Następnie przy końcu drogi w pobliżu Żelaznej wybudowali nową cegielnię, po której pozostały glinianki między ulicami Koszykową i Lindleya zasypane w drugiej połowie XIX w. W 1767 część Szerokiej Włóki między Bracką i Marszałkowską została rozparcelowana i zabudowana, dając początek tzw. jurydyce Nowogrodzkiej, od której ulica otrzymała urzędowo w 1770 nazwę, choć nazwę jurydyka skasowano. W 1770 Nowogrodzka została przecięta wałem przy obecnej Raszyńskiej.

W końcu XVIII w. droga Nowogodzka poza wrałem zanikła; wał ten przetrwał przez ok. 100 lat. W 1781 na włóce misjonarskiej w pobliżu N. założono cmentarz dla parafii świętokrzyskiej i wybudowano katakumby i kaplicę, która zachowała się do dziś przy Wspólnej. Oprócz zabudowań folwarku stał przy Nowogrodzkiej w końcu XVIII w. dom murowany i 14 domów, i dworków drewnianych skupionych między Bracką i Marszałkowską, rozciągały się liczne ogrody. W 1836 zamknięto cmentarz, po 1840 w pobliżu Brackiej wybudowano kilka domów murowanych. W drugiej połowie XIX w. pod ob. nr 45 znajdowały się składy wełny należące do Banku Polskiego i odbywały się jarmarki na wełnę. W 1858 Nowogrodzka została poszerzona po stronie południowej. W 1866 na posesji 1600-S (ob. nr 49) założono stalownię „Robert Eichler i Spółka, Fabryka Żelaza i Różnych Wyrobów Metalowych”, zwaną walcownią na Koszykach, zatrudniającą przeszło 600 robotników.

W 1870 pomiędzy ob. ulicami E. Plater i Chałubińskiego, po stronie nieparzystej, otwarto Ogród Pomologiczny o powierzchni ok. 5 ha z 12 000 drzew owocowych. W latach siedemdziesiątych dawny folwark Świętokrzyski był miejscem spacerów, zabaw ludowych i popisów cyrkowych. W1.1883-1885 na dawnym cmentarzu wzniesiono kościół św. Piotra i Pawła. […] 1900-1902 na dawnym folwarku Świętokrzyskim (nr nr 59-71) wybudowano kilkanaście pawilonów szpitala Dzieciątka Jezus i Domu Wychowawczego im. ks. Bcduena. W 1926 przez Nowogrodzką przeprowadzono tory Elektrycznych Kolei Dojazdowych sięgające do Marszałkowskiej. W 1927 pod nr 50 przy rogu ul. Pankiewicza zaczęto budowę gmachu Banku Rolnego. Ok. 1935 pod nr 49 wybudowano dom Akcji Katolickiej „Roma” z obszerną salą kinową. Pod nr 45 przy rogu Poznańskiej wzniesiono gmach Centralnego Telegrafu. Ok. 1936 skasowano Ogród Pomologiczny.

Podczas wojny znaczna część zabudowy uległa zniszczeniu; w 1944 hitlerowcy wysadzili kościół św. Piotra i Pawła i spalili część domów między Bracką i Marszałkowską oraz między Starynkiewicza i pl. Zawiszy. Po wojnie dawną „Romę” przebudowano na siedzibę opery, odbudowano w nowej formie kościół (1946-1957) i wzniesiono szereg domów mieszkalnych i biurowców.

Eugeniusz Szwankowski Ulice i place Warszawy, Wydanie drugie uzupełnione i poprawione, PWN, Warszawa 1970, ss. 138-139.

Tomek Maciołajtyszewicz mieszkał na Nowogrodzkiej w starym przedwojennym domu, który jakimś cudem ocalał z wojennej pożogi. Stanęli z zadartymi głowami na środku niewielkiego podwórka.

Hanna Ożogowska Głowa…, op. cit., s. 14.

Macior się niecierpliwił. Poszli szybko w stronę Nowogrodzkiej.

Hanna Ożogowska Głowa…, op. cit., s. 102.

Nowogrodzka

Nowogrodzka

Nowogrodzka

Nowogrodzka

PLAC TRZECH KRZYŻY

Nazwa nadana oficjalnie w 1919, W różnych okresach funkcjonowały też nazwy: Trzech Złotych Krzyży, pl. Złotych Krzyży; pl. Pod Figurami, pl. Aleksandra. Nazwa jest motywowana obecnością krzyży na placu. Dwa pozłacane krzyże wystawił August II po ukończeniu Drogi Kalwaryjskiej, później, w 1756 ustawiono na placu figurę św. Jana Nepomucena trzymającego krzyż.

Kwiryna Handke Dzieje Warszawy nazwami pisane, Muzeum Historyczne m. st. Warszawy, Biblioteka Warszawska, Warszawa 2011, s. 186.

Zawsze, gdy jestem na pl. Trzech Krzyży, przypomina mi się historia, jak to Bigos i Przegoń poszli z wyjaśnieniami do Tomka Maciołajtyszewicza zwanego Maciorą, a potem musieli w popłochu uciekać przed gniewem ojca kolegi.

Musieli wejść na klatkę schodową. Naciśnięty guzik dzwonka zabrzęczał głośno, jak na alarm. Drzwi otworzyła kobieta. Widocznie umyła przed chwilą głowę, gdyż owinęła ją kolorowym ręcznikiem, spod którego wysuwały się ciemne, wilgotne pasma.

–  O co chodzi? – zapytała zlekceważywszy ukłony chłopców.

– My do Maciory… – powiedział Marcin.

– Do kogo? – zapytała odsuwając ręcznik z ucha.

– Do Maciory! – zawołał Marcin myśląc, że może nie dosłyszy.

– Omyłka! – odkrzyknęła kobieta i już chciała zamknąć chłopcom przed nosem drzwi, kiedy za jej plecami dostrzegli w przedpokoju Tomka.

– Maciora! My do ciebie! – wrzasnęli obaj, aż przestraszona osoba z ręcznikiem na głowie odsunęła się od progu, co chłopcy wzięli za zaproszenie do wejścia i z czego natychmiast skorzystali.

– Maciora! Chcemy ci wszystko wyjaśnić. Ale może… Może byś z nami wyszedł.

Teraz otworzyły się drzwi do pokoju i stanął w nich wysoki, tęgi mężczyzna, do którego Tomek był bardzo podobny – pewnie ojciec.

– Taak – odezwał się obrażony Tomek – dziś będziecie wyjaśniać, a wczoraj to żeście mnie sprali, jak nie wiem co!

– Tomaszku! – jęknęła osoba w ręczniku. – To oni cię zbili?! Kto to jest?

– To Bigos, a to Przegoń – pokazywał palcem Tomek – mówią, że przyszli wyjaśnić.

– Przepraszam – powiedział grzecznie Marcin zwracając się do pani – czy pani jest matką Maciory?

– Ja? Santa Madonna! Ja?! – dławiła się oburzeniem. – Czyją mam być matką?!

– Co to za teatr, do jasnej katapulty! – krzyknął mężczyzna i zatrzasnął głośno drzwi od klatki schodowej, odcinając tym samym drogę ucieczki przestraszonym już teraz naprawdę chłopcom. – Co to za chłopaki? Gadaj mi zaraz, bo mnie tu chyba jasny szlag trafi!

– No, mówię prze… przecież – jąkał się pewno ze strachu Tomek – chłopaki z naszej klasy.

– To oni wczoraj cię zbili?

– Oni. Ten, Bigos, był prezesem związku.

– Oni zmarnowali ci sweterek? – spytała groźnie matka Tomka.

– Oni. – Ten, Kostek, zbierał składki.

– Maciora! Mów prawdę! – zawołał Kostek widząc, że sytuacja staje się poważna. – Biło cię kilkunastu, nie my jedni.

– Co za maciora?! Zaraz mi powiedzcie, co to za maciora?! – denerwowała się pani Maciołajtyszewiczowa. – Santa Madonna! Ja tu zwariuję!

– Maciora… to ja… – ociągając się wyjaśnił Tomek – tak mnie w szkole nazywają…

– Bo, proszę pani… proszę pana… – pośpieszył z komentarzem Marcin – cały Maciołajtyszewicz byłoby za długo, niewygodnie, więc krócej: Maciora, i już. Mnie też…

– Santa Madonna! Z kim ty się, zadajesz, mój Tomaszku! I zbili cię, i sponiewierali! A teraz do mieszkania jeszcze przychodzą! Naigrawać się z kolegi! Z jego rodziców! To już jest szczyt bezczelności!

– Za długo? Niewygodnie, mówisz? – chrypiał ojciec Tomka oglądając się za czymś po przedpokoju. Wreszcie chwyciwszy zza kaloryfera trzepaczkę, zaczął nią groźnie wymachiwać. – Ale wciągać niewinne dziecko do jakiegoś durnego związku, za ofermę… czy tam… za ofiarę, składki wycyganiać, to wam nie było za długo, co?! Ja was tu zaraz, do jasnej Hermenegildy, krótką drogą z drugiego piętra spuszczę! Marsz!!!

Ostatniemu słowu towarzyszyło głośne szarpnięcie drzwi i świst przecinanego trzepaczką powietrza. Droga z drugiego piętra na ulicę była zadziwiająco krótka. Kostek i Marcin gnali przed siebie, jakby im pan Maciołajtyszewicz dalej groził trzepaczką. Ochłonęli aż przy placu Trzech Krzyży i dopiero tu zorientowali się, że pobiegli w przeciwną stronę.

Hanna Ożogowska Głowa…, op. cit., s. 121.

Plac Trzech Krzyży

TEATR WIELKI

Włoch uważał się za specjalistę w budowaniu teatrów. Zaprojektował teatr dla Aleksandrii w Egipcie, narysował piękny projekt dla teatru w Kopenhadze. Jednak to nasz teatr uważa się za perłę w jego dorobku.

Teatr Wieki w Warszawie – dzieło życia Antonia Corazziego

Do tego gmachu przeniesiono wszystkie produkcje dramatyczne, operowe i baletowe z teatru na placu Krasińskich. Pierwsze przedstawienie w nowej siedzibie odbyło się tu 24 lutego 1833 roku. Odtąd gmach Teatru Wielkiego stał się główną siedzibą baletu warszawskiego, chociaż zespół występował także sporadycznie na innych scenach miasta. Wnętrze nowego teatru było kilkakrotnie przerabiane i modernizowane, służąc polskiej kulturze i warszawskiej publiczności przez ponad sto lat – aż do 1939 roku.

We wrześniu 1939 roku niemieckie bomby zburzyły i wypaliły wnętrze gmachu Teatru Wielkiego. Dalsze zniszczenia przyniosły walki z okupantem podczas Powstania Warszawskiego w 1944 roku. Ocalała jedynie oryginalna fasada budynku z 1833 roku. Wojna i okupacja hitlerowska pochłonęła wiele istnień ludzkich, także wśród artystów polskiego teatru, opery i baletu. Zespoły Teatru Wielkiego przerwały działalność. Artyści pozostali bez pracy. Część z nich przy akceptacji patriotycznego podziemia występowała w niewielkich warszawskich teatrzykach i kawiarniach literackich. Tymczasem niemieckie władze okupacyjne uruchomiły w 1940 roku Theater der Stadt Warschau w gmachu Teatru Polskiego. Nieliczni śpiewacy i tancerze podjęli tam pracę mimo zakazu ze strony Polskiego Państwa Podziemnego, za co byli piętnowani, a po wojnie karano ich czasowym zakazem występów w Warszawie.

19 listopada 1965 roku otworzono wreszcie odbudowany ogromnym nakładem sił i środków Teatr Wielki. Zespół otrzymał jako siedzibę jeden z największych i najnowocześniejszych teatrów w Europie. Ogromna scena zachęcała do wystawnych widowisk, więc wśród przedstawień inauguracyjnych – po nowych inscenizacjach oper polskich Straszny dwór, Halka i Król Roger – znalazła się także kolejna wersja Pana Twardowskiego w choreografii Stanisława Miszczyka. Jej głównym walorem była bajkowa scenografia Jana Marcina Szancera, której zmiany na oczach publiczności ukazywały imponujące możliwości techniczne nowoczesnej sceny teatru.

Historia Teatru Wielkiego

Dzieło życia wielkiego architekta, a za każdym razem, gdy widzę Teatr Wielki, nie potrafię uwolnić się od wizji Marcina Bigoszewskiego. Może to śmieszne, może wręcz żałosne, ale tak właśnie jest i nic na to nie poradzę. Ale nie szkodzi, bo zawsze poprawia mi się humor. Poza tym uważam, że na Teatr Wielki naprawdę miło popatrzeć i chociaż magiczna kolumna utraciła swe niezwykłe właściwości, to jednak warto co jakiś czas sprawdzać, czy przypadkiem coś się w tej kwestii nie zmieniło…

Do jakiej postaci historycznej chciałbym być podobny? Marcin jak zwykle nie zastanawiał się długo. „Chciałbym być podobny do jakiegoś sławnego architekta. Może do tego, co budował Teatr Wielki i nazywał się Corazzi? I też wybudowałbym jakiś piękny budynek, aby przyozdobił naszą Warszawę. Ale oprócz tego chciałbym wybudować wielki wygodny dom dla ludzi, wysoki na piętnaście pięter. Z balkonami na ulicę, i zaraz obok naszej szkoły. A kiedy ten dom byłby już gotów, stanąłbym na balkonie najwyższego piętra, poczekałbym, aż wyjdzie ze szkoły Maksio Paterek, i z piętnastego piętra naplułbym mu na głowę”.

Hanna Ożogowska Głowa…, op. cit., s. 133.

Teatr Wielki

Za czasów akcji obu powieści bohaterowie mieli jeszcze okazję oglądać Pomnik Bohaterów Warszawy, zwanym również Nike, który stał wówczas na Placu Teatralnym, odsłonięty został 20 lipca 1964 roku, szczególną uwagę zwrócono na usytuowanie miecza, który miał być zwrócony na wschód. W 1997 roku pomnik został przeniesiony na Nowy Przejazd koło Trasy W-Z.

Nike przed Teatrem Wielkim
Odsłonięcie pomnika Warszawskiej Nike – e-kartka z Warszawy

W związku z powstałym projektem odtworzenia przedwojennej zabudowy północnej pierzei placu Teatralnego zaistniała konieczność przeniesienia Pomnika Bohaterów Warszawy w nowe miejsce. Rada Dzielnicy Warszawa-Śródmieście 9 VI 1992 r. podjęta uchwałę (we wrześniu 1992 r. uchwała ta została zaakceptowana przez Radę Warszawy) o przemieszczeniu pomnika Nike w rejon znajdujący się w odległości 100 m na północny wschód od obecnej lokalizacji, na skarpie po południowej stronie Trasy W-Z. Adaptację rzeźby architekt Warszawy zlecił autorowi pomnika, prof. Marianowi Koniecznemu. Przeniesienie pomnika na podwyższoną skarpę przy trasie W-Z miało nastąpić w 1994 r. Figura pomnika miała stanąć na wysokim, 20-metrowym cokole. Ideą autora było, aby Nike na wysokim cokole „płynęła w chmurach”, z czym nie chcieli się zgodzić wypowiadający się architekci i rzeźbiarze. Ale autor postawił na swoim. I należy przyznać mu rację. Cokół ostatecznie liczy 14 m wysokości, ale pomnik jest doskonale widoczny ze wszystkich stron. Szczególnie pięknie prezentuje się od strony ul. Miodowej. Przy okazji przeprowadzki miano dokonać pierwszej konserwacji i wymiany śrub na brązowe, bo takimi właśnie powinien być skręcany brąz.

14 XI 1995 r. dźwig zdjął z cokołu figurę Nike, a następnego dnia została przeniesiona kilkadziesiąt metrów w stronę Trasy W-Z, w głąb parku koło Pałacu Blanka, gdzie po pewnym czasie poddana została renowacji przez pracowników Pracowni Konserwacji Zabytków „Zamek”. Zdjęcie z cokołu i konserwacja miały kosztować 1 mld zł, zaś rozebranie postumentu 700 min zł.

Władze miasta 15 X 1995 r. podpisały umowę o oddaniu w wieczyste użytkowanie 15 tys. m2 placu Teatralnego francuskiej firmie Bouygues-Challenger. Francuzi zobowiązali się wybudować naprzeciwko Teatru Wielkiego budynek City Banku, którego fasada miała być rekonstrukcją przedwojennego pałacu Jabłonowskich – stołecznego ratusza.

Jeszcze pod koniec września 1996 r. rzeźba Nike, zdjęta z cokołu i odrestaurowana leżała na placu Teatralnym, na terenie budowy przyszłego Ratusza, około 50 m od miejsca, w którym stał pomnik. Pertraktacje radnych warszawskich, autora dzieła i konserwatorów zabytków dotyczące nowej lokalizacji Nike trwały sześć lat. Rozważano również możliwe lokalizacje – dziedziniec Biblioteki Załuskich lub przed pałacem Lubomirskich na placu Za Żelazną Bramą, ale zrezygnowano z nich, bo pomnik jest dziełem współczesnym i nie powinien stać przed zabytkowym budynkiem i zasłaniać fasadę. Ostatecznie powrócono do wersji skarpy przy Trasie W-Z.

Kolejnym punktem spornym okazała się wysokość cokołu. Marian Konieczny, projektując Nike, od samego początku wyobrażał ją sobie jako szybującą po niebie, lecz ówczesne władze nie zgodziły się na 25-metrowy piedestał, tylko na 6,5 m wysokości. Ostatecznie, w wyniku kompromisu cokół zmniejszono do 14 metrów. Teraz autor przystał na wysokość 17,5 m. Koszt cokołu, urządzenia otoczenia i przeprowadzki szacowano na 450 tys. zł, zapłacić miała Gmina Centrum. We wrześniu 1997 r. rzeźba Nike jeszcze leżała na ziemi. Tym razem na trawniku przy skrzyżowaniu al. Solidarności z ulicą Nowy Przejazd.

Potem nastąpiły trudności techniczne, również z doborem koloru cementu. Ponieważ pomnik miał stanąć na skarpie powstałej z nasypów gruzu, w celu zapewnienia stabilności fundamenty musiały stanąć na twardym gruncie 2 m pod ziemią. Sam cokół musiał wyrastać z podestu o wysokości 2 m. Ostatecznie nowy cokół ma 14 m wysokości, został zaprojektowany przez Martę Pinkiewicz-Woźniakowską, jest wykonany z żelbetu imitującego naturalny kamień. Beton zabarwiono na żółto, żeby wyglądał jak piaskowiec. Dzięki temu nie wymagał okładzin. Cokół jest wewnątrz pusty, aby był dostęp do rzeźby w wypadku konserwacji.

Wreszcie, po dwóch latach oczekiwań, warszawska Nike 15 XII 1997 r. została ustawiona na nowym cokole w nowym miejscu. Przejęty autor powiedział: „Jest to nową powtórna realizacja tego samego pomnika”. Pomnik iluminują cztery reflektory zamontowane u podnóża postumentu i trzy umieszczone na masztach. Poprzedni cokół – moim zdaniem – miał lepsze proporcje. Ten jest zbyt potężny (ciężki i źle wyprofilowany) w stosunku do wymiarów rzeźby, która, umieszczona na tak znacznej wysokości, wydaje się jeszcze mniejsza niż jest w rzeczywistości; proporcje całości kompozycji zostały zachwiane. Sama rzeźba jest dobrze widoczna na tle nieba ze wszystkich stron i sprawia wrażenie – zgodnie z wolą autora – że płynie w chmurach, w przestworzach. Jest to w dalszym ciągu jeden z najlepszych pomników Warszawy. Został zgłoszony do konkursu „Budowa roku 1997”.

Irena Grzesiuk-Olszewska Warszawska…, op. cit., ss. 122-123.

WYTWÓRNIA FILMÓW

Nauczyciele tego dnia zdziwieni byli wyjątkowym roztargnieniem i niepokojem uczniów w klasie siódmej. Wymieniali nawet na ten temat uwag i w pokoju nauczycielskim.

– To ciśnienie –  twierdził pan Tomaszewski. – Już i młode pokolenie zaczyna być bardzo wrażliwe na zmiany ciśnienia.

Ale to nie było ciśnienie, tylko numer „Świata  Młodych”, w którym ogłoszono warunki, jaki m powinni odpowiadać kandydaci do roli Stasia i Nel. Egzemplarz przechodził w ciągu  kilku godzin lekcyjnych z rąk do rąk. Były to bardzo niecierpliwe ręce, ledwo hamowane obecnością nauczyciela, za to bezceremonialnie wydzierające sobie gazetę w czasie pauz. Przy końcu szkolnych zajęć stronica, bo wędrowała już tylko jedn a stronica, wyglądał a po prost u jak strzęp wyciągnięty z kosza na śmieci.

Hanna Ożogowska Za minutę…, op. cit., s. 94.

Na ulicy Chełmskiej przed Wytwórnią Filmów stała długa kolejka złożona z dziewczynek, chłopców i dorosłych. Już sama ilość chętnych mogła odebrać odwagę. Speszony Marcin chciał się zaraz wycofać, ale Kostek zaprotestował:

– Jak się zdecydowałeś, to już  trudno. Tarkowski lwa się nie bał, a ty na widok głupiej kolejki wysiadasz? – Marcinowi w tej chwili wydał o się, że wolałby już raczej stanąć oko w oko z lwem. Milczał. Wstyd mu było przed Kostkiem. Stanęli potulnie na końcu Udawali, że nie słyszą złośliwych pod swoim adresem uwag. Po chwili zaczęli się przyglądać wyprzedzającym ich kandydatom. Wymieniali szeptem uwagi. Za nimi już się ustawili następni. Kolejka ciągle się wydłużała.

Co jakiś czas wejście do Wytwórni otwierano i z zawiedzionym wyrazem twarzy wychodziła spora garstka kandydatów na „gwiazdy”. Rozpraszali się szybko.

Hanna Ożogowska Za minutę…, op. cit., s. 97.

 Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych Wytwórnia Filmów Dokumentalnych i Fabularnych

ŁAZIENKI KRÓLEWSKIE

Któregoś razu wybraliśmy się na Nocny wesoły spacer po Łazienkach Królewskich. Na terenie parku znaleźć można wiele ciekawych miejsc i wspaniałych budowli, jednak moim faworytem jest Głaz Jastrzębowskiego, czyli zegar słoneczny paradoksalnie stojący w cieniu drzew.

Autorem zegara jest Wojciech Jastrzębowski (1799-1882), profesor Instytutu Agronomiczno-Leśnego na Marymoncie. W 1828 r. wyciął na powierzchni monolitu linie godzinne, dzienne i tak zwanego średniego czasu słonecznego. Umieścił w głazie żelazną wskazówkę z wypustkami, skierowaną w stronę osi świata.

Zegar miał służyć nie tylko do wskazywania czasu. Pomagał też wyznaczyć położenie ciał niebieskich. Został wykonany za pomocą przyrządu wynalezionego przez profesora Jastrzębowskiego, zwanego gnomografem lub kompasem polskim. Lokalizacja zegara jest związana z bliskością budynku Obserwatorium Astronomicznego. Założone w 1825 r., znajduje się na terenie dzisiejszego Ogrodu Botanicznego.

Łazienki Królewskie – Głaz Jastrzębowskiego

Zawsze sobie wyobrażałam, że Wojtek czekał na Ewę przy bramie koło Chopina.

Opowie, jak Wojtek Stefanowicz czekał na nią przy bramie do Łazienek, a kiedy przyszła, to… widziała, że zrobiła na nim ogromne wrażenie. Rozumie się: bluzka w zielone grochy i oczy na zielono. Umie się te rzeczy efektownie stosować. A więc Wojtek patrzył, patrzył, wzroku wprost nie mógł od niej oderwać, ani słowa z gardła wydobyć. Prawda, znają się ze szkoły, ale czy to w szkole człowiek ma czas tak patrzeć na siebie jak na randce?

Hanna Ożogowska Za minutę pierwsza miłość, Nasza Księgarnia, Warszawa 1992, s. 78.

– Ach babciu! – woła Ewa od progu do otwierającej drzwi babci. – Ach, co za kolorowe drzewa w parku! Jestem zupełnie odurzona!…
– W parku żeście się uczyły? – babcia ze zdumieniem patrzy na liściany bukiet w ręku Ewy. matma tak cię odurzyła?
– No… niezupełnie – spostrzegła się Ewa – odurzona jestem… tego… tlenem. Babcia wie, tlen to teraz najważniejsze. Lekarka w szkole ciągle nam mówi o tym tlenie. Jestem bardzo, ale to bardzo niedotleniona. Babcia wie…
Stoi pośrodku kuchni, ciepłej od prasowania i od blasku zachodzącego słońca, prześwitującego przez jesienne liście topoli. On a sama w tym świetle musi ładnie wyglądać, bo babcia przygląda się jej jakoś dziwnie, jakby zaskoczona.
– Dziecko… Jak ty wyglądasz?
Ewa nie rozumie. Zielony tusz z powiek starannie starła przed wejściowymi drzwiami. O co babci chodzi? Babcia zdjęła wiszące przy oknie lusterko.
– Zobacz sama.
Z lusterka spojrzała na Ewą jakaś… obca twarz. Niby te same usta, nos, oczy, ale nad tymi oczami, na tym miejscu, gdzie powinny być brwi –
leżały gęste fioletowe krechy!…
Dobrze, że prasowanie było już prawie skończone. Dobrze, że babcia mogła usiąść z Ewą na kanapie i pozwoliła jej się wypłakać na swojej piersi. Dobrze, że nikt nie słyszał tego i nie widział, z jakim trudem schodził zjadliwy anilinowy ołówek.
– Życie jest okrutne szlochała Ewa.
– Jestem absolutnie zgubiona! W szkole nie mogę się absolutnie pokazać! – Tu Ewa przypomniała sobie piękną opowieść jaką zamierzała rozsnuć przed koleżankami, i zaszlochała mocniej.
– Nie, ja tego nie przeżyję!
– Przeżyjesz. Nie przesadzaj – uspokajała babcia.
– Nie rozumiem tylko, dlaczego Irka nie powiedziała ci tego od razu. Przecież rzucało się w oczy.
– O, tak! Rzucało się! Na pewno! – Ewa znowu zapłakała obficiej. – Ale… ale… to ja już babci wszystko powiem… – Tragedii tu żadnej nie widzę – oceniała babcia po chwili sytuację. A ten Wojtek… naprawdę ci się podoba?
– Babciu! W całej naszej szkole nie ma dziewczyny, której by się on nie podobał! Gdyby mnie z nim zobaczyła któraś z moich koleżanek, pękłaby z zazdrości!
– Lepiej, że cię nie zobaczyła.
– O, tak!
– To, że krępował się, jak wynika z twojego opowiadania, powiedzieć ci o… hm… dziwnym upiększeniu…
– Babciu!…
– … to tylko dobrze o nim świadczy.
– Ale jutro, jak wszystkim rozpowie…
– Mówisz, że niegadatliwy, chyba będzie dyskretny. Nie martw się na zapas. Może to dżentelmen.
– Ale co on sobie o mnie pomyśli…
– Potraktuj to z humorem.
– Z humorem! Przeżyłam taką tragedię, taką kompromitację, a babcia o humorze? Czy babcia nie ma litości?
– Mam, ale na inne okazje…

Hanna Ożogowska Za minutę…, op. cit., ss. 79-81.

Brama Łazienek Królewskich przy Pomniku Chopina

PARK UJAZDOWSKI

Park Ujazdowski, zaprojektowany został przez Franciszka Szaniora w 1893 r. jako park miejski. Realizację zakończono w 1896 r., ale aż do września 1939 r. wprowadzano drobne korekty w układzie dróg parkowych i doborze roślinności. Na terenie parku znajdują się rzeźby – Gladiator Piusa Wielońskiego, kopia rzeźby Ewa Edwarda Wittiga, kopia rzeźby Perseusz Theodora Charlesa Gruyere’a, a także pomnik Ignacego Jana Paderewskiego projektu Michała Kamieńskiego.

W roku 1926 powstał tu po raz pierwszy stały plac zabaw dla dzieci. Na terenie założenia wykorzystano nowoczesną na owe czasy technologię żelbetową w konstrukcji mostku z 1898 r. projektu angielskiego inżyniera Williama Lindleya. Przy wejściu od strony ulicy Pięknej stoi od 1913 roku waga osobowa produkcji Lubelskiej Fabryki Wag.

Układ pierwotnej kompozycji parku, z charakterystyczną płynną linią dróg i linii brzegowej stawu udało się zachować do naszych czasów. Aleja kasztanowa w zachodniej części parku została włączona w kompozycję założenia, jako istniejąca już wcześniej. Układ wodny z kaskadą i stawem można podziwiać z punktu widokowego z altaną usytuowanego nad samym brzegiem. Rewaloryzacja, zakończona w 2002 r. przywróciła świetność obiektowi. Wyremontowano alejki i staw, dosadzono nowe krzewy i byliny, poddano pielęgnacji drzewostan. Park Ujazdowski stanowi obecnie jeden z najcenniejszych zabytków sztuki ogrodowej Warszawy oraz pełni jednocześnie rolę wizytówki miasta. Na terenie parku znajduje się duży, nowoczesny plac zabaw, licznie odwiedzany przez najmłodszych warszawiaków. Park jest ogrodzony i zamykany na noc. Od strony ul. Johna Lennona znajdują się trzy pomniki przyrody. Najbardziej okazałym jest 30-metrowy dąb szypułkowy o obwodzie pnia 485 cm. Pomnikiem przyrody jest również orzech czarny oraz klon rosnący przy rzeźbie „Ewa”.

Zielona Warszawa – Park Ujazdowski

Zdecydowanie moim ulubionym punktem Parku Ujazdowskiego jest pomnik Ignacego Jana Paderewskiego. Jestem bardzo szczęśliwa, że maestro zasiadł majestatycznie wśród drzew i wita wchodzących do parku od strony Al. Ujazdowskich. Gdy ostatnim razem poszliśmy odwiedzić mistrza, musieliśmy przeprosić dwie kolorowe panienki, które beztrosko usadowiły mu się na kolanach. Ignacy Jan jest gentlemanem i wygląda na poczciwego człowieka, złego słowa nigdy nikomu by nie powiedział, dobrze jednak pamiętać, że mimo iż siedzi nieruchomo od lat, należy mu się jakiś szacunek. Czy gołębie mnie słyszą?

Pomnik został ufundowany w 1939 f ze składek społeczeństwa polskiego oraz przy wsparciu Polonii zagranicznej. Natomiast tablica głosi, że rzeźba została „ofiarowana Warszawie przez Władysława Gajkowskiego i Jana Wedla”, odlana w brązie w Odlewni Metali Półszlachetnych na Solcu nr 83. Miała stanąć 31 sierpnia w parku Paderewskiego (Skaryszewskim). W obawie przed zarekwirowaniem pomnika przez Niemców; właściciel odlewni, Czesław Chojnowski, rozmontował rzeźbę i zakopał na terenie własnej posesji, Po wyzwoleniu pomnik został odkopany i ustawiony najpierw przed odlewnią. „Nie długo jednak pomnik ten będzie straszył przechodniów na ul. Solec [na podwórzu domu nr 87]. Nie jest on, mimo doskonale wykonanego odlewu, dziełem natchnionego artysty. Postaci brak polotu i uduchowienia wielkiego muzyka. Dlatego pomnik zostanie wkrótce przetopiony na metal” – oznajmił „Express Wieczorny Wkrótce został przewieziony do willi Zygmunta Jeznackiego na Mokotowie, potem na Bródno.

W 1956 r. władze miejskie przejęły rzeźbę z rąk prywatnych, ale nie podjęły żadnej decyzji i złożyły ją w podziemiach Muzeum Historycznego m.st. Warszawy. Stamtąd pomnik przewieziono do spółdzielni „Brąz Dekoracyjny” na ul. Hożą. W 1971 r.. po odświeżeniu zamierzano ustawić rzeźbę w miejscu publicznym w 30. rocznicę śmierci artysty; W końcu w 1977 r. pomnik przekazano do Muzeum Narodowego, gdzie stanął na dziedzińcu wewnętrznym, aż wreszcie, dzięki samom Jerzego Waldorffa, przeniesiono go na miejsce pierwszego odsłonięci, tj, na ul. Okólnik, a po siedmiu Łatach do parku Ujazdowskiego.

Irena Grzesiuk-Olszewska Warszawska…, op. cit., ss. 139-140.

Hela Obarska z Jagą Sieczko były na długim spacerze w parku Ujazdowskim. Hela poinformowała o tym Ewę z miną bardzo tajemniczą i w ogóle dawała do zrozumienia, że ten spacer to dopiero było coś wspaniałego – żadna wycieczka nie mogła się z nim równać.

Nie rozumiem, jak można spacer w parku Ujazdowskim nazywać długim?  –  wzruszyła  ramionami Ewa . – Przecież cały ten park to w ogóle,  można  powiedzieć, nie park, a ogródek dla małych dzieci.

A właśnie, że się mylisz – oświadczyła  z  wyższością Hela – ten  park  ma w  sobie coś takiego dziwnego, pociągającego… Stał się teraz bardzo modny wśród młodzieży  studenckiej.  Nie mam za złe, że o tym nie wiesz, brak ci kontaktów z uniwersytecką  młodzieżą.

Hanna Ożogowska Za minutę…, op. cit., ss. 120-121.

Park Ujazdowski Pomnik Paderewskiego

Park Ujazdowski Pomnik Paderewskiego

Park Ujazdowski Pomnik Paderewskiego

Park Ujazdowski Pomnik Paderewskiego

Park Ujazdowski

Park Ujazdowski

Park Ujazdowski

WŁOCHY

Akcja z wyjazdem Tomasza (czyli pana Tomaszewskiego, nauczyciela geografii) do Włoch jest wręcz rozkoszna.

[…] chodźmy na peron. Tam zawsze jest coś ciekawego.

–  Dobra, ale zaraz potem idę do domu – godzi się Kostek. – Jeżeli Alicja ma dziś randkę, wszystko spadnie na mamę.

Wchodzą szerokimi schodami do sali, gdzie są kasy. Jaki tu ruch! Drzwi na perony szeroko pootwierane. Potrącani przez spieszących się podróżnych stają z boku, obok kiosku z gazetami. Obserwują zamykające się automatycznie drzwi elektrycznych wagonów. Wydaje się, że lada moment ścisną kogoś w pół kroku, zawsze jednak, w ostatniej chwili, napierający tłum cofa się, a pasażer, stojący już jedną nogą w wagonie, wsiąka w zbitą masę ludzi, którzy już są wewnątrz.

– Patrz, Tomasz idzie – trąca Kostek Marcina.

Rzeczywiście geograf z walizką w ręku podchodzi do kiosku, nie dostrzegając uczniów. Nagle zatrzymuje go jakaś pani.

– Dzień dobry, profesorze! Cóż to za podróż wyciąga pana z ukochanej stolicy?

– Dzień dobry. Ano, namyślałem się, namyślałem, aż wreszcie zdecydowałem, że trzeba wytknąć nos poza własne podwórko. Jadę do Włoch, do córki. Dawno jej nie widziałem.

Fala podróżnych z pociągu popycha profesora Tomaszewskiego i jego znajomą w stronę chłopców, którzy czym prędzej dają nura w drzwi do sali i wychodzą na ulicę.

– A co, miałem nosa, że wyciągnąłem cię na dworzec? – cieszył się Marcin. – Z gegrą mamy do końca roku spokój, bo przecież Tomasz z Włoch nie wróci tak prędko. To kosztowna podróż. Ale – że nigdy nie pisnął słówkiem, że tam jedzie!

– Jakby powiedział, toby już nikt materiału nie powtórzył – tłumaczył Kostek logicznie – a tak, na poniedziałek zapowiedział generalną powtórkę i założę się, że każdy będzie przynajmniej pół niedzieli podróżował po mapie.

Hanna Ożogowska Głowa…, op. cit., ss. 56-57.

Jednak jak się okazało, ku zaskoczeniu uczniów pan Tomaszewski stawił się na zapowiadanej klasówce. Wyjechał do Włoch, a i owszem, jednak wcale nie do słonecznej Italii.

Po dzwonku dziewczęta, jak zwykle, pobiegły do drzwi, ale nie wszystkie wyszły. W klasie zaczęła się bójka. Ciężki, zwalisty Basior rzucił się pierwszy na Marcina. Za nim do bitki przyłączył się Sobierajski, też nie ułomek. Ale Marcin nie dał się zaskoczyć, a Kostek ani chwili nie zastanawiał się, gdzie jego miejsce. Już wyleciał w powietrze czyjś sandał, już trzeszczał wydzierany z koszuli rękaw, a wszystko było przerywane głuchym odgłosem trafnych uderzeń i wołaniem:

–  Za Włochy! Jeszcze raz za Włochy! I to też za Włochy, do których pojechał Tomasz!

[…]

–  Panowie – podjął Sobierajski – wydaje mi się, że zaszło małe nieporozumienie. Bigos nie kłamał!

–  Jak to? Nie mówił, że Tomasz jedzie do Włoch? Że gegry nie będzie? Łgał jak pies! Dobrze chociaż, że i sam wpadł.

– Tomasz jechał do Włoch. I to nie pierwszy raz – wyjaśniał Sobierajski. – Przypomniałem sobie, że w zeszłym roku, kiedy dojeżdżałem jeszcze z Pruszkowa, Tomasz zawsze w poniedziałek właśnie z Włoch wracał. Z tych pod Warszawą.

Hanna Ożogowska Głowa…, op. cit., ss. 70 i 73..

– No, to sprawa załatwiona – geograf z zadowoleniem zacierał ręce. – A już myślałem, że padnę ofiarą i do Włoch nie pojadę.

– Do słonecznej Italii! – rozpromieniła się matematyczka. – Byłam tam i ja!

– Niestety, do tych pod Warszawą… – odpowiedział skromnie pan Tomaszewski. – Ale tam też słońce grzeje.

Hanna Ożogowska Głowa…, op. cit., s. 134.

W 1951 Włochy zostały przyłączone do Warszawy jako część dzielnicy Ochota. W 1994 roku weszły w skład gminy Warszawa-Włochy razem z kilkoma innymi dzielnicami (m.in. Rakowem i Okęciem), a w 2002 roku gmina stała się samodzielną dzielnicą. W czasach, gdy rozgrywa się akcja powieści, czyli na przełomie lat 60. i 70. wyjazd do Włoch to była cała wyprawa.

Pierwsze zapiski dotyczące miejscowości o nazwie „Włochy” pochodzą z ksiąg sądowych z 1497 roku. W nich znajdziemy wspomnienie o niejakim Janie Włochu, swoistym protoplaście wsi, gdyż to prawdopodobnie od jego nazwiska (przydomku) wzięły nazwę okoliczne grunty. Sama nazwa „Włochy” pojawiła się w dokumentach z XVI w. – odnosiła się do małej wioski liczącej pół łana (ok. 8 ha). Należała ona do rodziny Nadarzyńskich, później Rakowskich. W połowie XVII w. grunty te przeszły na własność Andrzeja Leszczyńskiego, prymasa i kanclerza wielkiego koronnego, który wybudował tu letnią rezydencję. W początkach XVIII w. Włochy weszły w skład dóbr Lubomirskich, a następnie stały się własnością Konstancji z Platerów Hülzenowej, wojewodziny mińskiej.
Przewodnik po dzielnicy Włochy, s. 3.

Stawy Cietrzewia Stawy Cietrzewia

Stawy Cietrzewia

Stawy Cietrzewia

Włochy Włochy

W 1842 r. we Włochach powstała pierwsza cegielnia, która wykorzystywała miejscowe pokłady gliny. W miarę wyczerpywania się surowca produkcję przenoszono w inne miejsca, a w powstałych wyrobiskach zaczęła gromadzić się woda. W ten sposób powstały Stawy Koziorożca i Cietrzewia. Teren glinianki Cietrzewia początkowo obejmował trzy zbiorniki wodne. W 1994 r. rozpoczęto porządkowanie terenu tego rejonu. Dwa mniejsze stawy połączono w jeden, zmodernizowano linię brzegową, wyrównano teren, a wokół założono trawniki. W 1996 r. w przewężeniu stawu wykonano kładkę dla pieszych. Dawniej mieszkańcy stawy nazywali „Oceanem”, a łączący się z nim mniejszy od strony ul. Cietrzewia – „Szkolnym”, ponieważ obok znajduje się Szkoła Podstawowa nr 94. Najmniejszy był nazywany „Karpiówką”.
Przewodnik po dzielnicy Włochy, s. 27.

ZIELONE SIODŁO

Zielone Siodło to fikcyjna miejscowość pod Warszawą, dokąd jeździł Marcin, aby spędzić wakacje u przyszywanego dziadka. Został tam wysłany po tym, gdy został usunięty z kolonii, głównie za swoje pomysły. Dołączył do niego najlepszy kumpel, Kostek Przegoń, który z owych kolonii po prostu dał nogę, żeby spędzić wakacje z Marcinem. Na miejscu chłopcy spotkali jeszcze jednego kolegę z klasy, Nemka. Podczas wakacji chłopcy stanowili zgraną grupę, wiele się nauczyli o sobie, o życiu, o odpowiedzialności. Próbowali pracować nas swoim charakterem w dość wymyślny sposób – czyszcząc zardzewiały łańcuch. Rzucili go w kąt, zniecierpliwieni brakiem szybkich rezultatów, ale niepostrzeżenie nadarzyły się inne okazje, które pomogły im wyrabiać osobowość.

Zawsze miałam wrażenie, że Zielone Siodło to Konstancin-Jeziorna. A nawet jeżeli nie był to dla Autorki pierwowzór, lubię sobie wyobrażać, że właśnie tak jest. Zdjęcia dostałam od koleżanki ze szkoły architektonicznej, która mieszka z rodziną w Konstancinie przy ul. Środkowej, czyli dokładnie na tej samej ulicy, na której mieszkał dziadek Marcina. Jest tam dom z werandą, na którą wychodził dziadek, żeby odebrać pocztę czy przywitać gości. Jest też przystanek, który wyremontowali chłopcy w czasie wakacji. Jest również miejsce, na którym w środy i soboty rozstawia się targ, a między dniami targowymi miejsce to można wykorzystać w inny sposób – w powieści chłopcy grali w tym miejscu w piłkę nożną, ponieważ ubite klepisko dobrze się do tego nadawało.

Hanna Ożogowska Głowa na tranzystorach
Hanna Ożogowska „Głowa na tranzystorach”, Dom z werandą, ilustracja Gwidon Miklaszewski, Wydawnictwo Poznańskie, s. 189.
Hanna Ożogowska Głowa na tranzystorach
Hanna Ożogowska „Głowa na tranzystorach”, Przystanek przed remontem, ilustracja Gwidon Miklaszewski, Wydawnictwo Poznańskie, s. 197.

Stefan mieszkał ze starym ojcem pod Warszawą, w Zielonym Siodle. Mieli tam spory domek z ogrodem, w którym kilka lat temu pani Bigoszewska z chłopcami spędzała wakacje. Wacek i ojciec, który przyjeżdżał w sobotnie popołudnia, pomagali w ogrodzie.

Hanna Ożogowska Głowa…, op. cit., s. 100.

Całe popołudnia chłopcy mieli dla siebie. Chodzili po ulicach Zielonego Siodła, oglądali przez sztachety lub siatki domy znanych w Polsce ludzi. Dziadek powiedział im, gdzie mieszka sławny pisarz, malarz – zdobywca światowych nagród, grafik, którego dowcipne rysunki znali z czasopism, popularny aktor, widziany w tylu filmach.

Hanna Ożogowska Głowa…, op. cit., s. 170.

Listonosz wprowadził rower, oparł go o drzewo, zdjął czapkę i ocierał chustką duże krople potu. Dziadek usłyszał. Niecierpliwie wyszedł na werandę. Czekał na listy od Stefana i od Helenki.

Hanna Ożogowska Głowa…, op. cit., ss. 188-190.

Zielone Siodło
Dom, który wymagałby pracy, ale nadal jest piękny, a przede wszystkim ma werandę nieco podobną do tej drewnianej z rysunku Gwidona Miklaszewskiego.

Marcin obiecywał sobie, że zaraz na  przystanku „skromnie” zwróci uwagę na wyrównane doły i kawałek ścieżki z płyt,  jakie tu z Kostkiem i Nemkiem ułożyli w czasie wakacji, aby  ludzie  wysiadający z autobus u nie zostawiali obuwia w błocie. Już nawet wyciągnął rękę, już otworzył usta, ale powiedział zupełnie coś innego:

– Kostek, Nemek , widzicie, jak i tu porządek zrobiony ? Nowe płyty! I jak i kawa ł wyłożony! O, w obie strony idzie chodnik! Irka, Ewa, wiecie, że jeszcze latem wcale tego nie było? Jak  deszcz  padał,  to  takie  bajoro  stało, że okropność, bo tu  glina. I  ludzie z  autobus u  włazili wprost w  tę  maź  i  nóg  nie  mogli  z  błocka  wyciągnąć. A teraz – proszę patrzeć! I budka na przystanku nowa, elegancka, jest gdzie wygodne przysiąść. To mi się podoba!

Hanna Ożogowska Za minutę…, op. cit., s. 113.

Zielone Siodło
A oto przystanek, który w przeszłości mógł być cichaczem wyremontowany przez chłopców.

CYRKOWY WÓZ ALBY

Hanna Ożogowska Głowa na tranzystorach
Hanna Ożogowska „Głowa na tranzystorach”, Cyrkowy wóz Alby, ilustracja Gwidon Miklaszewski, Wydawnictwo Poznańskie, s. 173.

W czasie wakacji spędzanych w Zielonym Siodle Marcin i Kostek poznali jeszcze jednego chłopca, Albę, który uciekł z Domu Dziecka i zamieszkał w wozie cyrkowym. Na początku był w stosunku do nowych znajomych nieufny, ale dość szybko się to zmieniło. Alba okazał się dzielny i znakomicie zorganizowany. Pomógł mu dziadek, który przygarnął go pod swój dach, ale do tego czasu Alba sam sobie radził i to całkiem nieźle. Był znakomitym grzybiarzem i kucharzem, co okazało się wielkim atutem – grupa kolegów i koleżanek z klasy wybrała się na eskapadę do Zielonego Siodła, aby grabić liście. Alba przygotował bigos tak ponoć smaczny, że koledzy palce oblizywali, a mnie z kolei za każdym razem, gdy o tym czytam lub nawet pomyślę, głośno burczy w brzuchu.

Pomysł, żeby Alba mieszkał w cyrkowym wozie, był moim zdaniem trafiony w dziesiątkę!

Na niewielkiej polance wśród sosen stał stary cyrkowy wóz. Stefan nie wiedział, skąd się tu wziął. Może ktoś w wojennej tułaczce przywędrował z nim w rodzinne strony? Może to był tak zwany szaber, porzucony potem na odludziu? Musiał chyba służyć komuś za dach nad głową, gdyż w rogu dachu sterczał jeszcze kawałek blaszanej rury nakrytej kominkiem.

Wielkie koła osiadły w ziemię, deski ścian próchniały z roku na rok, ale trzymały się jeszcze razem. Wysoko umieszczone dwa wąskie okienka ziały z daleka jak otwarte oczy. Drzwi zdjęte z zawiasów leżały w środku wozu na dziurawej miejscami podłodze. Boczne, prowadzące do wozu schodki miały parę stopni wyrwanych. Niebezpiecznie było po nich wchodzić. Zresztą po co, skoro swobodnie można zajrzeć do pustego wnętrza.

A jednak zaraz wtedy chłopcy powiedzieli sobie, że byłaby tu fajna zabawa. Mogłaby to być twierdza albo siedziba sztabu generalnego, albo schron, albo Błękitny Ekspres, albo Batory przemierzający Atlantyk – wszystko.

Postanowili dziś zajrzeć do starego wozu. Odnaleźli go szybko.

Wstawione drzwi miały przybity skobel i zamknięte były na kłódkę. Jedno okienko zabito tekturą.

Niestety, ktoś ich już uprzedził.

Schodki podsypano kamieniami i ziemią, brakujące stopnie zastępowały równo ułożone cegły.

– Ktoś tu mieszka – stwierdził Marcin.

– To nie jest do mieszkania – zaprzeczył Kostek. -Dach na pewno dziurawy, w deszcz leje na łeb. A ten skobel, ta kłódka w spróchniałych deskach?… Raz kopnąć, i koniec!

– Szkoda – żałował Marcin – tak tu ładnie, strumień blisko, słyszysz? Słońce grzeje, aż pali, a za wozem cień. Chodź, siądziemy.

– Skąd ten wóz mógł tu przyjechać? – zastanawiał się Kostek.

– Ciężki. Jakie to konie musiały go ciągnąć! Dziadek nie wie?

– Nie. Pytałem, ale nie wie. Właściciele tych domków w okolicy to przeważnie nowi mieszkańcy i też nie wiedzą. Dziadek sam był ciekaw, kto nim jechał, co wiózł? Może jakie zwierzęta do cyrku, które pozdychały w drodze? Może wojsko zabrało konie?… Różnie mogło się zdarzyć. Ty pewnie powiedziałbyś: skarby. Co, Kostek?

– E tam, takie skarby! – wydyma pogardliwie usta Kostek.

– W wózku! Para koni w XX wieku! Mnie najwięcej interesują skarby, których jeszcze człowiek nie odnalazł.

– I może nigdy nie odnajdzie…

– Odnajdzie. Ciągle są jakieś wyprawy, ekspedycje, wykopaliska. I nagle odnajdują się całe miasta, świątynie, posągi -aż dech zapiera, nie?

– Może, kiedy szkołę skończysz, będziesz siedział gdzieś w dołku i ziemię widelcem drapał?

– Nie śmiej się. Może. Ale to jest długa nauka, a ja mam tylko mamę… Jak myślisz, czy Sobieraj wysłał już z kolonii kartę do mojej mamy?

– Jeżeli nie wysłał albo ją zgubił, to miałbyś klops nie z tej ziemi! O raju!

– Eee… obiecałem mu dwie rurki z kremem we wrześniu. Ale wiesz co? Chyba do niego napiszę i przypomnę.

– Dla świętego spokoju napisz. Ja też muszę do mamy skrobnąć chociaż kartkę, ale mi się tak nie chce!

– Chodźmy nad strumień – podniósł się Kostek. – Może tam są jakie ryby?

– Dobra. Ale wiesz, jakbyś mnie podsadził, tobym zajrzał przez to otwarte okienko: co tam może być? No, przychyl się!

– Nie  szukajcie, czego nie zgubiliście. Chcecie oberwać?!

Obrócili się gwałtownie w stronę głosu. Obok schodków stał mocno opalony chłopiec, równy im wzrostem i chyba wiekiem. Ten w niebieskiej koszuli, który pierwszego dnia ich pobytu w Zielonym Siodle zdenerwował Bobika.

– To ty? – poznał go Marcin. – Przechodziłeś koło nas i drażniłeś psa?

– Ja! No to co? – zuchwale odpowiedział chłopak.

– Tu mieszkasz? Skąd jesteś?

– Tu mieszkam. A skąd wy jesteście?

– My z Warszawy – odpowiedział Marcin. – Przyjechaliśmy do dziadka, na Środkowej.

Hanna Ożogowska Głowa…, op. cit., ss. 170-172.

Doszli do polanki, na której stał stary cyrkowy wóz. Smutno tu było, inaczej niż latem. Wóz, przy którym kiedyś poznali Albę, miał drzwi zabite na krzyż deskami. Schodki, przewrócone, połamane, leżały obok; po ognisku, gdzie Alba suszył kiedyś grzyby i gotował zupę, nie zostało ani śladu.

Żebyście wiedzieli, że to jest historyczne miejsce. Może tu kiedyś nawet marmurowa kolumna stanie – oznajmił Marcin, a widząc skierowane na siebie pytające spojrzenie tych, co byli tu pierwszy raz, wyjaśnił: – Tu się spotkali trzej niezwykli, a może nawet bardzo niezwykli ludzie. Spotkali się i poznali w młodym jeszcze wieku, ale już i wtedy można było poznać, że nie byle co z nich wyrośnie.

– Po czy m można to było poznać? – zapytała Ewa.

– Jeden z nich – powiedział Marcin – był najgorszym uczniem w klasie.

– Drugiego – dorzucił Kostek – matka wysłała na kolonie, a on pojechał zupełnie gdzie indziej. To znaczy – tutaj.

– A trzeci – dodał szybko Alba – świetnie znał się na grzybach. Nic, tylko zbierał je i suszył. I potem miał co kłaść do bigosu, o czym się wkrótce przekonacie. Wracamy!

Hanna Ożogowska, Za minutę…, op. cit., ss. 115-116.

Prawdziwy wóz cyrkowy Alby, taki ze schodkami i wybitym okienkiem, znalazł znakomity fotobloger Szary Burek i wyraził zgodę na użyczenie nam swoich przepięknych zdjęć, za co serdecznie dziękujemy! Wóz znajduje się w Parku Morysin, w którym napotkać też można pasiekę, ruiny pałacyku z 1811 roku czy gajówkę z 1846 roku. Więcej na ten temat TUTAJ.

Szczerze powiedziawszy, gdy zobaczyłam te zdjęcia, to aż mi dech zaparło! Tego typu wozy widuje się czasem na przykład na budowach, ale nawet nie umywają się do tego stojącego wśród drzew.

Wóz cyrkowy Alby Wóz cyrkowy Alby Wóz cyrkowy Alby

No i to już koniec spaceru śladami bohaterów powieści Hanny Ożogowskiej: Głowa na tranzystorach i Za minutę pierwsza miłość. Zachęcamy, żeby wybrać się na wakacyjny spacer ulubionej powieści z Warszawą w tle – jeżeli macie jakiś pomysł, chętnie go poznamy!

Dziękujemy za wspólną wycieczkę!

Hanna Ożogowska Głowa na tranzystorach, Wydawnictwo Poznańskie, Poznań 1979.

Hanna Ożogowska Za minutę pierwsza miłość, Nasza Księgarnia, Warszawa 1992.

Irena Grzesiuk-Olszewska Warszawska rzeźba pomnikowa,  Wydawnictwo Neriton, Warszawa 2003.

Kwiryna Handke Dzieje Warszawy nazwami pisane, Muzeum Historyczne m. st. Warszawy, Biblioteka Warszawska, Warszawa 2011.

Jan Minerski O projekcie szkicowym Pałacu Kultury i Nauki w Warszawie, „Architektura” nr 7-8, 1952.

Eugeniusz Szwankowski Ulice i place Warszawy, Wydanie drugie uzupełnione i poprawione, PWN, Warszawa 1970.

Historia Teatru Wielkiego

Łazienki Królewskie – Głaz Jastrzębowskiego

Modernizacja basenu Pałacu Młodzieży

Pływalnia po gruntownym remoncie

Polskie Forum Modelarzy RC

Przewodnik po dzielnicy Włochy

Szary Burek

Teatr Wieki w Warszawie – dzieło życia Antonia Corazziego

Zabytkowy basen w Pałacu Kultury w remoncie

Zielona Warszawa – Park Ujazdowski

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *