Ermitaż – Łazienki Królewskie

Niezależnie ile razy nie byłoby się na spacerze po Łazienkach Królewskich, zawsze znajdzie się coś, co okaże się nowością, mimo że stoi w tym miejscu praktycznie od stuleci. Dla nas jest to np. Ermitaż – niepozorny budynek ukryty za drzewami. Postanowiliśmy odkryć jego tajemnice w cyklu VarSavski Alfabet i serii POZNAJEMY WARSZAWĘ POPRZEZ ARCHITEKTURĘ.

Ermitaż

WSPOMNIENIA O ŁAZIENKACH

Trzeba przyznać, że nasze wyprawy do Łazienek w dzieciństwie i młodości wyglądały za każdym razem mniej więcej podobnie. Vars wchodził z rodziną przez bramę od ul. Podchorążych przy Stępińskiej. Dochodzili zazwyczaj do Pałacu na Wyspie, po drodze karmili wiewiórki, odpoczęli chwilę przy Amfiteatrze i powrót tą samą trasą. Czasami zapuszczali się do Starej Oranżerii albo w okolice Wodozbioru. Z kolei ja zapamiętałam park od drugiej strony, ponieważ wchodziliśmy przeważnie przy Pomniku Chopina i prosto do alei prowadzącej do Pałacu. Powrót zahaczał o Amfiteatr i Świątynię Sybilii. Spacer po Łazienkach nieodzownie związany był z karmieniem łabędzi, klejącymi się łapami od waty cukrowej oraz wypatrywaniem wiewiórek. Jednak nie mogę powiedzieć, żebym pamiętała częste wyprawy do Łazienek. Mieszkaliśmy na Woli i Ochocie, jeśli już, to prędzej bywaliśmy na Moczydle, do Łazienek było raczej daleko. Spacerów po parku nie pamiętam zresztą zbyt wielu.

A jako że nie mam własnych wspomnień związanych z Łazienkami, to lubię czytać czyjeś i wyobrażać sobie, że doskonale wiem, o czym mowa. Najpiękniej potrafią przedstawić wspomnienia romantyczne, kobiece dusze pisarek.

ŁAZIENKI WCZORAJ I DZIŚ

Nie pamiętam, kiedy po raz pierwszy zaprowadzono mnie do Łazienek, ale musiałam być chyba bardzo mała, tyle że już umiałam chodzić, bo z wózeczkiem za daleka byłaby droga z Sosnowej w Aleje Ujazdowskie.

Jechało się tam albo tramwajem konnym, albo dorożką za czterdziestówkę. Ten ostatni rodzaj lokomocji najbardziej przypadał do gustu małej kobietce, bo siedząc w dorożce na ławeczce naprzeciwko rodziców, wystrojona jak laleczka, mogła zaprezentować tłumom spacerujących w Alejach nową błękitną sukienkę i słomkowy, fantastyczny kapelusik z trzema, również błękitnymi, strusimi piórkami.

Ale dopiero po wejściu do Parku Łazienkowskiego powstawał najpoważniejszy dylemat: czy aby będą pierniki? Trzeba było tak chytrze pokierować krokami rodziców, żeby droga wypadła tuż obok Okrąglaka. Istniała wówczas przy nim pompa z wodą źródlaną, zimną i smaczną, którą w szklance podawał stary inwalida. Obok pompy, przyklejona do okrągłej zewnętrznej ściany budynku, stała ażurowa żelazna altanka, w której sprzedawano pierniki Wróblewskiego, przedmiot marzeń wszystkich dzieci warszawskich. Chodziło o to, żeby, mijając Okrąglak, zręcznie upomnieć się o pierniczki.
– Mamo, jaka jestem głodna…
Albo:
– Mamo, a co damy łabędziom?
I mama kupowała duży, karbowany piernik miętowy łatwo podzielny, tak żeby starczyło dla dzieci i dla łabędzi.

W tych latach dzieciństwa poznawało się piękno Parku Łazienkowskiego raczej od strony zabawy i przygody. Stroma góra z wielkim głazem po lewej stronie, druga z tajemniczymi ścieżkami po prawej były ulubionym miejscem gry „w chowanego” dla dwojga dzieci, a w „Rinaldo-Rinaldiniego” dla liczniejszej gromadki.

Jesień przynosiła niezapomniany zbiór kasztanów. Cały teren między Okrąglakiem, główną aleją, drogą dla pojazdów i Białym Domkiem był wówczas lasem odwiecznych kasztanów tak gęstym, że słońce przenikało przez niego dopiero późną jesienią, po opadnięciu liści. Na ziemi pod pniami nigdy nie rosła trawa. Można tam było swobodnie zbierać kasztany w słoneczną i wietrzną październikową pogodę, kiedy wicher targał w górze czubami drzew, tłukąc gradem owoców o ziemię ubitą jak klepisko. Ogarniała nas wówczas namiętność łupu. Rzucaliśmy się na każdy spadający kasztan, a kiedy nasze własne kieszenie były już pełne, pchało się tatusiowi kasztany do kieszeni palta, marynarki, nawet spodni. Biedny tatuś wyglądał, jakby mu boki spuchły, ale z uśmiechem poddawał się naszej tyranii i dźwigał aż do domu nasze jesienne zdobycze. […]
Znacznie później nabrały dla nas uroku dalekie spacery po zakątkach Łazienek. Zagłębialiśmy się w najdalsze, najbardziej zdziczałe części parku. Tam za stawami, pośród rozległej polany, zarosłej po pas plątaniną chwastów, bujała wielka kępa drzew, tak podszyta siecią Krzewów, że wniknąć do jej środka wydawało się niepodobieństwem. Nazywano ją „Syberią” z pełną poszanowania grozą. Tam bowiem, według legendy, ginęli niegdyś śmiercią samobójczą oficerowie polscy, znieważeni przed frontem przez Wielkiego Księcia Konstantego. Uważali, że tylko kula pistoletowa zmyć może hańbę zadaną przez tyrana. […]
Kiedyśmy już byli w szkołach, nieraz w końcu marca i początku kwietnia chodziliśmy do Łazienek podpatrywać budzącą się wiosnę. Jakąż radością napełniał nas widok wzbierających pąków na krzakach bzu! Pierwszy wątły, na wpół przemarznięty fiołek, zerwany na słonecznym stoku wzgórza, był przechowywany jak relikwia. Pachniał zupełnie inaczej niż tamte, ściśnięte w pęczkach, kupowane z kosza na ulicy. Przecież zakwitł w Łazienkach!

Stefania Podhorska-Okołów Warszawa mego dzieciństwa, Spółdzielnia Wydawnicza Czytelnik, Warszawa 1955, ss. 151-153.

SPACERY DO ŁAZIENEK

W końcu maja, początku czerwca, zanim moja siostra, która uczyła się już regularnie w kompletach, mogła wyjechać na wakacje, jeździłam często z naszą Angielką, miss Amy Cassera, do Łazienek. Zabierało się książki – wyrosłam już z piłek i skakanek – i jechało na całe przedpołudnie aż do obiadu. […] Wysiadało się przed bramą Łazienek na wprost zadrzewionych, nie zabudowanych jeszcze placów, gdzie latem stały namioty i obóz wojskowy, a gdzie z czasem miał powstać gmach Szkoły Kadetów, późniejsza Szkoła Podchorążych. Wzdłuż tych placów od rogu Alei Szucha do Belwederu ciągnęła się specjalna aleja dla konnych. W godzinach przedpołudniowych mijało się więc znajome sylwetki amazonek i jeźdźców, odbywających tam swą codzienną przejażdżkę lub zdążających do Natolina i Wilanowa. […] Na wprost bramy Łazienek stał niewielki domek ogrodnika, za którym ciągnęły się inspekty i rozsadniki kwiatowe. Zostawiając ów domek na lewo, szło się, a właściwie zbiegało „z górki na pazurki”, krętą i dość spadzistą alejką wiodącą w stronę parku. Mijało się po drodze murowaną studnię, słynącą z dobrej wody, i przytulony do niej kiosk z piernikami. […]
I nagle z głębokiego, chłodnego cienia wychodziło się na oślepiające słońce. Południowa fasada pałacu, wdzięczna i lekka, a tak znana i bliska sercu, że po kolumnie Zygmunta stanowi drugi symbol Warszawy, przed nią żwirowany taras otoczony rzeźbami: między innymi figury alegoryczne przedstawiające Wisłę i Bug, dłuta Ludwika Kaufmana. Z tarasu po kilku stopniach zejście nad pokryty drobną, migocącą w słońcu łuską staw, po którym pływały białe łabędzie i również białe łódki, skąd dolatywał plusk wioseł i z rządka wynurzających się z wody karpi. Za stawem Teatr na Wyspie, o widowni w kształcie amfiteatru. Rozłożona w półkole, wznosi się wielkimi kamiennymi stopniami, u dołu i na górnym parapecie zdobnymi posągami wyobrażającymi Tragedię i Komedię oraz popiersiami szesnastu wielkich dramaturgów świata.

Do Łazienek chodziło się jednak nie tylko na spacer. Szło się tam na całe długie przedobiedzia, zabierając ze sobą książki, czasem ręczne roboty i siadywało godzinami na ławkach, słuchając koncertu solistów: śpiewu słowików, pogwizdywania wilg i kosów, przy akompaniamencie całej orkiestry mniej znanych ptaków, których, zwłaszcza w dolnych Łazienkach, była nieprzebrana mnogość, i rozkoszując się kolejno wszystkimi zapachami wczesnego lata, od bzów aż do jaśminów i akacji.

A potem powolny, znużony już trochę, marsz pod górę do ostatniej, graniczącej z Belwederem bramy i powrót tym samym letnim tramwajem do domu na obiad.

Jadwiga Waydel Dmochowska Dawna Warszawa, PIW, Warszawa 1958, ss. 41-46.

UTARTE ŚCIEŻKI, NOWE ODKRYCIA

Prawdopodobnie wiele osób ma swoje ulubione miejsca w Łazienkach i alejki, którymi się zazwyczaj przechadza. A jeśli nie ulubione, to przynajmniej znajome, obierane najczęściej podczas spacerów. Należymy właśnie do tego grona. Obecnie do parku wchodzimy zazwyczaj przez bramę koło Pomnika Piłsudskiego, bo tak nam po prostu najwygodniej. Tak się złożyło, że Nocny spacer po Łazienkach, który odbyliśmy z przewodnikiem i grupą zainteresowanych, także zaczęliśmy od tej właśnie bramy i wędrowaliśmy znanymi ścieżkami.

Dlatego też uznaliśmy, że cykl VarSavski Alfabet, który skupia się na mniej znanych przez nas miejscach Warszawy, będzie znakomitym pretekstem, aby poznać Łazienki od zupełnie innej strony. I właśnie dlatego w marcowe niedzielne popołudnie wybraliśmy się do parku od strony ulicy Myśliwieckiej, gdyż właśnie w jej pobliżu, niedaleko Pomnika Jana III Sobieskiego, stoi wśród drzew Ermitaż. Ten niepozorny budynek naprawdę ławo przegapić, zwłaszcza gdy skupimy się na wspomnianym pomniku i Pałacu na Wodzie, który widać z mostku. Czasem zapominają o nim nawet przewodniki po Warszawie, koncentrując się na bardziej znanych i charakterystycznych elementach parku. Mapy internetowe także mogą mieć problem z dokładnym wskazaniem tego miejsca, pierwsze co przychodzi im bowiem na myśl, to Ermitaż w Sankt Petersburgu.

ERMITAŻ

Pierwotnie stał w tym miejscu budynek zwany Eremitorium. Powstał on pod koniec XVII w. na polecenie marszałka wielkiego koronnego Stanisława Herakliusza Lubomirskiego według projektu przypisywanemu Tylmanowi z Gameren, architektowi pochodzenia niderlandzkiego, autorowi projektów m.in. Kościoła Sakramentek i Bernardynów na Czerniakowie, Pałacu Brühla oraz Łazienki, która następnie stała się częścią Pałacu na Wodzie. Według panującej ówcześnie mody budynek miał być rodzajem samotni, w której można odpocząć od zgiełku codziennych obowiązków społeczno-obyczajowych i oddać się rozmyślaniom. Dlatego też budowlę umiejscowiono wśród drzew, nieco na uboczu.

Już za panowania Stanisława Augusta budynek prawdopodobnie spłonął od uderzenia pioruna, został jednak odbudowany według projektu Dominika Merliniego, autora m.in. Pałacu na Wodzie i Pałacu Myślewickiego, położonych nieopodal zniszczonego budynku.

Mimo iż budynek nosił nazwę Ermitaż (od francuskiego ermitage – pustelnia, samotnia, zacisze), pustelnią bynajmniej nie był, zajmowała go bowiem francuska przyjaciółka Stanisława Augusta, Henrietta Zofia Lullier, uchodząca zarówno za królewską metresę, jak i powiernicę. Ermitaż stanowił jej letnią rezydencję i określany był „pałacykiem mamzel Luli”. Lulierka – jak nazywało ją warszawskie towarzystwo – zajmowała się kabałą i według jednej z legend przypisywanych owej niebanalnej postaci Lullier miała wywróżyć Stanisławowi Augustowi królewską koronę. Rozbawiony ową wizją Poniatowski miał zapowiedzieć, że jeżeli tylko przepowiednia się spełni, zaprosi wieszczkę do swego królestwa. Prawda to czy nie, słowo się rzekło, kobyłka u płotu – ku oburzeniu konserwatystów Luli została ulubienicą warszawskich salonów i libertynów.

W budynku na planie kwadratu usunięto stary ryzalit południowy i na jego miejsce wprowadzono portyk wgłębny (ganek umieszczony w ścianie frontowej). Dodatkowo Ermitaż podwyższono o jedną kondygnację i przykryto łamanym dachem mansardowym. Fasada pozbawiona była okien. […] Wnętrza zdobione były motywami kwiatów oraz sztukaterią, zaś wokół domu założono ogród anglo-chiński zwany Dziką Promenadą, w którym ustawiono posąg Wenus Medycejskiej autorstwa Monaldiego.

Na wschód od Ermitażu znajdowała się dwuizbowa budowla, prawdopodobnie kuchnia wybudowana w roku 1780, zaś w samych ogrodach rozstawiano płócienny namiot dla służby Pani Lullier.

Ermitaż w Łazienkach Królewskich

W XIX wieku Ermitaż został powiększony i nieznacznie przebudowany. W XX i na początku XXI wieku budynek przechodził z rąk do rąk. W latach 50. stał się rezydencją polityka Kazimierza Mijala, a następnie zaadaptowany został na potrzeby elitarnego przedszkola. Podczas budowy Trasy Łazienkowskiej na teren ogrodu zwożono ziemię, utworzono tam boisko, na którym trenowali zawodnicy Legii i uczniowie pobliskich szkół. W 1993 r. Ermitaż przeszedł na własność Łazienek, jednak stał się wynajętą siedzibą Bezpartyjnego Bloku Wspierania Reform. Dwa lata później restauracja „Belvedere” przeprowadziła remont budynku, ale wkrótce potem stał on się siedzibą Stowarzyszenia Kulturalnego „Renesans”. Dziś Ermitaż zajmuje biuro Ośrodka Badań nad Epoką Stanisławowską, na parterze organizowane są wystawy czasowe.

Ermitaż
Ermitaż
Ermitaż
Ermitaż
Ermitaż
Ermitaż
Ermitaż
Ermitaż

Gdy stałam z mężem na mostku koło majestatycznego pomnika Jana III Sobieskiego, patrzyłam na piękny Pałac odbijający się w tafli wody, zerkałam na Ermitaż wyłaniający się nieśmiało zza drzew, obserwowałam przechadzających się spacerowiczów, rodziny z dziećmi, uśmiechniętą młodą parę, która brała udział w poślubnej sesji fotograficznej, pomyślałam sobie: chwilo, trwaj!

Każde miasto musi mieć po prostu taki punkt, który wpisuje się w życiorys wielu pokoleń obywateli. Łazienki Królewskie są jednym z takich właśnie miejsc. Przedwojenne przewodniki po Warszawie w kontekście do Łazienek używały określeń: „największy”, „najpiękniejszy”, „znakomite dzieło”, „park artystyczny w każdym szczególe” czy „osobliwość Warszawy”. Przypomniały mi się wspomnienia Stefanii Podhorskiej-Okołów na temat powojennego parku:

[…] nie pamiętam, kiedy ostatni raz byłam w Łazienkach przed wojną, ale nie zapomnę nigdy dnia, w którym po raz pierwszy ujrzałam je po wojnie. Trzy i pół roku po Powstaniu mieszkałam na prowincji i byłam pozbawiona tego najpiękniejszego uśmiechu Warszawy, jakim były, są i będą Łazienki. Zaledwie jednak minęłam ich bramę, poczułam, że wkraczam w inny, lepszy świat, w którym nie ma ruin, śmierci, żalu, jest tylko bujność rozkwitu.

Zabliźniły się już rany zadane ręką najeźdźcy. Po obfitych deszczach puściła się trawa po pas. Pojedyncze źdźbła, zioła, kwiaty i chwasty tłoczyły się na siebie, wspinały jedne nad drugimi, pożerały wzajemnie i tratowały w żywiołowej pogoni za słońcem. To była jedna olbrzymia orgia szalejącego płodnością życia. Ziemia rodziła w zachwycie, jakby chciała za lata męki, ucisku, bezpłodności zapłacić dzieciom Warszawy najpiękniejszym wieńcem drzew, krzewów, liści, najhojniejszą obiatą zwierciadlanej wody i balsamicznego powietrza.

Cały park dyszał aromatem jak jedna wielka malachitowa kadzielnica, inkrustowana złotem lip i bielą jaśminowego kwiecia. Ćwierki, poświsty, kląskanie ptaków przeszywało powietrze skrzydlatymi strzałami uciechy.

Park Łazienkowski był jak cała Polska rwąca się do słońca, do życia, w szalonym tempie doganiająca stracony czas wojny.

Stefania Podhorska-Okołów op. cit., ss. 155-156.

Ledwo słońce kwietniowe przygrzało, zaroiły się publicznością, przeważnie młodszą, parki i ogrody miejskie i podmiejskie. W Łazienkach, w Mokotowie, w Królikami, w Morysinku i w Gucinie snują się pary, najczęściej tylko pary właśnie, i szukają skwapliwie w miękkim, puszystym kobiercu wiosennej zieleni pierwszych, najmilej pachnących fiołków.

Tak nieśmiało, tak lękliwie wychylają urocze kwiatki swe woniejące główki, a jakże im błogo, gdy drżąca ze wzruszenia dłoń chłopca przypina je do stanika zaróżowionej jak jutrzenka, panienki. Szczęśliwi są, i chłopiec, i dziewczyna, i kwiaty, choć te ostatnie uwiędną niebawem i rozkruszą się w pył bezwonny, tak jak powiędną i rozwieją się kiedyś najpiękniejsze, wiecznotrwałe, zda się, sny młodociane.

Były takie miejsca, jak gdyby uświęcone tradycją, w Łazienkach królewskich zwłaszcza i w ogrodzie Botanicznym, w których fiołki kwitnęły najbujniej. Wiedzieli o nich uczniaki i pensjonarki, wiedziały szwaczki, wiedzieli młodzi artyści i prawie każdego pogodnego ranka zjawiali się na połów kwiatów – i pocałunków.

Artur Oppman Moja Warszawa, Wydawnictwo Volumina.pl, Szczecin 2018.

Następnym razem, gdy wybierzecie się na niedzielny spacer, skręćcie w nową alejkę i spróbujcie odkryć nieznane Wam jeszcze zakątki parku. Być może Ermitaż jest na liście miejsc do odwiedzenia? Zapraszamy też do poszukiwania skarbów ukrytych w skrytkach geo/opencachingowych, na terenie Łazienek Królewskich oraz w pobliżu parku jest ich wiele, między innymi TUTAJ. Na wiosnę zabawa w sam raz!

VarSavskie pozdrowienia
Bibliografia

Galiński F. Gawędy o Warszawie, Instytut Wydawniczy „Biblioteka Polska”, Warszawa 1937.

Kienzler I. Mąż wszystkich żon. Stanisław August, Wydawnictwo Bellona, Warszawa 2014.

Kwiatkowski M. Wielka Księga Łazienek, Wydawnictwo Prószyński i S-ka, Warszawa 2000.

Oppman A. Moja Warszawa, Wydawnictwo Volumina.pl, Szczecin 2018.

Orłowicz M. Krótki ilustrowany przewodnik po Warszawie, Nakładem Polskiego Towarzystwa Krajoznawczego w Warszawie, Warszawa 1922.

Orłowski A., Nasierowski T. Najnowszy przewodnik po Warszawie, Skład w księgarni E. Wende i S-ki. Druk Lepperta i S-ki, Warszawa 1902.

Podhorska-Okołów S. Warszawa mego dzieciństwa, Spółdzielnia Wydawnicza Czytelnik, Warszawa 1955.

Szenic S. Cmentarz powązkowski 1790–1850. Zmarli i ich rodziny, PIW, Warszawa 1979.

Tatarkiewicz W. Łazienki Warszawskie, Arkady, Warszawa 1957.

Waydel Dmochowska J. Dawna Warszawa, PIW, Warszawa 1958.

Ermitaż w Łazienkach Królewskich

Lulierka. Henrietta Zofia Lullier

Wizyta w Łazienkach Królewskich

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *